Niepowstrzymana piątka w kolorowych trykotach. Przybyli z gwiazd, by walczyć z potężną Spektrą. Dostarczyli nad Wisłę ożywczy powiew science fiction.
Animowany serial o superbohaterach rozpoczął życie w Japonii w 1972 r. Wówczas nazywał się Science Ninja Team Gatchaman. Kilka lat później został zakupiony przez USA, gdzie dokonano zmian w konstrukcji odcinków, fragmenty niektórych z nich posklejano w nowe epizody, inne pominięto. Oprócz tego ocenzurowano krew, zmieniono imiona bohaterów, dodano mówiącego ludzkim głosem robota 7-Zark-7 oraz wymyślono nowy tytuł. Teraz przygody bohaterów nazywały się Battle of the Planets. Był rok 1978, kilkanaście miesięcy po premierze Gwiezdnych wojen. Poddana liftingowi japońska bajka miała być telewizyjną odpowiedzią na wykreowane przez George’a Lucasa zapotrzebowanie na kosmiczne przygody.
W Polsce serial miał premierę 14 czerwca 1980 r. jako Wojna planet. Telewizja Polska zakupiła amerykańską wersję, zaś po emisji kilkudziesięciu odcinków w kolejnym roku przemianowano całą opowieść na Załogę G. Literka G – od Gatchaman. Trwające po 25 minut odcinki puszczane były pierwotnie w wakacyjne sobotnie poranki w ramach „Kina Teleferii”. Cóż to był za przełom! Dla dzieciaków wychowanych na Reksiu czy Bolku i Lolku przeskok w galaktykę pełną przygód stanowił nie lada szok. Owszem, w kinach były już oryginalne Star Wars oraz Imperium kontratakuje, ale nie każdego ośmiolatka rodzice puszczali na tego rodzaju filmy, podczas gdy Załogą G można się było delektować w domowych pieleszach.
Kim byli bohaterowie Załogi G? Na co dzień funkcjonowali jako normalni młodzi ludzie, ale gdy wszechświat wzywał, wypowiadali tajemnicze słowo Transformacja, po czym przywdziewali trykoty nadające im wygląd ptaków, stając się superbohaterami. Przywódcą ekipy był Mark, posługujący się bumerangiem jako bronią. Biały jak orzeł, silny, najbardziej zrównoważony z całej grupy. U jego boku stał Jason, mistrz kierownicy, nieco mroczna dusza, skłonny do podejmowania ryzykownych decyzji. Małolaty piszczały, gdy na ekranie pojawiała się towarzyszka wspomnianej dwójki, okutana w biały łabędzi trykot Księżniczka. W zespole byli także mały Keyop oraz gruby puchacz, pełniący rolę przybocznych, dostarczających zazwyczaj jakichś dowcipnych sytuacji.
Załoga G zmagała się z wyglądającą jak klaun postacią znaną jako Zoltar. W japońskiej wersji nazywał się Berg Katse. Miał pomalowane szminką usta i lekko kobiecą ekspresję. Pod koniec każdego odcinka bohaterowie pokonawszy Zoltara, próbowali go pojmać, ale ten zawsze się wymykał, by powrócić z nowym diabelskim planem w kolejnym odcinku. Prawdziwej natury Zoltara polscy widzowie nie mieli okazji poznać, gdyż kluczowy odcinek nie został kupiony przez TVP. Okazywało się w nim, że Zoltar był mutantem, obojnakiem powstałym z połączenia bliźniąt dwojga płci w łonie matki. Polskim młodym widzom oszczędzono również prezentacji bohaterskiej śmierci Jasona.
Gdzieś w drugiej połowie lat 80-tych Załoga G straciła rację bytu. Były już dostępne magnetowidy, na których młodzież oglądała Gwiezdną Sagę, japońską Godzillę czy Supermana. Poza tym rozpowszechniły się gry komputerowe. Wspaniała piątka spełniła swe zadanie, dostarczając wszechświat pełen wrażeń w czasie gdy inne media nie były w stanie tego zrobić. Potem spakowali manatki i odlecieli swym statkiem kosmicznym o nazwie Feniks ku nowym nieznanym misjom.
