Katastrofa na amerykańskiej pustyni Mojave. Podczas testów rozbił się kosmiczny prom, mający w najbliższych miesiącach zabrać na orbitę pierwszych pasażerów.
O należącej do Richarda Bransona firmie Virgin Galactic pisaliśmy na Tungusce. Już w 2015 r. miała rozpocząć komercyjne loty na orbitę, czemu kibicował cały świat. Sprzedano już 800 biletów na zaplanowane loty, z których każdy kosztował około 250 tysięcy dolarów. Jeden z nich wykupił Leonardo DiCaprio. Loty zostały zaprojektowane tak, że po wyniesieniu „kosmicznej taksówki” na wysokość około 15 kilometrów, odpala ona własne silniki i po kilku minutach przelatuje na orbitę okołoziemską, czyli na wysokość kilkuset kilometrów ponad powierzchnią naszej planety. Po tym jak wszyscy pasażerowie wykonają okazjonalne fotki, maszyna miała w zamierzeniu powrócić na Ziemię niczym szybowiec.
Zdarzenie z 31 października wyglądało dramatycznie niemal od początku. SpaceShipTwo po odłączeniu się od samolotu zaczął zachowywać się w sposób niekontrolowany. Z dyszy buchał ogień, zaś sam Virgin Galactic określił potem sytuację jako „poważną anomalię”. Maszyna zaczęła spadać w okolice Los Angeles, na pustynię Mojave. Gdy było już pewne, że nie uda się normalnie wylądować, pierwszy pilot zdołał się katapultować. Brak informacji dlaczego drugi z pilotów nie zdołał tego zrobić. Ocalały człowiek został odnaleziony w odległości około 50 kilometrów od Los Angeles i przewieziony do szpitala. Jego stan jest określany jako ciężki.
Wiadomo już, że powodem katastrofy SpaceShipTwo był system wspomagający wchodzenie statku kosmicznego do atmosfery. Virgin Galactic w specjalnym oświadczeniu dyskretnie odsuwa od siebie brzemię odpowiedzialności za katastrofę, pisząc o „partnerskiej firmie” Scaled Composities, która przeprowadzała test wahadłowca. Dyrektor generalny Virgin Galactic, George Whitesides, powiedział znamienne słowa „Podbój przestrzeni kosmicznej to ciężka sprawa i dzisiaj nadszedł taki właśnie ciężki dzień”.
Przed katastrofą mówiło się o rozpoczęciu regularnych lotów na wiosnę 2015 roku. W zaistniałej sytuacji na pewno się to opóźni. Virgin Galactic ma już podpisaną umowę z z Federalnym Zarządem Lotnictwa (FAA), więc obecnie jednym problemem jest przygotowanie sprawnego, bezpiecznego sprzętu do lotu. Wszyscy mają nadzieję, że stanie się to jak najszybciej. I my również kibicujemy. W końcu firma Richarda Bransona wyznacza nowe granice XXI wieku.
Źródło grafiki: theguardian.com
Moim zdaniem może to opóźnić wyloty nie o miesiące, ale o lata. Gdyby potem coś się stało, nawet Branson by się nie wypłacił, bo byłby argument, że mieli świadomość problemów, ale nic nie zrobili.
Kiedyś w Mercedesie była taka zasada, że główny inżynier od danego modelu musiał znać wszystkie części modelu za który odpowiadał – każda śrubka, każda część nadwozia i każda część silnika, również każdy tranzystor, czy kondensator w elektryce/sterowaniu. Części było 12000, więc wiedza do ogarnięcia.
Dziś jak do sterowania silnikiem używa się mikroprocesorów gdzie każdy ma miliardy tranzystorów to już nikt tego nie ogarnia nawet u producenta. Procesory projektowane są przy użyciu procesorów poprzednich generacji, więc jeżeli gdzieś tam jest błąd to kolejne generacje go dziedziczą i nikt go może nie znajdować.
No aż właśnie stanie się tak jak się stało
Branson ślubował być pierwszym który odbędzie taki lot. Na wycieczkę miał udać się z własnym synem już w przyszłym roku.