W Norwegii, kraju wiodącym na świecie w dziedzinie równości, trwa eksperyment z wymuszonym przez państwo równouprawnieniem kobiet i mężczyzn.
Według prawa w Norwegii duże firmy notowane na giełdzie z udziałami państwa od 2006, a będące własnością prywatną od 2008 roku obowiązek ustanawiania swoich zarządów z udziałem przynajmniej 40% kobiet. Dokładnie przynajmniej 40% drugiej płci, jednak w zarządach firm w większości zasiadają mężczyźni, stąd efektywnie prawo to głównie faworyzuje kobiety lub jak kto woli, wyrównuje szanse. Za niepodporządkowanie się grożą kary finansowe, za uporczywe uchylanie się firma może nawet zostać przymusowo zamknięta.
System kwotowy dość szybko doprowadził do zjawiska zwanego 'złotymi spódnicami’. Przy dużym, sztucznie wymuszonym popycie na żeńskich dyrektorów zarządzających i stosunkowo małej ilości chętnych do takiej pracy lub legitymujących się odpowiednimi kompetencjami pań, doszło do zasiadania wąskiej puli kobiet w bardzo wielu zarządach. Królową złotych spódnic jest Mai-Lill Ibsen, która w pewnym momencie zasiadała w rekordowej ilości 185 zarządów norweskich firm. Oczywiście podobne zjawisko istnieje także wśród męskich prezesów, choć nie zostało tak efektownie nazwane, natomiast nie ma takiej skali, najbardziej aktywni zasiadają conajwyżej w kilku zarządach.
Sama pani Ibsen jest przeciwniczką systemu kwotowego, jako dyskryminującego. Uważa że kobiety są na tyle silne, że nie potrzebują takich protez, aby wejść w świat biznesu. A przecież nikt nie lubi na dłuższą metę być zatrudnianym, tylko w celu bycia figurantem, wyłącznie w celu podbicia statystyk i uniknięcia dotkliwych kar nałożonych przez system.
Niektóre firmy w celu zapewnienia odpowiedniego parytetu kobiet w zarządach musiały szukać odpowiednich kandydatek poza Norwegią. A inne zdecydowały się na całkowite ominięcie nowego prawa wymuszającego system kwotowy poprzez zmianę formy własności firmy na spółki z ograniczoną odpowiedzialnością i wyjście z giełdy.
Równouprawnienie w Norwegii to nie tylko świat wielkiego biznesu, sięga również małych firm. Nowe regulacje prawne likwidują podział na fryzjerów damskich i męskich oraz wycofują możliwość stosowania cenników w zależności czy strzyżona jest kobieta, czy mężczyzna. Odtąd fryzjer w Norwegii ma być przyuczany do strzyżenia klientów obu płci. Na szczęście nie oznaczo to, że panowie muszą farbować włosy, robić sobie pasemka lub trwałą. Salony fryzjerskie szukają sposobu na zróżnicowanie cennika usług, bo przy fryzurach pań z reguły jest jednak więcej pracy.
Jednym z pomysłów jest taryfikator jak w taksówce, dłuższe strzyżenie, wyższa opłata. Spowoduje to pewnie nieodwracalne zmiany w relacjach fryzjer, klient. Skończy się odbieranie telefonów w czasie strzyżenia, co dla klienta byłoby korzystne, ale też zapewne skończą niezobowiązujące rozmowy, co dla niektórych klientów, w szczególności klientek jest integralną częścią rytuału układania fryzury.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski