Odzyskanie niepodległości w 1918 roku zaowocowało eksplozją prasową. Dzisiaj wertowanie tych gazet przynosi sensacyjne odkrycia.
Banałem jest powiedzenie, że w tygodniku popularnym szata graficzna jest znacznie ważniejsza, niż w dzienniku. Warunkuje to zwłaszcza fakt, iż dzienniki kupuje się, by dotrzeć do najświeższych informacji, zaś tygodniki popularne muszą się podobać wizualnie. Nie dowiadujemy się z nich obiektywnie ,,co się dzieje”, lecz otrzymujemy pewien zestaw tekstów, które muszą dobrze wyglądać, żeby przykuć oko czytelnika.
Wszystkie tygodniki z lat trzydziestych, do których dotarliśmy, miały czarno-białe wnętrza. To znaczy, czasem wewnątrz zdarzały się kolorowe reprodukcje, jednak były to pojedyncze wypadki. Panowała kolorystyczna monotonia, co wcale nie znaczy, że brakowało w nich materiału ilustracyjnego.
Tygodnik As zamieszczał fotografie na całą stronę, gdzie indziej całe kolonie małych zdjęć, w przypadku niektórych fotografii stosując nawet tzw. oszparowanie (oblanie zdjęcia tekstem). Ów graficzny zabieg możemy również odnaleźć, w niemałej ilości, w tygodniku 7 Dni. Jest to interesujący tytuł: 30 tys. nakładu, wydawany w Warszawie, zawierający średnio po cztery całostronicowe fotografie na numer. Interesujący, gdyż pasuje dość dobrze do kanonu ,,czasopisma obrazkowego”.
Wychodzące w Krakowie, Warszawie, Lwowie, Poznaniu i Wilnie od 1928 roku Na szerokim świecie miało dość duży format oraz jedynie 16 stron. Pismo drukowało stosunkowo dużo kolorowych zdjęć oraz całostronicowe reprodukcje obrazów.
Bardzo ciekawą okładką mogła się poszczycić Ilustracja polska. Tygodnik ten, największy na ziemiach zachodnich, wychodził od 1927 roku, miał zaledwie 22 strony i 25 tys. nakładu, lecz pod wieloma względami uznać go należy za tytuł wyjątkowy. Dlaczego? Otóż choćby z powodu umieszczania zdjęcia na okładce w ramce pozostawiającego wolne marginesy – tworzyło to estetyczne wrażenie bliskie temu, jakie towarzyszy lekturze większości współczesnych magazynów. Wrażenie, że znajdująca się na okładce fotografia aż ,,wycieka” z formatu pisma towarzyszyło za to lekturze Asa oraz Na szerokim świecie. Również zabawne podpisy na okładce Ilustracji polskiej (,,Pan piesek był chory…”) potwierdzały lekkość graficznej formuły, chyba najbardziej przejrzystej spośród omawianych czasopism. Zdjęcia wewnątrz numeru leciały w owalnych ramkach, ramkach zawieszonych pod kątem do poziomu, często nawet nachodzących na siebie. Tygodnik ten, jako jedyny spośród omawianych, stosował również różne rodzaje ramek – od wytłuszczonych, aż po podwójne. Repertuar sztuczek graficznych Ilustracji polskiej każe zdejmować kapelusze z głów. Wszakże wydając pismo o takim tytule, trzeba było być mu wiernym!
Zgoła inny profil niż Ilustracja polska reprezentował ukazujący się od 1859 roku Tygodnik ilustrowany. Zdjęcia umieszczane były w nim wyłącznie w ascetycznych, prostokątnych ramkach, niewielkie, z oszczędnymi podpisami. Zazwyczaj po dwa, trzy na jednej stronie. W Tygodniku ilustrowanym zamieszczano sporo portretów przemysłowców oraz mniej znanych działaczy politycznych. Dość unikalną rzecz stanowiły dwustronicowe foto-story, relacjonujące na przykład pogrzeb brytyjskiego króla Jerzego V albo przedstawiające wspomnienia po olimpiadzie zimowej. Telewizji wówczas jeszcze nie było, tygodniki odgrywały więc przy dostarczaniu informacji obrazkowej większą rolę niż obecnie.
