




Wyśmiewane przez miłośników zdrowego trybu życia, stare i dobre kartofle mają szansę wykonać wielką misję dla całego świata.
Prace nad badaniem energii mogącej płynąć z ziemniaków rozpoczęły się kilka lat temu na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Okazało się, że po gotowaniu nieobranych ziemniaków przez około 8 minut, tworzy się z nich baterie mogące dostarczyć dziesięć razy więcej energii niż surowe. Prowadzący badania profesor Haim Rabinowicz doprowadził do sytuacji, w której pokrojone na ćwiartki podgrzane ziemniaki, podłączone do katod i anod, dostarczały oświetlenia całej sieci pokojów przez okres 40 dni! Oczywiście, podłączonymi źródłami światła były energooszczędne diody LED, ale i tak jest to szokujący wynik.
Ziemniak sam w sobie nie jest źródłem energii. Pozwala jedynie – podobnie jak kwas w baterii – na przewodzenie elektronów pomiędzy doczepionymi do nich metalami. Rabinowicz podkreśla, że takimi dostarczycielami indukcji mogłyby być również np. truskawki czy banany, ale ziemniaki są najlepsze ze względu na swoją powszechność oraz twardą strukturę.
Energotwórcze ziemniaki mają przed sobą wyboistą drogę. Po pierwsze, istnieje problem Afryki czy Indii, gdzie tak skomplikowane mechanizmy mogłyby się nie uchować z prostej przyczyny, że wcześniej zostałyby zapewne zjedzone. W miejscach na świecie, gdzie tania energia byłaby najbardziej potrzebna, istnieje po prostu problem głodu, co w oczywisty sposób blokuje rozwój nowego trendu. Z kolei w bogatych rejonach świata, takich jak Skandynawia, powszechne jest zamiłowanie do takich wynalazków jak wiatraki czy panele słoneczne i zapewne mało komu chciałoby się bawić w gotowanie i pracowite podłączanie do kabelków gara ziemniaków.
Kolejne lata pokażą czy odkrycia izraelskich naukowców będą jedynie ciekawostką, czy uda się je wdrożyć na masową skalę. Oby tania energia nie przegrała starcia z drogą energią (w postaci choćby baterii) tak jak Betacam przegrał z VHS-em.
Materiał Reuters o energii z ziemniaków
Źródło grafiki: smithsonianmag.com
Większą niż Stu legendą jest Paul McCartney. Pod koniec lat 60-tych wybuchła plotka, że zginął on w wypadku samochodowym. I że Beatlesi, z jakiegoś niepojętego powodu, tego nie ujawnili i zastąpili go sobowtórem. Kanadyjskim policjantem. Plotka ta stała się strasznie popularnym mitem miejskim, a fani Beatlesów rzucili się robić prywatne dochodzenia w tej sprawie. Zaczęli szukać na okładkach płyt i w tekstach utworów znaków i sygnałów, które miałyby sugerować, że faktycznie jest z Paula trup.