Konsola Atari VCS zjawiła się na rynku w październiku 1977 r. W jej sercu tykała lekko zmodyfikowana wersja procesora MOS 6502.
Długo oczekiwany produkt, sprzedawany za 199 dolarów, był o wiele tańszy od Apple II, a do tego wspomagano go solidną kampanią promocyjną w telewizji i prasie. To z jego powodu Nolan Bushnell oddał faktyczną władzę w swojej firmie. I gdy podczas świąt Bożego Narodzenia okazało się, że nowa konsola nie sprzedaje się tak jak to sobie wymarzono, pozycja Bushnella zaczęła gwałtownie słabnąć.
Al Alcorn mówił o błędach marketingowych. Podobno wielu klientów myślało, że Atari VCS stanowi jedynie rozwiniętą wersję Ponga. Szczegóły nie miały większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że okupiona potem i krwią konsola nie odniosła natychmiastowego sukcesu, na który tak bardzo liczono.
W 1978 r. do Atari został przysłany konsultant, mający zbadać, czy zamknąć lub sprzedać wychodzącą mniej więcej na zero firmę, czy próbować ją restrukturyzować. Był nim Ray Kassar, biznesmen z harwardzkim wykształceniem, który swe doświadczenia zbierał w branży tekstylnej, niemający wyczucia rynku gier. To bardzo delikatnie powiedziane, gdyż sam Kassar otwarcie przyznawał, że nic nie wie o grach.
Kassar codziennie do pracy w biurze w Sunnyvale (na zdjęciu) przyjeżdżał z San Francisco prowadzonym przez szofera rolls-royce’em. Ubrany w szyte na wymiar u krawca garnitury, pachnący na milę drogimi perfumami, jadający tylko w dobrych restauracjach, ten dystyngowany dżentelmen po zbadaniu sytuacji firmy załamał ręce – nie było niczego, ani dyrektora finansowego, ani strategii marketingowej, ani nawet wewnętrznego regulaminu. Nikt nie pisał raportów, które w każdej szanującej się korporacji stanowią przecież raison d’etre! Bushnell paradował w koszulce z napisem „I like to screw” (lubię pieprzyć), próbował częstować Kassara jointem, wszem i wobec opowiadając o potrzebie radykalnej obniżki ceny Atari VCS. Poza tym głośno wyrażał swoje niezadowolenie z pomysłu utworzenia osobnej stołówki dla kadry dyrektorskiej, bo pachniało mu to typowym korporacyjnym drylem. Te wybryki nie były jeszcze najgorszą rzeczą, jaką zaobserwował Kassar. Najbardziej zaniepokoiło go dostrzeżenie w Atari pierwszych syndromów czegoś, co w gospodarce określa się mianem przegrzewania.
Dodatkową kwestią była niechęć Bushnella wobec rodzącego się rynku komputerów domowych. Nie zwracał uwagi na to, że Apple miało na koncie swój własny produkt, a do wyścigu szykowali się kolejni zawodnicy. Bushnell uważał, że wchodzenie na teren komputerowy pogorszy sytuację Atari. Zarząd Warnera był przeciwnego zdania, doszukując się nawet osobistych motywów Bushnella, jakie mogły stać za jego wstrzemięźliwością. Ktoś złośliwy rozpuszczał plotki, że Bushnell z Jobsem zawarli cichy pakt, wyznaczając sobie odrębne terytoria i stąd niechęć tego pierwszego do inwestowania w branżę komputerową.
Raport z tych wydarzeń trafił na biurko prezesa Warnera, Stevena Rossa. Jednocześnie leżały tam już informacje o początkowo słabych wynikach sprzedaży Atari VCS. Były to ciężkie lata dla całego Warnera, który na początku dekady odnosił sukcesy dzięki realizacji kilku filmowych projektów uznawanych za artystyczne, podnoszące prestiż wytwórni, ale pod jej koniec poza Supermanem nie był w stanie stworzyć zbyt wielu głośnych widowisk. Ross nie uważał gier za branżę opiniotwórczą, której promowanie mogłoby przynieść w bliższej lub dalszej perspektywie glorię dla całego Warnera. Był zdania, podobnie jak wielu innych ówczesnych biznesmenów, że to branża czysto komercyjna i zarazem koniunkturalna, z której należy wyciągać tyle pieniędzy, ile to tylko możliwe, gdyż nie wiadomo, jak długo będzie istniała. Zaś gdy z funkcjonowania w niej nie ma spodziewanego zysku, trzeba reagować natychmiast.
Nad Bushnellem zaczynały gromadzić się czarne chmury. Zapowiedzią jego kłopotów było zwołane w listopadzie 1978 r. zebranie w nowojorskiej siedzibie Warner Communications, na którym spotkali się przedstawiciele Atari i Warnera. Bushnell rzekomo twierdził wtedy, że Atari VCS nie ma przed sobą przyszłości (on sam utrzymuje, że mówił jedynie o propozycji obniżki jego ceny), niemal cały czas kłócąc się z Mannym Gerardem.
Kroplą, która przelała czarę goryczy, była informacja, że Bushnell zwołał zebranie zarządu Atari bez przedstawicieli Warner Communications, co było niezgodne ze statutem firmy. Wydaje się, że on sam, być może całkiem świadomie, podłożył głowę pod topór, mając już dość sprzeczek z menadżerami Warnera. Ross po tym wydarzeniu dał zielone światło na usunięcie go ze stanowiska. Wykonawcą brudnej roboty był wsparty sztabem prawników Manny Gerard. „Wyrzuciłem go z biura wprost na plażę” – chełpił się po latach. Pozbyto się również Joego Keenana, który pozostał lojalny wobec swego przyjaciela i nie zamierzał pertraktować z wrogiem. Nowym prezesem Atari mianowano Raya Kassara.