W Światowidzie pod logiem umieszczano tytuł (np. Zaczynamy wakacje), zaś na samym dole małymi literkami odnajdujemy wyjaśnienie, co konkretnie znajduje się na okładce oraz dodatkowe informacje. To jedyny tego typu przypadek, żeby już od swej kolorowej okładki tygodnik popularny bombardował tyloma informacjami w formie tekstowej.
Z kolei Przewodnik katolicki posiadał tytuł napisany najdziwniejszą czcionką. Okładka atakowała oczy kolorowym rysunkiem albo reprodukcją obrazu o treści religijnej. W redakcji pisma zasiadywali niemal wyłącznie księża. Ważne elementy graficzne stanowiły mapki kraju z oznaczonymi diecezjami.
Całostronicowe zdjęcia (U.S.S. Saratoga – już w tamtych latach istniał tak nazywający się lotniskowiec!) zamieszczał miesięcznik Morze, mogący się poszczycić aż 150 tys. nakładu. Mimo że wychodził co miesiąc, formułą przypominał wiele tygodników, zwłaszcza Asa. Powstał w 1924 roku jako organ Ligi Morskiej i Rzecznej, później przemianowanej na Ligę Morską i Kolonialną. Magazyn ten w sposób najbardziej wyraźny propagował własny polityczny program, co zobaczymy za moment.
Każdy rasowy grafik zacząłby oczywiście narzekać, że omawiane sfery graficznej w oderwaniu od layoutu czasopisma nie ma sensu, gdyż ta pierwsza zawiera się w drugiej. Tym niemniej zdecydowaliśmy się rozdzielić dotyczące ich rozważania, uznając, że ze względu na rolę zdjęć i sposobów ich prezentowania w tak szczególnym rodzaju czasopisma, jak tygodnik popularny, warto przeznaczyć na nie osobny rozdział. Jako się rzekło, teraz zajmiemy się analizą struktury pism.
Zdecydowanie najbardziej zróżnicowany layout posiadała Ilustracja polska. Posiłkując się językiem grafików, w piśmie było dużo światła. Mówiąc po ludzku, chodzi o duże odstępy pomiędzy zdjęciami oraz generalnie mało tekstu. Co ciekawe, podpisy pod zdjęciami były często nawet czterowersowe! Stanowiły one komentarz, a nie banalny opis tego, co się znajduje na fotografii, co najbardziej drażniło nas w Przewodniku katolickim oraz Na szerokim świecie.
Ilustracja polska zamieszczała sporo reklam. Zwykle były to zajmujące 1/16 strony ogłoszenia, wplatane w krótkie notki, z których słynęło to pismo. W zasadzie dłuższe, czyli dwustronicowe artykuły były tu rzadkością (średnio po dwa na numer). Warto zauważyć, że teksty wraz ze zdjęciami otoczone były składającą się z kropeczek ramką – mała rzecz, a ciesząca czytelnicze oko. Nie będziemy ukrywać, że Ilustracja polska wydała się nam najnowocześniejsza pod względem edytorskim, choć średniej jakości papier na którym była wydawana, mógł zacierać jej stylistyczną potęgę.
Wspomnieliśmy o reklamach. Niepokonany pod tym względem okazał się tygodnik 7 Dni. Na jego pożółkłych stronach odnaleźć możemy ogłoszenia tak luksusowych produktów, jak Chevrolet prosto ze stajni General Motors (jedyne 13.450 zł) albo perfumy marki Coryse. Wszystko zajmujące pełne kolumny; jedynie często powtarzana reklama czekolady mlecznej pożerała połowę strony.
W wizualnie przypominającym trochę późniejszy Przekrój Asie większość tekstów była nie podpisana. Doświadczamy w tym czasopiśmie niemal całkowitego braku reklamy.
