W świecie fizyków teoretycznych zapowiada się przełom po tym jak dwóch naukowców ogłosiło nową koncepcję opisującą funkcjonowanie Wszechświata.
Sprawcą zamieszania jest egipski naukowiec Ahmed Farag Ali z Uniwersytetu w Benha. Razem z kolegą, Saurya Dasem z University of Lethbridge w Kanadzie opublikowali swoje przemyślenia w branżowym periodyku Physics Letters B.
Od czasu gdy w 1929 Edwin Hubble odkrył zjawisko ucieczki galaktyk, model Wielkiego Wybuchu stał się powszechnie obowiązującym. Działo się tak aż do początku lat 90., gdy zwłaszcza odkrycie ciemnej materii podkopało pozycję tego modelu. Ciężko było wyjaśnić skąd się wzięło to, że brakuje około 90% masy widzialnego Wszechświata. Największy jednak problem stanowił moment początkowy, godzina zero, w której miała się narodzić materia. Próbowano to wyobrażać sobie jako gigantyczną eksplozję, która z jednego punktu wystrzeliła we wszystkich kierunkach. Ale czy przestrzeń dopiero wówczas powstała? A czas również? I co spowodowało tę anomalię?
Były to rzecz jasna pytania bez odpowiedzi, jednakże fizykom teoretycznym coraz trudniej było mówić o czymś tak całkowicie abstrakcyjnym.
Teoria Aliego i Dasa zakłada istnienie wiecznego Wszechświata. Według nich, galaktyki i mgławice rozszerzają się, by potem zwalniać i rozpoczynać kolaps. Po osiągnięciu pewnej gęstości następuje kolejny cykl – odwrócenie się tendencji i rozszerzanie się Wszechświata. Mamy tu więc wizję pulsującego układu. Nie ma w tym modelu miejsca na anomalie ani boskie interwencje.
Nowa teoria próbuje objąć swoimi mackami fenomen ciemnej materii. Upraszczając rozumowanie Aliego, cały Wszechświat zawieszony jest w „kwantowej zupie”, w której jest też miejsce dla poszukiwanej przez fizykę cząstki zwanej grawitonem, odpowiedzialnej za grawitację.
Jak wskazują inni naukowcy, nowa teoria jest interesująca, aczkolwiek to na razie szkic, bardzo podstawowa wersja czegoś, co z czasem może urosnąć do rangi nowej Ogólnej Teorii Względności.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Jeszcze dwa lata temu głoszono coś zgoła innego i to prosto z CERN.
Koncepcja mówiąca o tym, że Wszechświat nie jest wieczny, od dawna chodzi po głowie fizykom. Wykrycie potencjalnego bozonu Higgsa pozwoliło im przekonać się, że te przypuszczenia mogą być słuszne. Podstawiając do jednego z równań masę ewentualnego bozonu Higgsa, która wynosi 126 miliardów elektronowoltów, otrzymano niepokojący wynik. Ludzie z CERN powiadali, że obliczenia mówią, że Wszechświat jest nietrwały i za kilkadziesiąt miliardów lat może go już nie być.
Przeczytałem źródło z Phys.org, a także przeczytałem sam artykuł (dostępny za darmo tutaj: http://arxiv.org/pdf/1404.3093v3.pdf). Autorzy przedstawili w nim pewien model, który pasuje do obserwacyjnie wyznaczanej wielkości, którą zwiemy: „gęstością” Wszechświata (są różne „gęstości”: materii, promieniowania, stałej kosmologicznej itd.). Poza tym ich model jest wrzuceniem jednych równań do drugich, a następnie wyliczeniem pewnych wartości, m.in. takiej, którą w Ogólnej Teorii Względności rozumiemy jako charakterystyczny wiek Wszechświata.
Autorzy pokazali, że jeśli zastąpić zwykłe geodetyki pewnych szczególnym rodzajem geodetyk wyprowadzonych z podstaw fizyki kwantowej, to początek Wszechświata zostaje przesunięty do momentu, który nastąpił nieskończenie dawno temu. Ergo, Wszechświat istniał od zawsze. Co ciekawe, autorzy wprowadzili też taki parametr, któy interpretują jako czynnik dominujący we wczesnym Wszechświecie. Taki okres istnienia Wszechświata jest dobrze zrozumiały w teorii Wielkiego Wybuchu i tam ma sens istnienia. Jednak kiedy miałby istnieć wczesny Wszechświat, jeśli ten był od zawsze?
Przedstawiona praca prezentuje ciekawy model, który wymaga jeszcze wielu testów. Sami autorzy piszą, że nie został on jeszcze wystawiony na próbę rachunku perturbacyjnego.
A na koniec: teorie wykluczające osobliwość, która straszy w Wielkim Wybuchu, są dość popularne i całkiem dobrze działają. To, co tu przeczytaliśmy, to nie jest jedyny model pozbywający się punktu o nieskończonej gęstości.
I tak jest to tylko czcze rozumowanie panów fizyków.
