Hitlerowcom udało się z okupowanej Polski ukraść wiele, ale nie wszystko. Historia tego, co udało się uchronić przed ich zachłannymi pazurami, nadaje się na scenariusz filmu.
W okresie II RP od czasu reformy monetarnej Władysława Grabskiego przywiązywano wagę do stabilizacji waluty. Siłę złotówki gwarantowano wysokimi rezerwami złota. Gromadzono je głównie w warszawskim skarbcu utworzonego w 1924 r. Banku Polskiego przy ulicy Bielańskiej w Warszawie. Tuż przed wybuchem II wojny światowej znajdowało się tam około 38 ton złota w sztabkach, a także wiele złotych monet.
W obliczu nadciągającej wojny z Niemcami, podjęto pierwsze próby zabezpieczenia narodowego skarbu. Polegały one głównie na relokacji części zasobów. Sporą partię przeniesiono do Brześcia. Brakowało wszakże całościowego planu postępowania. Niektóre proponowane rozwiązania były równie nietrafione co pechowe. Ktoś wpadł na przykład na pomysł, żeby wywieźć skarb do Anglii drogą lotniczą, lecz nie udało się załatwić wszystkich formalności związanych z międzylądowaniem maszyn LOT-u w krajach skandynawskich. Szczęśliwie natomiast część złota już od lat 30-tych spoczywała w Banku Anglii oraz w bankach szwajcarskich.
Po wybuchu wojny premier Felicjan Sławoj-Składkowski wydał pełnomocnictwa na ewakuację złota zebranego na Bielańskiej. W ciągu dwóch dni samochodami i autobusami wywieziono skarb w kierunku wschodniej granicy kraju. Początkowo miejscem postoju był Lublin i to w nim zdeponowano transport. Armie niemieckie uparcie parły jednak na wschód, zbliżając się niebezpiecznie blisko do miasta. Karawana ze złotem ruszyła więc 8 września w dalszą drogę, kierując się do Łucka.
Ponieważ część złota była już wcześniej przeniesiona do Brześcia, skumulowano je wraz z tym warszawskim, łącząc dodatkowo z małą partią przechowywaną w Zamościu. W jednym miejscu zgromadzony został niemal cały rodzimy zapas kruszcu. W okolicach Warszawy pozostawały jedynie 4 tysiące kilogramów złota przeznaczone do bieżącej dyspozycji rządu.
Lwia część skarbu czekała więc gotowa do ewakuacji poza granicę Polski. Negocjacje z władzami Rumunii nie były proste, ale włączyły się w nie rządy Anglii i Francji, po czym ustalono, że jest zgoda na przewóz polskiego złota do portu w Konstancy nad Morzem Czarnym, gdzie oczekiwać miały statki alianckie. Rumuni stawiali jeden warunek – cały transport miał odbyć się w ciągu 48 godzin.
Przez Rumunię złoto podróżowało w pociągu, w którym każdy wagon opatrzono trzema rodzajami plomb i zamknięto na kłódki. W końcu 15 września skarb dotarł do Konstancy. Okazało się jednak, że na miejscu nie ma ani jednego alianckiego statku. Dodatkowo, Niemcy dowiedziawszy się o całej sprawie, rozpoczęli ofensywę dyplomatyczną, domagając się od Rumunii przestrzegania zasad neutralności. W Konstancy udało się zwerbować kapitana małego tankowca Eocene, który wykonywał zlecenia dla amerykańskiej firmy naftowej. Załadowano nań całe polskie złoto i nie czekając na zgodę, jednostka ruszyła w kierunku cieśnin tureckich. Operacja odbyła się przy cichej akceptacji Rumunów, którym to de facto powinniśmy być do dzisiaj wdzięczni, że umożliwili ewakuację polskiego złota. Dalsza droga złotego transportu była równie widowiskowa. Po dopłynięciu w okolice Stambułu i załatwieniu u Turków zgody na tranzyt, kruszec pojechał pociągiem w kierunku Syrii, a następnie do znajdującego się pod francuską jurysdykcją Bejrutu.
Niemcy byli wściekli. Rabując Polskę, musieli się zadowolić stosunkowo niewielkim zasobem złota, rekompensując to rzecz jasna kradzieżą trzech najcenniejszych obrazów: Damy z łasiczką Da Vinciego, Portretu młodzieńca Rafaela oraz Pejzażu z dobrym Samarytaninem Rembrandta.