Twórcy Na szerokim świecie na górze każdej strony umieszczali linię z logiem pisma, co wpisuje się do katalogu sztuczek graficznych, z którego najbardziej czerpała, jak już wspomnieliśmy, Ilustracja polska. W jednym z numerów Na szerokim świecie znaleźliśmy reklamę w konwencji komiksu: ,,Moje zęby stały się tak białe. A już myślałam, ze ich żółty kolor jest naturalny!” – komunikowała ucieszona brunetka. Równie dużo reklam zamieszczał Światowid, wśród których znajdowały się istne perełki, takie jak zachęta do kupna mydła Palmolive: ,,Gdybym miała taką jak ty cerę, wszelkie zabiegi kosmetyczne byłyby zbyteczne”.
Nie wyróżniające się tytuły, drukowane niewielką czcionką, stosował Tygodnik handlowy, o podtytule Organ stowarzyszenia kupców polskich. Teksty leciały w dwóch obszernych łamach. Co ciekawe, pismo to zamieszczało spis treści numeru na pierwszej stronie, sięgający wraz z tytułem aż do jej połowy. W Tygodniku handlowym znajdujemy rekordową ilość tabelek.
Najbanalniejsze podpisy pod zdjęciami stały się udziałem Przewodnika katolickiego (,,A oto piękny obraz…” albo ,,Stadko słoni gasi pragnienie w jeziorku (…). W trakcie picia wody ubyło w bardzo widocznej mierze”). Przewodnik katolicki korzystał też z wyszczególnień pewnych fragmentów tekstu, zarówno poprzez podkreślenia, jak i wytłuszczenia – głównie chodzi tu o cytaty z Pisma Świętego.
Jeśli wspominamy tak ważny dla wielu redaktorów oręż wojenny, jak wstępniak, to doszukaliśmy się go tylko w miesięczniku Morzu, gdzie. obok spisu treści (bez oznaczonych numerów stron!) znajdował się uroczysty tekst od redakcji, mocno nasączony polityką. O ile w każdym z analizowanych czasopism można dostrzec przestrzeganie ustalonej struktury tematycznej, warto wspomnieć o casusie Tygodnika rolniczego. Czasopismo to bowiem zawierało nie tyle rubryki, co kilku wewnętrznych dodatków. Co kto lubi: przegląd lniarski, przegląd łąkowy. Wbrew swej nazwie, Tygodnik rolniczy w latach trzydziestych ukazywał się jako dwutygodnik. Spośród wszystkich omawianych tytułów, to właśnie w nim znajdziemy najdłuższe teksty, rozpisane na dwóch łamach z zupełnie śladową ilością zdjęć (przeciętnie 2-3 na cały numer). Wyróżniają go również malutkie tytuły artykułów.
Najwyższy poziom intelektualny reprezentuje niewątpliwie Tygodnik ilustrowany. Znajdowały się w nim przekrojowe teksty o polityce, geografii, historii, literaturze. Wśród związanych z pismem autorów na czoło wysuwali się Tadeusz Boy-Żeleński, Władysław Skoczylas, Karol Stromenger.
Światowid posiadał sześciostronicowy dział ,,Sztuka i film”, w którym znajdowało się sporo informacji o gwiazdach hollywoodzkich i polskich. Zdjęcia opatrywano zabawnymi podpisami (,,Zgrabna sylwetka Rudolfa Valentino podbijała serduszka wszystkich kobiet na świecie”). Humorem pierwszej próby wykazywała się Ilustracja polska, zamieszczając na ostatniej stronie dowcipy Gwidona Miklaszewskiego.
Starodawny w złym znaczeniu styl dowcipów rysunkowych prezentował Na szerokim świecie, zaś zupełnie pozbawionym humoru tytułem jawi się Tygodnik handlowy, co dziwi o tyle, że w obecnych publikacjach Inforu znajdują się nieliczne bo nieliczne, ale jednak elementy rozluźniające. Tymczasem w redagowanym przez Andrzeja Czarneckiego tygodniku nie znaleźliśmy nic z tych rzeczy. Panuje tam wręcz morowy nastrój. W sumie może i trudno zarzucać temu czasopismu brak humoru, skoro domenę pisma stanowiły jednostajne tematy (,,Przeciw przedłużaniu godzin handlu”, ,,Wobec ostatnich dekretów podatkowych”).
