Sierra On-Line produkowała wspaniałe przygodówki, których scenerie nie brały się z niczego. Kalifornijskie Oakhurst położone jest u stóp parku narodowego Yosemite.
Małżeństwo Kena i Roberty Williamsów w maju 1980 roku wypuściło Mystery House. W epoce, gdy nie było Steama, a wręcz praktycznie nie istniały sklepy z grami, trzeba było prowadzić guerilla marketing. On-Line Systems zamieściło ogłoszenie w świeżo odpalonym miesięczniku Microsystems, reklamując swój produkt. Proszę sobie wyobrazić siłę oddziaływania prasy w tamtym okresie – wspomniane czasopismo miało nakład 55 tysięcy egzemplarzy, a Williamsowie zebrali zamówienia na 10 tysięcy sztuk, które trzeba było wysłać odbiorcom drogą pocztową. Rozpoczęło się wielkie pakowanie: wrzucona do woreczka strunowego dyskietka oraz wydrukowana własnym sumptem instrukcja kosztowały… 25 dolarów. Tuż przed stanem wojennym w Polsce była to jedna miesięczna pensja. Niezbyt tanio, ale gry wideo już od swego zarania były drogie. Jednak dzięki temu do Williamsów wpłynęło od razu ćwierć miliona dolarów, a sprzedaż w kolejnych miesiącach nie ustawała.
Już w sierpniu 1980 roku growe małżeństwo podjęło brzemienną w skutkach decyzję o opuszczeniu Simi Valley pod Los Angeles i przeniesieniu się bardziej na północ, w okolice parku Yosemite. Pod miejscowością Oakhurst w wiosce Coarsegold kupili wielki dom. Rozpoczął się nowy wspaniały rozdział w historii gier wideo.
Park narodowy Yosemite został założony w 1890 roku na obrzeżu gór Sierra Nevada. Jego serce zajmuje malownicza dolina, pełna stromych wzniesień i wypełniona szumem potoków. Do położonego na wschód od Doliny Krzemowej Yosemite podróżuje się przez kilka godzin. Do przemierzenia jest ponad 250 kilometrów często zatłoczonym po południu drogami. W końcu dotarliśmy do Mariposy, jednej z baz wypadowych do parku, dawnej wioski poszukiwaczy złota.
Wjechaliśmy do Yosemite od północy, drogą numer 120, wijącą się serpentynami przez zielone wzgórza. Śniegu nie było widać do czasu minięcia wioski Buck Meadows, a potem robiło się coraz bardziej lodowato. W końcu po dotarciu do punktu widokowego przy drodze objawiła się panorama gór z charakterystycznym, w połowie oświetlonym przez słońce szczytem pośrodku. To Half Dome, pół kopuła, wizytówka Yosemite i magnes przyciągający co roku na te tereny miliony osób.
Pogoda w parku zmieniała się błyskawicznie i ze słonecznej sielanki wpadliśmy w śnieżną burzę. Sypało tam mocno, a na drogę spadła dodatkowo lawina. Korek samochodów uciekających z Yosemite ciągnął się na kilkaset metrów. Niektóre wozy, pozbawione łańcuchów na kołach, wpadały do rowów, inne mimo napędów 4×4 stawały na środku drogi, nie mogąc ruszyć po skutej lodem nawierzchni. Zrobiło się mroźnie i złowrogo. Drogą na Fresno uciekaliśmy w przeświadczeniu, że możemy przed nocą nie wyjść z objęć górskiego suwerena.
Nagle po minięciu ściany lasu śnieg zaczął znikać szybciej niż złoto z Fort Knox. Po chwili śnieżyca zamieniła się w mżawkę. Staliśmy na żwirowym, czarnym poboczu, zdejmując w ciemności łańcuchy z kół. Gdzieś po drugiej stronie drogi w skąpym świetle latarni stał jakiś stary samochód. Ale to oznaczało, że jesteśmy już z powrotem w cywilizacji! Tuż przed nami znajdowało się Oakhurst. Wjeżdżaliśmy do niego po dziewiątej wieczorem…
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Spędziłem końcem lipca kilka dni w Oakhurst, zwiedzając Yosemite. Nie wiedziałem, że się tu wydarzyła taka historia. Ciekawe.