W 1902 roku wydawało się, że kariera „polskiego Edisona” dobiegła końca. Nie mógł on jednak żyć bez wynalazków, dlatego pracował dalej.
Jan Szczepanik w ciągu kilku lat przeszedł drogę od ubogiego wiejskiego nauczyciela i sprzedawcy aparatów fotograficznych do sławnego na całym świecie wynalazcy. Zrewolucjonizował przemysł tkacki, automatyzując proces wytwarzania wzorzystych tkanin i gobelinów, wymyślił materiał kulochronny, który uratował życie króla hiszpańskiego Alfonsa XIII, opracował system barwnej fotografii, a w Wiedniu otworzył pracownię, w której konstruował inne przełomowe wynalazki takie jak telegraf bez drutu czy dalekowidz (czyli maszynę do przesyłania obrazów na odległość).
Nic zatem dziwnego, że prasa porównywała wówczas Szczepanika do Edisona, była jednak między wynalazcami jedna bardzo istotna różnica. O ile Amerykanin miał zmysł biznesmena i potrafił znakomicie przekuwać swoje dzieła w rynkowe sukcesy, o tyle Szczepanik takich umiejętności nie posiadał. Rozpoczął jednoczesne prace nad zbyt wieloma zbyt kosztownymi i niemożliwymi do szybkiego wdrożenia lub sprzedania pomysłami, co w połączeniu z krótkowzrocznością wspólników, którzy nie chcieli czekać wiele lat na spodziewane zyski, sprawiło, że już w 1902 roku Polak musiał zamknąć swoją wiedeńską pracownię i zwinąć tkackie interesy.
Szczepanik przeprowadził się wówczas do Tarnowa i zajął życiem rodzinnym, ciesząc świeżo poślubioną żoną i narodzinami dzieci. Nie wytrzymał jednak długo bez wynalazków.
Wszystkie siły skoncentrował na pracy nad reprodukcją barwnych obrazów w fotografii i filmie. Początkowo intrygowała go zwłaszcza kwestia barwnych odbitek, aby utrwalony jego wynalezioną wcześniej kamerą obraz złożony z trzech negatywów można było nie tylko wyświetlić na ekranie, lecz także uwiecznić na papierze.
Szczególnie interesujący wydał się wynalazcy zaobserwowany przez niego proces płowienia barw, czyli tracenia przez przedmioty kolorów pod wpływem długotrwałego naświetlania promieniami słonecznymi. Gdyby zatem – przykładowo – obraz o barwie czerwonej naświetlić promieniami czerwonymi, nic się nie stanie. Jeśli jednak ten sam obraz naświetlony zostanie promieniami żółtymi i niebieskimi, szybko wyblaknie, co pozwoliłoby Szczepanikowi uzyskać pożądany efekt kolorowej odbitki.
Aby odszukać odpowiednie barwniki o potrzebnych mu właściwościach płowienia, identycznej światłoczułości itp., wynalazca przeprowadził – jak sam obliczał – ponad sto tysięcy żmudnych prób, angażując w nie rodzinę.
Jak wspominał po latach syn wynalazcy Zbigniew: „W oczach zachowałem obraz ojca z tych czasów z różnobarwnymi próbkami w rękach zabarwionych tymi samymi barwnikami. Widzę te tysiące torebek i słoików, rozmaite naczynia i wiele płyt obciągniętych papierem do wylewania emulsji fotograficznej. Pamiętam duże kopioramki do wyświetlania próbek i ciągle krążących rodziców, ustawiających te ramki do słońca. Stałe dyskusje i sprawdzanie, jak która barwa wychodzi. Pamiętam ewakuację laboratorium w czasie pożaru i ojca wynoszącego butlę z kolodium”.
Efekt finansowy wszystkich tych wysiłków był jednak niewielki. Zbyt wysoki koszt wytworzenia odbitek metodą zaproponowaną przez Szczepanika sprawił, że jego fotografia barwna – choć imponowała na pokazach i demonstracjach – nie była stosowana przez fotografików.
Być może zmęczony tą tematyką wynalazca po wybuchu pierwszej wojny światowej skoncentrował się na filmie barwnym. Punkt wyjścia w jego rozważaniach stanowiła zmiana sposobu przesuwu taśmy. W standardowych kamerach i projektorach była ona poruszana skokowo za pomocą specjalnych chwytaków, a po każdym skoku zatrzymywała się na moment przed obiektywem (wtedy kamera wykonywała zdjęcie lub projektor wyświetlał klatkę filmu).
Szczepanik wymyślił, jak zapewnić płynny przesuw taśmy. Kamerę tę opisał historyk filmu Władysław Jewsiewicki: „Wieniec obiektywów ułożony jest dookoła osi kamery, obiektywy związane są z obudową i nie poruszają się. Przed obiektywami znajduje się obracająca się przysłona, tak wycięta, że zawsze odsłonięte są trzy obiektywy. Przed wieńcem obiektywów umieszczono obracający się pryzmat lub zamiast niego zespół soczewek umożliwiający – przez wzajemne zbliżanie lub oddalanie soczewek – uzyskanie ostrości utrwalanych obrazów. Na wieniec z obiektywami nakładana jest taśma filmowa”.