Źródło grafiki: Tatsunoko Production
Połowa moich koleżanek z klasy podkochiwała się w Jasonie 😀 Ten animowany byt był dużo bardziej atrakcyjny (no i młodszy) od Karela Gotta, a nawet Simona Templara, w których podkochiwały się pozostałe uczennice pierwszych klas podstawówki 😉
Nic nie pamiętam z fabuły, mroczne dzieje, ale pamiętam, że uwielbiałem. Szczególnie, że dowódca był moim imiennikiem, chodziłem ówcześnie dumny jak paw. 🙂
Warto przypomnieć anegdotę, która została mi jeszcze w głowie. Nazwę filmu wymawiało się oczywiście „Załoga Dżi”. Pewnego dnia spikerka telewizyjna przejęzyczyła się i palnęła „Załoga Gie”, z taką emfazą, że zabrzmiało jak skrót od „Załoga gówno”. Pamiętam, że „podwórko” i część dorosłych długo tym później żyła i płakała ze śmiechu. 🙂
Tak, Mark był zbyt banalny. Jason to był mangowy James Dean 😉
Wejściówkę można oglądać w nieskończoność 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=UPJ0H1N1ASg
„Załoga Gie” to jak „A Ce piorun De Ce” 🙂
W paszczę jeżozwierza! Właśnie sobie uświadomiłem, że Robot 7-Zark-7 to przecież pierwowzór R2D2! Japońska Załoga G jest o pięć lat starsza od Star Wars!
Ostatni odcinek serialu. Niepokazywany w Polsce. Umiera Jason, a Zoltar (w wersji japońskiej jako Katse) skacze do lawy. Do swojego mistrza mówi z wyrzutem: czemu uczyniłeś ze mnie mutanta, chciałem być człowiekiem?
Miczu, nie tylko 7-Zark-7. W Załodze G jest księżniczka (Leia), biały chłopiec (Luke Skywalker) i czarny maczo facet (Han Solo). Latają gwiezdnym samolotem. Zły koleżka jest nie wiadomo do końca kim (Vader). Zerżnięte jak nic… 😉 A kilka postaci Star Wars było na pewno wzorowanych na bohaterach węgierskiej kreskówki Mikrobi.
Dla mnie to dość niesamowite odkrycie, bo serialu nie widziałem ładnych 30 lat i dopiero teraz odświeżyłem sobie jego fragmenty. Czasowo by się idealnie zgadzało. Zdaje się jednak, że Lucas nie przebąkuje ani słowem o tej niebanalnej „inspiracji”. Wychodzi na to, że jedynie Threepio nie był zerżnięty z Załogi G. Zerżnął go z Metropolis, ofkors 🙂
Nawet tytuł mocno podobny, tylko Lucas użył wyrazów bliskoznacznych: Battle of the Planets -> Star Wars.
Żółty „dziób” na hełmie księżniczki to jak nic szyba w hełmie pilotów X-wingów. A i statek Feniks jest dziwnie podobny w nazwie do Falcon…
Chyba niepotrzebnie odkryliśmy tę tajemnicę, bo jacyś panowie w czarnej limuzynie zaczęli się kręcić pod moją bramą 😉
Jest ich trzech i mają ciemną karnację skóry? Jeśli tak, to mogę się spodziewać, że kolejny twój post będzie brzmiał „nie wiem o co tu chodzi, ale na pewno nie było żadnego spisku” 😉
Hehe… ten serial w znacznym stopniu odcisnął się na moim życiu 😉
ps. To ty Miczu? Czy jakiś inny Micz?
Nie ma innego Micza, drogi Zoolu 🙂
Micz – to Kicz
Właśnie guglałam. Nigdzie nie ma słowa o tym, że postacie ze Star Wars zerżnięto z Battle of the Planets. Uświadomcie ciemny lud!