Bushnell został tym samym de facto wyrzucony poza nawias przemysłu gier, gdyż specjalna klauzula jego kontraktu zabraniała mu pracy w na tym polu aż do 1983 r. Nowego pryncypała poinformowano zaś, że dopóki bilans finansowy będzie dodatni, poparcie Warner Communications pozostanie zagwarantowane, a tym samym utrzyma on fotel prezesa. Mógł robić, co chciał, byle tylko przynosił zyski.
Bushnell nie zamierzał siedzieć na bezrobociu. Odkupił od Warner Communications licencję na Chuck E. Cheese’s Pizza Time Theatre. Był to projekt rodzinnej restauracji łączącej jedzenie (głównie pizzę) z krążącymi dookoła stolików przebierańcami oraz automatami. Stanowiło to coś w rodzaju salonów gier przeznaczonych dla młodej publiczności, miejsca, do którego mogą przyjść z rodzicami i spokojnie spędzić kilka godzin. Początkowo Bushnell zakupił jeden lokal, z czasem zaczął rozwijać całą sieć. Wydawało się, że znalazł swoje nowe miejsce. Odżyły czasy, gdy pracował w lunaparku. W wolnym czasie zainteresował się produkcją robotów, które okazjonalnie pojawiały się w Pizza Time Theatres.
Niedługo po odejściu Bushnella Atari wypuściło na rynek komputery domowe z linii 400 i 800. W trakcie produkcji określano je kryptonimami Candy oraz Colleen. W sercach obu z nich tkwił lekko zmodyfikowany procesor MOS 6502.
Atari 400 zostało zaprojektowane z myślą o graczach, zaś Atari 800 z 48 KB pamięci operacyjnej na pokładzie miało stać się poważnym narzędziem pracy dla specjalistów i stanowić konkurencję dla Apple II. Oba komputery wyglądały jak maszyny do pisania, ale bynajmniej nie wzbudzały ironicznych uśmiechów. Reklamowane sloganem: „Wprowadzamy komputerową erę do domów”, miały dostarczać rozrywkę, ale również uczyć języków obcych albo zarządzać domowymi finansami. Wyposażono je w koprocesory, dzięki którym operacje graficzne czy przykładowo transmisja danych pomiędzy komputerem a podłączonymi do niego urządzeniami nie obciążały w całości głównego procesora. Oprócz tego posługiwały się paletą 16 kolorów, a dzięki generowaniu ich odcieni były w teorii zdolne wyświetlać 256 różnych barw.
Według opinii specjalistów Atari 400 i 800 stanowiły techniczne osiągnięcie i mogły odnieść sukces, gdyby tylko zostały odpowiednio wypromowane i wsparte obszerną biblioteką gier. Z tym ostatnim był pewien problem, gdyż Atari cały czas koncentrowało się na automatach oraz konsolach, pomijając produkcję gier na komputery. Te ukazywały się w formacie cartridge’ów, drogich i niemożliwych do skopiowania. To trochę mimo wszystko utrudniało przepływ informacji o tym jak potencjalnie ciekawe mogą to być tytuły. Gdyby tylko zadbało o marketing komputerów z serii 400 i 800, Atari miało by szansę powstrzymać konkurencję już na starcie. Niestety lub może na szczęście tak się jednak nie stało.
Kassar nie był lubiany ani szanowany przez współpracowników, a mimo to – o ironio – zaczął odnosić nienotowane wcześniej w branży sukcesy finansowe. W latach 1977–1980 obroty Atari skoczyły z niecałych 100 mln do ponad 2 mld dolarów. Było to głównie zasługą dynamicznie rozwijającego się rynku, a nie wynikiem jakichś natchnionych posunięć prezesa, który przez cały czas pozostawał konserwatystą. Jednak jego niezaprzeczalnym plusem było to, że przynajmniej nie przeszkadzał w płynięciu z wiatrami historii. Jego sukces był de facto sukcesem, jaki zaczęło odnosić Atari VCS, ale o tym, że był to autorski projekt Bushnella, mało kto już pamiętał.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Zacząłem kiedyś pisać grę na Atari 2600. Przeczytałem trzy książki na ten temat. Naprawdę ciężka robota. Assembler sięgający tak nisko, że programowało się każdą pojedynczą linię na ekranie. Spore wyzwanie. Gry nie ukończyłem, bo mnie to przerosło jako hobby 🙂 Kod źródłowy wciąż jest w sieci https://github.com/byisk/Free-Throws/blob/master/free-throws.asm
Samą konsolę mam od dzieciaka. Dostałem kiedyś w prezencie. Ostatnio wykopałem ją u mamy w piwnicy i przywiozłem do siebie do Poznania. Nie mam niestety gier.
Jedyne w czym Atari 65 było lepsze od ZX Spectrum, to wygląd. Jak pierwszy raz u kumpla zobaczyłem, to pomyślałem, że wygląda „profesjonalnie”. Ale jak odpalił grę (i ile to trwało) to wolałem wrócić do swojego gumiaka 😉 Mimo że na Ataraku gry były bardziej kolorowe to jednak grafika w ZX mi bardziej pasowała ze względu na, jakby bardziej dopracowane detale. Ale dla Atari szacun się należy za początki i coin opy 😉