W Światowidzie znaleźliśmy dużo aktualnych informacji o sporcie i przygotowaniach kadry do olimpiady w Berlinie, o wojnie domowej w Hiszpanii (,,Generał Franco jest Hiszpanem typu przednioazjatyckiego…”). To właśnie pismo wydaje się nam najbardziej przestrzegającym aktualności tygodnikiem tamtych czasów. O ile na przykład domenę Tygodnika ilustrowanego stanowiły przekrojowe teksty i szkice, o tyle w Światowidzie znajdowało się znacznie więcej artykułów o tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni.
W Asie na ostatniej stronie mogliśmy przeczytać recenzje książek, płyt oraz program radia i teatrów (najciekawsze premiery). Na marginesie, najbardziej rozwinięty serwis informacyjny drukowało 7 Dni (radio, teatry, a nawet rozkład jazdy pociągów!). W zróżnicowanym tematycznie Asie pojawiał się nawet mini-komiks ,,Miś i dziś – przygody dwóch młodzieńców”. Oprócz tego sporo innych działów: szkice jak uszyć sakiewkę., śpiewniki, przepisy (baba królewska, jaja w gnieździe (?!)). Natrafiliśmy w tym czasopiśmie na wyjątkowo dużo artykułów dotyczących kosmologii. Przyjemnie w erze lotów na Marsa poczytać sobie gdybanie, czy kiedykolwiek uda się człowiekowi dotrzeć na Księżyc.
Nie wszystkim udawało się z równą starannością opisywać tematy naukowe. Na przykład w Na szerokim świecie udało nam się wyszperać, co by nie mówić, bełkot w artykule dotyczącym tzw. promieniowania reliktowego: ,,Nie jest ono pochodzenia kosmicznego, powstaje z ziemi, choć nie w ziemi”. Pomijając stylistyczną niezręczność, promieniowanie tła oczywiście nie powstaje ,,z ziemi”, lecz wypełnia cały wszechświat, co jego odkrywcy Penzias i Wilson odkryli już w latach dwudziestych. Jeśli można tu mówić o pseudonaukowym podejściu do tematu, to co powiedzieć o artykułach z Przewodnika katolickiego zatytułowanym ni mniej ni więcej, tylko ,,Diabeł jest – ciekawy przypadek egzorcyzmu w parafii chodzieskiej”? Na korzyść tego ostatniego tytułu przemawia tylko to, iż znaleźliśmy w nim sporo interesujących tekstów o przyrodzie.
W Morzu swoje artykuły zamieszczał m.in. Stanisław Przybyszewski. Pojawiało się tam dużo tekstów o dalekich krajach oraz osobny dział ,,Americana”, gdzie podawane były m.in. informacje o życiu Polonii w Stanach Zjednoczonych.
Ilustracja polska, tak chwalona nieco wcześniej za awangardowy jak swą epokę layout, również pod względem tematycznym nie była liliputem. Mogliśmy w niej odnaleźć Kącik Filatelisty, znakomitą rubrykę Dokoła filmu i na filmie oraz coś dla pań (Tydzień kobiecy). Wszystkie informacje podawane były w niewielkich ,,pakietach”, redaktorzy unikali jak ognia dłuższych tekstów.
Skoro chwilę wcześniej padło ,,dla pań”, zatrzymajmy się na moment przy dwutygodniku Moja przyjaciółka. Założone w 1934 roku czasopismo wydawane było w Żninie przez polskiego magnata prasowego Alfreda Ksyckiego, w szczytowym okresie osiągając 100 tys. egzemplarzy nakładu. Moja przyjaciółka przedstawiała różnorakie kuracje, porady (często po kilkanaście na stronie), przepisy. Brak za to zdjęć mężczyzn! Ba, nie jest tu w ogóle poruszany temat relacji damsko-męskich. Zamiast tego pismo proponuje paniom samotne spędzanie czasu (rubryka pt. Gimnastyka) oraz uprawianie… kwiatów (Mój ogródek). Jakkolwiek by nie żartować z Mojej przyjaciółki, z dzisiejszego punktu widzenia bezspornie wydaje się ona najbardziej minoderyjnym i zestarzałym się spośród omawianych czasopism. Świeżość artykułów i ukazanie problemów kobiety zastąpione zostały (o ile wolno nam to oceniać z perspektywy płci odmiennej) sztywną formułą. Próbując znaleźć choć jeden pozytyw Mojej przyjaciółki, doszukaliśmy się, że posiadała ona najbardziej rozwiniętą rubrykę listów od czytelników.
