Jak wypada wznowienie w formie serialu telewizyjnego hitu kinowego sprzed prawie 30 lat? Fani mogą mieć wysokie oczekiwania, ale producenci dobrze o tym wiedzieli…
Filmowa „Zabójcza broń” z 1987 roku to klasyka kina akcji. Kiedyś oglądało się takie filmy wiele razy na zaśnieżonych kopiach VHS. Był trampoliną do dalszych sukcesów w Hollywood dwóch pierwszoplanowych aktorów. Doczekał się trzech kolejnych części na wielkim ekranie. Po ostatniej w 1998 wydawało się, że temat się ostatecznie wyczerpał, aktorzy zestarzeli, publiczność szukała nowych wrażeń i nowych bohaterów. Widać jednak legenda tliła się gdzieś tam w ludziach, skoro ktoś zaryzykował pieniądze na produkcję serialowej wersji po tak długiej przerwie.
Serialowa „Zabójcza broń” żywcem ściąga postacie z kinowego oryginału. Martin Riggs (Clayne Crawford) to były komandos, który utracił najbliższą rodzinę i jest w depresji graniczącej z szaleństwem. Niczego i nikogo się nie boi, jest samobójczo wręcz brawurowy. Jego partnerem jest sierżant Roger Murtaugh (Damon Wayans), który ma żonę i dzieci, jest na etapie kariery, kiedy najchętniej zacząłby się trochę oszczędzać, smakować pełnię życia. Na tej opozycji zbudowana jest relacja między bohaterami, czasem burzliwa, czasem śmieszna.
Oczywiście jest dużo strzelanin, pościgów, bijatyk, wykonanych lepszymi środkami technicznymi, niż były dostępne kiedyś. Najważniejsze jednak, że w serialowej wersji między głównymi postaciami iskrzy, pasują do swych ról i do siebie. Chociaż obaj aktorzy są starsi niż aktorzy kinowi w pierwszym filmie, to dziwnym trafem wypadają młodziej. Może to przez fryzury, onegdaj Mel Gibson miał strzechę na głowie a Danny Glover coś w rodzaju małego afro. Teraz Riggs ma tylko dłuższą grzywkę, ale też wąsy, a Murtaugh jest wygolony na łyso. Może sprawia to uwspółcześnienie realiów, ostrożny Murtaugh monitoruje swoje tętno za pomocą zegarka Apple, a twardziel Riggs spędza czas na kozetce u policyjnej psychoterapeutki.
Zaletą serialu nad filmem jest możliwość lepszego rozwinięcia postaci, jest na to dużo więcej czasu, w odcinkach można popracować nad detalami, a nie tylko ogólnym zarysem jak w kinie. Poza tym kolejne wersje kinowe „Zabójczej broni” były jakby coraz słabszym odbiciem tego samego schematu, który jak raz się sprawdził, to producenci wydoili do sucha. W serialu scenarzyści nie mogą sobie pozwolić na taką wtórność, bo co tydzień walczą o widownię. Jeśli utrzymają wysoki poziom pierwszych odcinków do końca, to zamówienie na drugą serię powinni mieć w kieszeni.
Źródło grafiki: denofgeek.com