I to jest ten moment, w którym moja świadomość i jakieś umiejętności poznawcze wstają z miejsca, wychodzą za drzwi i trzaskają drzwiami… No bo jak to możliwe że coś istnieje od zawsze? No jak? Skąd to się do cholery wzięło? Nie wzięło się tylko po prostu było? Ale jak, dlaczego… Opcja z wielkim wybuchem wcale nie jest lepsza, no bo co było przed nim i skąd wzięło się to coś, co wybuchło? Ja jestem ateistą, ale biorąc pod uwagę takie rozkminy to nie dziwię się, że niektórzy dostrzegają w tym boski pierwiastek. Chociaż szczerze powiedziawszy realniejsza wydaje mi się wizja Matrixa albo The Sims 5123
„Zawsze” to tylko konstrukcja językowa, dlatego czasami warto nie myśleć potocznym językiem a czytać suche dane.
Eee tam. Wiadomo, że te suche dane muszą jakoś dla nas „wybrzmieć”, w naszym języku.
Według mnie, jeśli wierzyć naukowcom, że wszechświat jest jak balon, który pod wpływem „jakiejś tam” siły powoduje jego rozszerzanie, a co za tym idzie nastąpi „Wielki wybuch” lub „Zapadnięcie Wszechświata”, to siła jaka wpływa na ten „balon” to nic innego jak pęd cząsteczek światła, które po uderzeniu w granicę wszechświata (bombardowanie), powodują to, że powstaje przymusowe rozciąganie i jak wiadomo, że jeśli po bardzo szybkim bombardowaniu cząsteczkami jakiegoś określonego lub nieokreślonego przedmiotu, co w naszym przypadku jest powłoka wszechświata, dochodzi do częściowego jego rozdarcia, przez co zrozumieć należy „czarną dziurę”, które ów cząsteczki potrafiły ją rozerwać, to wtenczas wszystko to co znajduje się we wszechświecie zostaje wyssane na zewnątrz wszechświata (nicość). Tylko problem w tym, że te „czarne dziury”, są przeważnie bliżej nas niż granica Wszechświata, więc następna teoria jaka mi się tu nasuwa to korytarz czasoprzestrzenny, taka anomalia, która powoduje wydłużenie czarnej dziury wgłąb wszechświata za pomocą tzw.: „korytarza czasoprzestrzennego”. Więc jeżeli będzie to prawdą, to ów korytarz czasoprzestrzenny będzie można w przyszłości użyć, do bardzo szybkiego podróżowania pomiędzy galaktykami, tylko, że trzeba pierwsze go zobaczyć, a później jakimś to sposobem zaczepić się o niego, a następnie go ujarzmić.
Wydaje się, że teorię kolapsów można włożyć do kosza po tym, gdy okazało się, że galaktyki uciekają od siebie coraz szybciej. Skoro po miliardach lat tempo rozszerzania się Wszechświata rośnie, trudno oczekiwać, że nagle zacznie zwalniać.
Sama skala i liczby z jakimi mamy do czynienia przy omawianiu tego jak wielki jest wszechświat potrafią przyprawić nie jednego o zawroty głowy. Słyszałem kiedyś porównanie że widzialny wszechświat w porównaniu do całego wszechświata jest jak pojedynczy atom w porównaniu do widzialnego wszechświata. Nie wiem jak dokładne jest to porównanie, ale daje do myślenia.
Ludzkość jako gatunek żyje w 100% na tej drobinie pyłu zawieszonej w przestrzeni, którą nazywamy ziemia. Jeden kataklizm pokroju np. erupcji super wulkanu był by w stanie doprowadzić do wyginięcia całej ludzkości. Jeżeli ludzkość ma przetrwać w nieskończonej przestrzeni kosmosu, musi skolonizować inne ciała niebieskie. Powiedzmy że uda się skolonizować marsa i będzie tam żyć 5% ludzkości. Wtedy nawet zagłada całej Ziemi nie będzie w stanie zniszczyć ludzkości. Natomiast żeby ludzkość stała się gatunkiem nieśmiertelnym, którego nie będzie w stanie unicestwić żadne zagrożenie w kosmosie, musimy skolonizować wiele planet w wielu układach gwiezdnych, najlepiej w różnych zakątkach galaktyki. Dzięki temu nie dość że wszechświat nas nie zniszczy, to jeszcze sami nie będziemy mogli tego dokonać, bo odległości między zamieszkanymi przez ludzi światami będą zbyt duże żeby możliwa była samo zagłada.
Dlatego apeluję do wszystkich krajów świata: Nie zabijmy się nawzajem! Nie zmarnujmy miliardów lat ewolucji która spośród 4 000 000 000 gatunków zwierząt które zamieszkiwały tą planetę wydała na świat tylko jeden zdolny stworzyć cywilizację- nas, tylko po to żeby ten jeden z czterech miliardów gatunek sam się zniszczył przez swoją krótkowzroczność…