Zamieszczaniem powieści w odcinkach zajmowały się przeważnie dzienniki, tym niemniej kilka tygodników również się tym zajmowało. W Tygodniku ilustrowanym mogliśmy odnaleźć powieść w odcinkach autorstwa Marii Milkiewiczowej. Jeszcze więcej literatury przemycało 7 Dni, zamieszczające po dwie powieści naraz, i to nie tylko autorów polskich (m.in. T. E. Lawrence’a).
Na koniec przyjrzymy się tak zwanej linii programowej pism. Ideologię łatwiej można sączyć przy pomocy dzienników, ale nawet niektóre tygodniki dwudziestolecia międzywojennego nie były od niej wolne. Na szczęście tylko niektóre. I tylko między wierszami.
W Asie odnajdujemy lekko socjalizujący ton: ,,Można powiedzieć, że w Anglii tydzień człowieka pracującego lub żyjącego z kapitału jest nastawiony na to czarowne słowo: week-end”. Oddajmy głos Na szerokim świecie: ,,Wiadomości z Rosji Sowieckiej o wyczynach i 'sprawiedliwości’ rządu Stalina stały się już do tego stopnia chlebem codziennym, że przestały ludzi oburzać – budzą tylko bezmierne zdziwienie”. Artykuł okraszony został zdjęciami Stalina i Jagody. W piśmie tym w ogóle znajdziemy artykułów o historii (królewska rodzina holenderska, rewolucja w Meksyku).
Morze wydrukowało kiedyś całostronicowe zdjęcie marszałka Rydza-Śmigłego, a na drugiej odręcznym pismem zostało napisane: „Wielka, pionierska praca Ligi Morskiej i Kolonjalnej jest jednym z najbardziej charakterystycznych i najcenniejszych wysiłków dzisiejszej Polski”. Oto najprawdziwsza dwustronicowa autoreklama!
Tygodnik ilustrowany zamieszczając informacje o budowie pomnika marszałka Piłsudskiego nie omieszkał zestawić go z pomnikami Donatella i Dantego. Ale to tylko małe piwo w porównaniu z nacjonalizmem w wydaniu Przewodnika katolickiego. W artykule ,,Gdańsk, miasto niegdyś nasze” autor ubolewał: ,,(…) traktat między Niemcami a koalicją był już wtedy podpisany: Gdańska nie przyznano nam!”.
Przewodnik katolicki wydawał do każdego numeru dodatek formatu A8, zatytułowany Mały przewodnik. Tytuł wskazywał, do kogo był on skierowany. Z ciekawszych rzeczy, można w nim było znaleźć mini-ankietę pt. Kwiaty dla Pana Jezusa. Zawierała ona dwa pytania: ,,Czy uczciłem dziś Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie” oraz ,,Czy okazałem dziś drugim serce”. W podzieloną na trzydzieści dni tabelkę należało wpisywać kółeczka lub krzyżyki.
Skoro już mowa o dodatkach do pism, wspomnieć wypada o dołączanych co miesiąc do 7 Dni ,,numerach specjalnych”. Były to często pozycje monotematyczne, poświęcone np. Rumunii. Grube, bo 42-stronicowe, bardzo estetycznie złożone graficznie. Przyjrzenie się im może się okazać o tyle pouczające, że zarówno pod względem formatu, jak również dużej ilości małych zdjęć portretowych, kojarzą się z magazynem Gazety Wyborczej.
