Andrzej Sapkowski próbował innych tematów, ale wreszcie zdecydował się raz jeszcze sięgnąć do tego, z czego zapamiętają go przyszłe pokolenia.
Wydana po 14 latach przerwy nowa powieść z wiedźminem do sprzedaży trafi 6 listopada. Geralt znowu tańczy z mieczem, uwodzi czarodziejki i ubija stwory. Z początku idzie mu niezbyt dobrze, ale z każdą kolejną stroną Andrzej Sapkowski coraz bardziej zbliża się do stylu sprzed lat, a my rozpoznajemy w głównym bohaterze starego przyjaciela.
Ani młodzieńcze lata, ani opowieść rozgrywająca się po wydarzeniach opisanych w pięcioksięgu. Powieść „Sezon burz”, której zapowiedź wywołała niemałą sensację, należało by umiejscowić gdzieś między opowiadaniami publikowanymi w zbiorach „Miecz przeznaczenia” i „Ostatnie życzenie”, tak dokładnie zaraz przed historią ze strzygą z „Wiedźmina”, ale już po tym, jak Geralt poznał Yennefer.
W efekcie nie otrzymujemy wiedźmina zmienionego, ale dokładnie takiego, jakim go pamiętamy jeszcze sprzed czasów napaści Nilfgaardu na północne królestwa i poznania Ciri. Choć trzeba przyznać, że z początku Geralta trudno rozpoznać, podobnie jak sam styl Andrzeja Sapkowskiego – pierwszy rozdział jest bezsprzecznie nieudany, kolejne dwa czy trzy sprawiają zaś wrażenie rozbiegówki, jakiej autor potrzebował, by odnaleźć głos, który pamiętamy ze starszych tekstów. Rozpoznajemy zabiegi językowe, konstrukcję dialogów i charakterystyczne poczucie humoru, mimo to pierwsze kilkanaście-kilkadziesiąt stron sprawia wrażenie, jakby to nie Sapkowski je pisał, a jakiś próbujący go naśladować pisarz-fan.
Jak jednak wspominałem, ten słabszy początek spełnił funkcję rozbiegu, tak że im bardziej zagłębiamy się w tę historię, tym bardziej zaczyna ona przypominać te starsze teksty, aż w końcu coraz częściej dopada nas przeświadczenie, że oto przenieśliśmy się w czasie, do lat 90-tych, i czytamy kolejną opowieść o białowłosym łowcy potworów.
Sapkowski więc nie zawodzi, bo dostarcza czytelnikom dokładnie to, czego oczekiwali – większej ilości Geralta, okraszonego Jaskrem, Płotką, chędożeniem, krasnoludami i mnóstwem, mnóstwem efektownych pojedynków. Nie zabrakło także oczywiście rubasznego humoru oraz niezliczonej ilości nawiązań zarówno do popkultury, jak i starszego pięcioksięgu. Znalazło się również miejsce na wiedźmińskie złote myśli, na przykład: Historia […] to relacja większością kłamliwa, ze zdarzeń, większością nieistotnych, zadawana nam przez historyków, większością durniów. Oraz na piosenki Jaskra, w tym jedną przytoczoną w naprawdę obszernym fragmencie.
„Wiedźmin. Sezon burz” to książka napisana dla fanów, ewidentnie przeznaczona dla tych, których – jak mnie – niesamowicie ucieszy możliwość powrotu do starych dobrych druhów, do unikalnego, postmodernistycznego świata fantasy, w którym tym razem nie zabraknie nawet przekrętów na fakturach. Sapkowski, gdy w końcu odnajduje swój styl, po raz kolejny okazuje się niezrównanym gawędziarzem, któremu w porywającym snuciu opowieści nie przeszkadza nawet fakt, że momentami jest ona rwana i w zasadzie składa się z połączonych jednym czy dwoma wątkami osobnych opowiadań, jak choćby wyśmienity epizod z aguarą – jego wycięcie z książki niespecjalnie wpłynęło by na fabułę, niemniej stanowi jeden z lepszych jej momentów.
Tunguska galeria zdjęć z Wiedźmina: Dzikiego Gonu
Źródło grafiki: Supernowa
to nie kontynuacja sagi, ani nie bedzie to prequel to calkiem nowa historia, ktora ma miejsce czasowo i lokalizacyjnie gdzies w czasie trwania historii z calej sagi, jako dodatkowy watek, wiec w zasadzie Sapkowski dotrzymal slowa
To faktycznie nie był skok na kasę. Sapek zapewne sporo kasy dostał od CD Projekt za nabycie dożywotnich i wyłącznych praw do gier, komiksów i planszôwek.
Po błyskawicznym przebrnięciu przez jakieś 100 stron, zacząłem sobie przypominać za co ceniłem sagę o Wiedźminie. Trochę obawiałem się tej książki, że popsuje mi dobre wspomnienia, ale końcowe wrażenie było bardzo dobre. Jasne, tej części mogłoby nie być, była niepotrzebna, ale przyjemnie było przypomnieć sobie stare postacie i świat (tym bardziej, że nigdy nie czytam książek więcej niż raz 🙂 .
Pisanie o odgrzewanym kotlecie w czasie, gdy miliony (tak miliony) fanów na całym świecie niecierpliwie czekają na trzecią część gry o wiedźminie. Po prostu aż żal tego nie wykorzystać. Wręcz się dziwię, że tak długo z tym zwlekał. Do tego setki fanów w Polsce (w tym ja) kupią choćby po to, żeby sprawdzić, czy mu się pióro nie stępiło. Umówmy się, skoro kupujemy w ciemno nowego Wędrowycza, czy Mordimera.