Znamienne, że Lara Croft, choć jej pochodzenie jest komputerowe, na dużym ekranie pojawiła się w postaci Angeliny Jolie a nie kukiełki 3D.
Dwa filmy z nią odniosły wielki sukces, zaś miliony fanów na całym świecie zakochały się w kinowej Larze. Bohaterów Final Fantasy czekała mniej świetlana przyszłość. Na konsolach i komputerach święcili triumfy, ale na ekranach kin przepadli.
Final Fantasy z 2001 roku okazał się może nie tyle klapą finansową, co sporym rozczarowaniem pod względem kasowym. Jego budżet sięgnął przecież 140 mln dolarów, czyli ponad dwa razy więcej od Shreka! W pierwszych trzech tygodniach rozpowszechniania w Stanach Zjednoczonych zarobił „tylko” 30 mln, z tygodnia na tydzień dramatycznie tracąc popularność. Zsumowawszy jego zarobki poza granicami Stanów i zyski ze sprzedaży DVD, producenci wyszli na swoje, jednak o wielkich zyskach nie mogło być mowy. Co więcej, sami fani wydali wyrok, na anglojęzycznych internetowych grupach dyskusyjnych nie pozostawiając wątpliwości, że film im się nie podobał.
Postacie występujące w Final Fantasy były najbardziej realistycznymi komputerowymi tworami, jakie pojawiły się w tamtym czasie na ekranach. Nawet księżniczka Fiona ze Shreka musiała się ze wstydem schować. Już pierwsze sceny, gdy Aki stała na skale w świetle zachodzącego słońca (na zdjęciu), robiły mocne wrażenie – twarz wyglądała jak żywa, lekko powiewały włosy. W filmie pojawiała się jeszcze bardziej realistyczna postać starszego doktora, który miał niewyobrażalnie realistyczną mimikę oraz wydawał się animowany nieco inną metodą niż reszta. W każdym razie, momentami patrząc na niego, nie sposób było poznać, że to postać robiona na komputerze.
Podstawowym problemem Final Fantasy był jednak brak emocjonalnej więzi pomiędzy bohaterami a widzami. W scenach, gdy nasza dzielna ekipa walczyła z fantomami, wszystko było w porządku. Prawdziwe problemy zaczynały się w momencie, gdy te postacie musiały wyrazić jakieś emocje. Włączała się grana na fortepianie muzyka, ktoś mówił o śmierci, a wielu widzom chciało się najzwyczajniej w świecie śmiać. Nie da się wyrazić ludzkich emocji przy pomocy drucianych modeli obłożonych teksturami, no po prostu nie da się! Warto zauważyć, że w Final Fantasy mało było też interakcji pomiędzy postaciami – czyli scen, w których na przykład ktoś kogoś obejmuje. Wiadomo, że to właśnie najtrudniej przekonująco animować.
James Cameron osiągnął osiem lat później sukces Avatarem, tyle że zastosował tam inną, znacznie doskonalszą technikę animacji. No, ale on sam pisał scenariusz, zaś wirtualni aktorzy byli jedynie częścią przedstawienia, zmiksowani z żywymi protagonistami. Nawiasem mówiąc, warto zauważyć, że dziesięć lat przed premierą Avatara krążyła opinia, że Cameron zamierza w całości zrobić film na komputerze, że wszyscy w tym filmie będą postaciami 3D. W ciągu dekady, obserwując co się dzieje, zmienił najwyraźniej zdanie.
A konsolowe Final Fantasy? Przypomnijmy, że tytuł wziął się stąd, że w 1987 r. stojące u progu bankructwa japońskie Square zaczęło realizować grę na niemłodego już wówczas NES-a. Miała to być ostatnia gra na tą konsolę, „ostatnia fantazja”. Po sukcesie rozrosła się do rozmiarów sagi. Przeżywała apogeum przy części siódmej, natomiast w ostatnich latach odnotowujemy tendencję ewidentnie spadkową. Część XIII na PlayStation 3 i Xboksa 360 na Metacritic ma jedynie łączną notę z recenzji 83%. Użytkownicy oceniają ją jeszcze niżej. Kolejna część była nieudanym eksperymentem sieciowym. W tym roku na PlayStation 4 ma się ukazać oczekiwana część piętnasta. Ostatnia szansa Ostatniej Fantazji na odzyskanie dawnej reputacji.
Źródło grafiki: Sony Pictures