Zupełnie unikalną rzecz zrobił miesięcznik Morze, gdy w lipcu 1936 roku zmarł prezes zarządu Ligi Morskiej i Kolonialnej generał Gustaw Orlicz-Dreszer. Otóż 32 pierwsze strony kolejnego numeru zostały poświęcone na opisanie jego życiorysu, wspomnienia, z dużą ilością zdjęć. Puszczono nawet dwustronicowe zdjęcie generała na koniu, w jednym z tytułów nazywając Orlicza-Dreszera ,,niezłomnym pionierem epoki kolonjalnej (nie ma błędu!)”. Numer później wstępniak nosił już tytuł: ,,Nasze dążenia kolonjalne”. Zresztą Morze od 1939 roku zaczęło nosić tytuł Morze i Kolonie, jeszcze mocniej próbując rozbudzać mocarstwowe apetyty czytelników.
Historia dołożyła do tych ambicji swoją własną cegiełkę.
Źródło grafiki: NAC
„Na szerokim świecie” był zdecydowanie najciekawszy. Jeden egzemplarz tygodnika kosztował 30 groszy. Gazeta liczyła 16 stron, część (w tym pierwsza i ostatnia) z nich była kolorowa.Tygodnik zawierał informacje bieżące (rubryka „Tydzień zdarzeń”, później „Radjogram tygodnia”), powieści w odcinkach, humor (w tym karykatury polityczne) oraz dział rozrywki. W latach trzydziestych tygodnik zamieszczał ilustrowane relacje z podróży Kazimierza Nowaka w Afryce. Prowadzono także konkurs „Polskie dziecko”, w którym nagrody sponsorowane były przez PKO. Publikowano także serie fotografii kobiet zatytułowanych „Typy urody kobiet w Polsce”.
Bardzo ciekawe były losy dwóch głównych redaktorów „Na szerokim świecie”. Naczelny, Marian Dąbrowski wyjechał do Francji tuż przed wybuchem wojny. Odcięty od funduszy, zdołał jeszcze przedostać się do USA i odbył dramatyczną, trwającą niemalże 20 lat tułaczkę, bez pieniędzy, niczym tramp. Zmarł dokładnie w swoje 80. urodziny w Miami. Cóż za straszliwy upadek człowieka, który był w Polsce wielkim panem, założycielem całego wydawnictwa Ilustrowany Kuryer Codzienny, które wydawało „Na szerokim świecie”. To on wprowadził w Polsce instytucję wierszówki. Widział na własne oczy rodzące się USA, wspominając przedwojenne czasy chwały w Polsce. Jego dramat byłby pięknym tematem na film.
Z kolei redaktorem prowadzącym był Anatol Krakowiecki. On z kolei został w Polsce, tuż po jej upadku próbował przedostać się do Węgier. Pojmany, został skierowany do katorżniczego obozu nad Kołymą. Przetrwał dzięki układowi generała Sikorskiego, walczył w armii Andersa, ale był już tak wyczerpany, że zmarł zaraz po wojnie.
Cóż może być bardziej nostalgicznego jak pamięć o pięknej II RP zniszczonej przez wojnę?
Czy tu, ponizej, chodzi o Marie Milkiewiczową, moją matkę, ur. 1906r. będącą dziennikarką w latach 1920 i 1930.
Pisząc książkę o swojej babce Nadziei Spinek i matce Marii, która pisywała przed drugą wojną, pod nazwiskiem Milkiewicz i Krassowska. Poszukuje wszelkich artykułów pisanych przez moją matkę.
Zamieszczaniem powieści w odcinkach zajmowały się przeważnie dzienniki, tym niemniej kilka tygodników również się tym zajmowało. W Tygodniku ilustrowanym mogliśmy odnaleźć powieść w odcinkach autorstwa Marii Milkiewiczowej. Jeszcze więcej literatury przemycało 7 Dni, zamieszczające po dwie powieści naraz, i to nie tylko autorów polskich (m.in. T. E. Lawrence’a).
Z poważeniem
Eva Gordon
eva.gordon@zen.co.uk