Nikt nie zdawał sobie sprawy, że był to dopiero pierwszy etap ewakuacji polskiego złota. Latem kolejnego roku upadła Francja i trzeba było ruszać w dalszą drogę. Koniec końców, złoto wylądowało w Londynie, skąd po wojnie mogły z niego korzystać władze Polski Ludowej. Krajem rządził triumwirat w skład którego wchodzili Bolesław Bierut, Jakub Berman oraz Hilary Minc. Ten ostatni jako „opiekujący się” polską gospodarką, został upoważniony do rozporządzania złotem z Londynu. Nie trzeba się długo domyślać, że większość z tego została skonsumowana w bardzo krótkim czasie. Oto więc historia zapisała kolejny polski dramat – po heroicznej ucieczce, godnej najlepszych historii sensacyjnych, okazało się, że to wszystko na nic i że uratowane złoto przyczyniło się w praktyce do ugruntowywania władzy sowieckiej.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
PRL, a później III RP nie występowała nigdy o zwrot należnych Polsce pieniędzy z tytułu pożyczek udzielanych innym państwom i organizacjom międzynarodowym. Między innymi w latach 1937-1939 przekazano organizacjom syjonistycznym w Palestynie amunicję oraz karabiny maszynowe. Wiązało się to z działalnością Zeeva Żabotyńskiego, który po negocjacjach z rządem polskim uzyskał możliwość szkolenia członków młodzieżowych żydowskich organizacji paramilitarnych „Brit Trumpeldor-Betar” i „Brit Naszim Leumijot” w Polsce. Również organizacja „Irgun”, założona przez Davida Raziela i przekształcona potem w „Likud”, otrzymała od przedwojennego rządu polskiego 200 tys. karabinów i 20 mln kul. Dostarczono im także pewną ilość ciężkich karabinów maszynowych. Sprzęt przemycano do Palestyny, np. zalutowany w walcach drogowych. Całość pomocy udzielonej przez władze polskie organizacjom syjonistycznym była traktowana przez nie jako „dług honorowy” do zwrotu po uzyskaniu przez Izrael niepodległości. Mowa tutaj o niemałej kwocie – tylko w latach 1938-1939 opiewającej na mniej więcej 6 mln złotych.
„PRL, a później III RP nie występowała nigdy o zwrot należnych Polsce pieniędzy z tytułu pożyczek udzielanych innym państwom i organizacjom międzynarodowym. Między innymi w latach 1937-1939 przekazano organizacjom syjonistycznym w Palestynie amunicję oraz karabiny maszynowe. ”
POŻYCZONO czy PRZEKAZANO? I jaki zwiazek z polskim złotem?
Przekrętem do kwadratu i mega-łajdactwem jest to, że produkowane w Polsce srebro w KGHM sprzedawane jest w całości na giełdzie w Londynie, zamiast pozostać w polskich rękach. I nie chodzi tu o żadną idiotyczną nacjonalizację ala Lepper, lecz o realizację pomysłu polegającego na wykupieniu przez NBP całej produkcji srebra, wybiciu monet bulionowych i uczynieniu z nich drugiego oficjalnego środka płatniczego w RP. Takie monety mogłyby być sprzedawane po kosztach polskim obywatelom – bez VAT. Jak nastąpi globalny reset ekonomiczny, to państwa takie jak Polska – biedne, zadłużone po uszy, z zacofanym przemysłem, a przede wszystkim bez własnych rezerw fizycznego złota i srebra – zostaną skazane na wegetację, a ich obywatele sprowadzeni do roli de-facto niewolników.
Przekrętem do kwadratu i megałajdactwem byłoby produkowanego w Polsce srebra w KGHM niesprzedawanie na giełdzie w Londynie, gdzie są dobre ceny, a a rozdawanie znajomym polskim rękom.
Decyzja o wywozie złota z dzisiejszego punktu widzenia była chybiona. Gdyby złoto podjął -ukradł hitler dziś sprawa by była jasna.A tak ze od a się nie zaczyna szukaj wiatru-złota w polu.
Decyzja o wywozie złota z żadnego punktu widzenia nie była chybiona. Dzięki temu złoto to po wojnie do Polski wróciło i zostało zużyte na odbudowę.
Koniec końców, złoto wylądowało w Londynie, skąd po wojnie przewieziono je do kraju, gdzie została skonsumowane w krótkim czasie na odbudowę kraju.