Muzyka z czołówki przypomina czołówkę serialu Kojak. Pewnie inne filmy z tego okresu też. To były piękne dni… 😉
Hubi, złe wieści. Okazuje się, że 7-Zark-7 został dodany przez Amerykanów, W japońskim oryginale go nie było. Tytułu tez nie zerżnęli od Lucasa, bo w USA serial był obrabiany już w 1978… Ale to nie oznacza oczywiście, że reszty wspomnianych motywów Lucas sobie nie przetworzył 🙂
Na dobrą sprawę, już po kilku odcinkach widz powinien zacząć narzekać na nudę, schematyzm, powtarzalność i przewidywalność tego, co widzi na ekranie. Tymczasem, choć to zaskakujące, nic podobnego nie ma miejsca. Najlepszym dowodem na niesłabnące zainteresowanie ze strony publiczności jest fakt, że serial liczy sobie aż sto pięć odcinków, a do tego sześć lat później nakręcono drugą serię. Ta niesłabnąca atrakcyjność kolejnych epizodów jest przede wszystkim zasługą samych Technologicznych Ninja. Choć są oczywistym przeniesieniem na grunt japoński sztandarowego symbolu amerykańskiej popkultury – postaci superbohaterów, w niczym nie przypominają swoich odpowiedników z amerykańskich komiksów. Zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym to zwyczajni młodzi ludzie u progu dorosłości. Nie mają widowiskowych supermocy jak Superman. Nie zostali poddani mutacji jak osiłek Hulk czy strzelający pajęczyną Spiderman. Żaden nie chowa pod skórą śmiercionośnych ostrzy jak Wolverine, ani jego czaszka nie staje w płomieniach jak u Ghostridera. Nie mają do dyspozycji plecakowych gigalaserów, wszystkotnących mieczy świetlnych ani nawet porządnego miniguna. Cała ich broń osobista to coś w rodzaju shurikenów‑bumerangów, którymi można łatwo powalić wrogiego żołnierza, ale nie sposób zniszczyć mechanicznego potwora wielkości Pałacu Kultury i Nauki. Właśnie dlatego nie ma w Gatchaman miejsca na nudę, bo młodzi wojownicy większość zwycięstw odnoszą nie przez uciekanie się do brutalnej siły, a dzięki inteligencji, sprytowi, odwadze i szybkości działania. Nie raz i nie dwa zobaczymy ich przenikających skrycie na pokład pojazdu przeciwnika czy z narażeniem życia infiltrujących którąś z jego tajnych baz, niczym prawdziwi ninja. A ponieważ każdy odcinek przedstawia nowego, nieznanego wcześniej wroga, młodzi ludzie za każdym razem muszą wymyślić inny sposób, aby odnieść zwycięstwo.
Załoga G leciała w czasach przed odbiorem satelitarnym. Potem dopiero, jako elektronik-hobbysta w Radioelektroniku zacząłem czytać o tym, że na zachodzie taki bajer się pojawił, a niedługo potem był cały cykl artykułów, jak taką TV odbierać na terenie Polski oraz jak załatwić zezwolenie (!!!) na instalację anteny, to własnie było największym problemem, nie technika.
Każdy chyba wzdychał do Księżniczki…
Pamiętam że spore wrażenie wywarła na mnie szczególnie jedna scena, gdy ktoś zerwał maskę Zoltarowi. Oczywiście nikt nie znał jego twarzy (i czy w ogóle miał twarz) więc zerwanie tej maski było czymś naprawdę emocjonującym, i to co się wtedy stało było sporym zaskoczeniem. Pamięta ktoś jeszcze? 😀
Freeman….. jak Mark zerwal maske zoltarowi to rozblyslo swiatlo i skonczyl sie odcinek…….😜😜😜😜
I co, i co, było widać choć przez moment kobiecą twarz? :))