Przy zachowaniu tej samej zasady, ale po odwróceniu biegu promieni – nie od fotografowanego przedmiotu do taśmy, lecz od filmu na ekran – otrzymywało się oczywiście projektor.
Ten skomplikowany i kosztowny system miał swój niepodważalny atut. Był on – jak podkreślał sam konstruktor – „szczególnie zdatny do kinematografii w barwach naturalnych”. Kolejne obiektywy kamery Szczepanika zostały więc zaopatrzone w kolorowe filtry, a wynalazca przystąpił do realizacji filmów demonstrujących możliwości urządzenia. Zarejestrował m.in. reportaż z operacji chirurgicznej (a widoczne ze szczegółami i w kolorach wnętrze jamy brzusznej miało doprowadzić co wrażliwszych widzów do omdlenia).
Następny film przedstawiał już alpejski lodowiec Jungfrau, wybrany przez Szczepanika celowo, ponieważ zdaniem fachowców kolor seledynowy jest najtrudniejszy do wiernej reprodukcji. Test wypadł bardzo pomyślnie. Jak pisał Jewsiewicki: „Szmaragdowe jeziora, ciemnobłękitne niebo i ośnieżone szczyty gór. Widoki lodowca w różnych ujęciach. Przejazd czerwonego autobusu z turystami, ich różnobarwne stroje wyraźnie odcinały się od krajobrazu. Czuło się nieledwie czystość górskiego powietrza, zdjęcia bowiem wypadły tak naturalnie, że odnosiło się wrażenie, iż to wszystko ogląda się przez okno”. Po blisko dekadzie mrówczej pracy Szczepanik dopiął celu. Reporter szwajcarskiej gazety uczestniczący w jednej z projekcji donosił: „Graniczy to wprost z cudem, że udało się przedmiotom ukraść ich barwę i reprodukować z najdoskonalszą wiernością na płótnie ekranu. Przez wynalazek Szczepanika zrobiono tak wielki krok naprzód, że można przez to problem kinematografii kolorowej uważać za rozwiązany i spodziewać się, że obraz czarno-biały wkrótce ustąpi miejsca kolorowemu”. Niestety, dziennikarz miał rację tylko częściowo. Film barwny faktycznie szybko wyparł czarno-biały, jednak polski wynalazca nie miał w tym udziału. W tym samym bowiem czasie, co eksperymenty Szczepanika, w Stanach Zjednoczonych przedsiębiorstwo Technicolor opracowało konkurencyjne rozwiązanie oparte na naświetlaniu trzech czarno-białych negatywów przez system kolorowych (zielony, czerwony i niebieski) filtrów.
Była to technologia bardzo droga w produkcji. Konieczność używania wielkich i nieporęcznych kamer naświetlających trzy taśmy filmowe jednocześnie, używania bardzo mocnego sztucznego oświetlenia na planie filmowym oraz długotrwałego procesu produkcji barwnej taśmy filmowej sprawiały, że początkowo tylko najbogatsze studia mogły sobie pozwolić na tworzenie obrazów w kolorze. Znacznie tańsze byłoby wykorzystywanie wynalazku Szczepanika. Jednak Technicolor wygrał, ponieważ miał jedną niezaprzeczalną zaletę: do wyświetlania nakręconych w tej technice filmów wystarczał stosowany wcześniej projektor. Gdyby natomiast stosować system Szczepanika, właściciele kin musieliby wymieniać całą aparaturę projekcyjną.
Sam wynalazca nie dożył finału tego starcia. Zmęczony ciągłymi podróżami pomiędzy Tarnowem, Wiedniem, Berlinem i Dreznem (gdzie miał swoje laboratoria), wyczerpany negocjacjami z przedsiębiorcami skłonnymi zainwestować w jego pomysły, borykający się z kłopotami finansowymi – zapadł na zdrowiu i zmarł w 1926 roku. Nie istniał wówczas wynalazek, który pokonałby raka wątroby.
Jego synowie próbowali kontynuować dzieło ojca. Doskonalili kamery i projektory, kręcili kolejne filmy prezentujące możliwości technologii, którą dysponowali. Świat jednak wolał oglądać barwne obrazy w technicolorze.
Całe archiwum Jana Szczepanika – notatki, pisma, modele i prototypy urządzeń – uległo zniszczeniu podczas powstania warszawskiego. Na rozkaz hitlerowca mieszkanie, w którym przechowywano spuściznę wynalazcy, musiał podpalić jego syn Zbigniew. Później bezsilnie patrzył, jak historia wynalazcy, który chciał ukraść przedmiotom ich barwę, ginie w ogniu.
Źródło grafiki: radzyninfo.pl