Sylwester Braun siedział 28 sierpnia 1944 roku na dachu przy ulicy Kopernika. Chciał zrobić kilka fotografii Powstania Warszawskiego. Wykonał jedno z najsłynniejszych zdjęć XX wieku.
Firma Rheinmetall AG istnieje do dzisiaj. Jest notowana na giełdzie, produkuje części samochodowe oraz sprzęt dla wojska. Ot, typowa korporacja ze zlokalizowaną w Dusseldorfie siedzibą z metalu i szkła. Już w 1936 roku była prężną firmą. To jej Adolf Hitler wydał polecenie wyprodukowania najbardziej zabójczego moździerza II wojny światowej. Zadaniem tych maszyn miało być sforsowanie francuskiej linii zabezpieczeń Maginota, ale planowano, że mogą być również wysyłane do innych zadań.
Rheinmetall składał moździerze przez kilka lat. Inżynierzy troszeczkę się spóźnili i pierwsze egzemplarze zeszły z taśmy produkcyjnej pod koniec 1940 roku, czyli już po zdobyciu Francji. Przyznane im oznaczenie techniczne brzmiało Karl Gerat 040. Parametry bojowe budziły grozę. 600 milimetrów kalibru czyniły z nich najcięższe działa używane podczas całej wojny. Waga jednego pocisku wynosząca 1200 kilogramów powodowała, że musiano używać odpowiednio ciężkiego sprzętu do przewozu amunicji. Jeden moździerz obsługiwało kilkunastu żołnierzy, do tego dochodziły ochrona na ziemi oraz obrona przeciwlotnicza. Jedną z wad tych potworów był stosunkowo niewielki zasięg – maksimum 5 kilometrów. Były to moździerze samobieżne, poruszające się na gąsienicach podobnie jak czołgi. Nadano im imiona bogów z mitologii skandynawskiej. Odin, Loki, Baldur, Wotan, Thor oraz Ziu – czyli ten, którego siłę poznali warszawscy powstańcy.
Maszyny przeszły chrzest bojowy podczas Operacji Barbarossa, gdzie dwa z moździerzy ostrzeliwały Sewastopol. Gdy wybuchło Powstanie, Niemcy sprowadzili do Warszawy Karla, żeby wspomógł walczące oddziały Ericha von dem Bacha-Zelewskiego. Na miejsce stacjonowania tego potwora wybrano położony na Woli park Sowińskiego. Zrobiono betonową wylewkę u stóp pomnika generała Sowińskiego, na którą przyjechał moździerz. Ostrzał był potężny. W kierunku Śródmieścia poleciało kilkanaście pocisków. Jeden z nich spadł wprost do restauracji Adria, przebił się przez parkiet i nie wybuchł. Nie wybuchło też kilka innych, z których jeden odnaleziono dopiero po latach, podczas budowy metra. Wybuchł natomiast ten, który trafił w najwyższy wieżowiec w mieście, czyli budynek Towarzystwa Ubezpieczeniowego Prudential. Eksplozja była gigantyczna, co uwiecznił na swoim zdjęciu Braun. Mimo to Prudential przetrwał.
Po wojnie Ziu został przechwycony przez Sowietów. Był jedynym Karlem Geratem, który przetrwał wojnę. Dzisiaj możemy go obejrzeć w największym w Rosji muzeum broni pancernej w mieście Kubinka, niedaleko od Moskwy.
Źródło grafiki: Sylwester Braun
Jedna z megalomańskich, ale niezbyt użytecznych broni Hitlera. Transport i obsługa były niewspółmiernie duże w stosunku do efektów.
Jedyny budynek w Warszawie, który przetrwał strzał z pocisku Tora, to był gmach Prudentialu. Poza tym, pewnego razu pocisk Karla nie wybuchł, dzięki czemu w ręce powstańców wpadło wówczas około 300 kg trotylu, który posłużył do produkcji „filipinek” (taki granat domowej roboty).
Wylewka w Parku Sowińskiego nie jest w żaden sposób związana z „Ziu”. Po pierwsze, trzeba by ją przygotować z dużym wyprzedzeniem (trzy, cztery tygodnie w warunkach bojowych to naprawdę sporo czasu), aby beton nie rozwalił się po kilku strzałach. Po drugie, pojazd o trakcji gąsienicowej ma na betonie dużo mniejszą przyczepność niż na gruncie, na którym ustabilizowałby się po kilku strzałach. Na betonie ciągle trzeba by wprowadzać poprawki ze względu na przesunięcia wynikłe z odrzutu. Po trzecie, na wszystkich zdjęciach przedstawiających „Ziu” ostrzeliwującego Warszawę widać, że stoi on na trawie, a nie na betonie.
Samo powstanie naprawdę nie miało sensu, ponieważ nie miało określonego celu. No bo co, wyparcie Niemców i czekanie na Sowietów? Liczenie na dobrą wolę Stalina? Mrzonki. Gdyby naczelny wódz, generał Sosnkowski zdecydowanie zabronił wybuchu powstania, to prawdopodobnie, by nie wybuchło, ponieważ dowództwo AK podlegało mu, ale skoro przedłużył pobyt u gen. Władysława Andersa, to decyzja znalazła się w gestii władz politycznych w Londynie (rządu Mikołajczyka). Te z kolei scedowały ją na delegata rządu w porozumieniu z dowództwem AK.
A dlaczego w świadomości słowian nie rodzi się potrzeba by Niemcy (nie naziści) spłacili, uregulowali dług za zniszczenia jakie dokonali na naszych ziemiach? Ile już lat upłynęło i Niemcy urośli w siłę a wojnę przegrały przecież, urosły w siłę więc najwyższy czas upomnieć się o swoje. Czekamy aż tego dokona polskojęzyczny rząd? Ten czy wcześniejsze rządy nie działają w Polskim interesie. Chazarzy za swoich się upominają cały czas a Holocaust na Słowianach do dziś jakby mało istotny był. Kiedyś Duma Narodów dziś niewolnik na „własnych” ziemiach bez honoru i dumy jaką mieli nasi przodkowie. Do pięt nie dorastamy naszym przodkom wstyd powinno być nam że przelali krew za nas ludzi bez jakiejkolwiek świadomości.