To musiał być 1983 rok, okres gdy oszklony salon gier na Centralnym już działał, ale ciągle jeszcze dominował w nim duet Defender i Moon Cresta.
I nagle zjawił się automat z zadziwiająco bogatą grafiką, składającą się z kolorowych linii i kwadratów. Nazywał się Vanguard. Wtedy nie wiedziałem, co oznacza ten tytuł. Teraz wiem, że chodzi o straż przednią, o samotnego wilka przedzierającego się przez obce terytorium.
Trzeba było lecieć w prawo zbudowanych z długich linii jaskiniami, trochę podobnie jak w Scramble. Tyle że unosiła się nad tym wszystkim jakaś tajemnica, wspierana wrzuconym gdzieś story, że znajdujemy się na przedmurzu City of Mystery, magicznej metropolii, na której końcu ukrywa się główny opozycjonista. Gdy wylatywały niebieskie stateczki, waliło się do nich jak do najgorszych wrogów, ze wściekłością, jakiej nie da się porównać z konkursem strzelania do mutantów w Defenderze. Największe dreszcze przechodziły w momencie pojawienia się na ekranie cysterny z napisem FUEL, w którą trzeba było bezceremonialnie wlecieć i przejąć zawarte w niej paliwo, a właściwie energię. Stateczek zmieniał się w błyszczącą plazmę i rozbijał wszystko na jego drodze. To był moment chwały, nieporównywalny nawet z odpaleniem bomby w Defenderze. Co prawda do serca City of Mystery nigdy nie zdołałem dolecieć, jednak pierwsze poziomy penetrowałem wielokrotnie.
W czasach pisków i piknięć Vanguard (1980) wyróżniał się jakimś diabelskim subwooferem, który musiał być zamontowany w budzie automatu. Trafione wrogie jednostki anihilowały z głębokim hukiem jak na koncercie rockowym. Także po dopompowaniu energią włączał się niesamowity odgłos. Nie przypominam sobie lepiej udźwiękowionej maszyny z tamtego okresu. No, może Vastar, ale on prawie pod każdym względem wyrastał daleko ponad konkurencję.
Vanguard powstał w zlokalizowanej na Kioto stajni TOSE, tej samej, która w 2016 roku wraz ze Square Enix produkowała World of Final Fantasy. W latach dziewięćdziesiątych produkowali wiele tytułów na Game Boya i SNES, a na nowe generacje konsol dostarczyli Scarlet Nexus (2021).
Japończycy żyją do dziś i w tym roku stuknęła im 45. rocznica istnienia. Drogę przez elektroniczną rozrywkę torował im nikt inny jak Vanguard.
Źródło grafiki: TOSE