Pojawienie się dzieła Davida Lyncha i Marka Frosta było w 1990 roku rewolucją na zgnuśniałym rynku seriali telewizyjnych.
Nie chodziło tylko o to, że świeżo upieczony zdobywca Złotej Palmy za „Dzikość serca” zrealizował równolegle serial telewizyjny, lecz o styl, w jakim zostało to zrobione. Zamiast bogaczy i ambitnych biedaków, zamiast Blake’a Carringtona i Isaury, widzowie zobaczyli ludzi z prowincji, z którymi mogli się identyfikować, a jednocześnie niosącymi ze sobą jakąś tajemnicę. Piękna dziewczyna odnaleziona martwa na plaży, agent FBI mający prorocze sny, zalotna uczennica, krystaliczny szeryf – każda z tych postaci miała ciekawy życiorys, skrywający podskórne sekrety. Największym z nich było oczywiście słynne „Kto zabił Laurę Palmer?”.
Miasteczka Twin Peaks w rzeczywistości nie ma. Ale serialu David Lynch nie kręcił rzecz jasna na zasymulowanych planach, lecz w rzeczywistych plenerach. Tak jak historia morderstwa Hazel Drew z 1908 roku zainspirowała go do opowiedzenia historii Laury Palmer, tak okolice Seattle w stanie Waszyngton stworzyły dla nich żyzne podłoże. Nazywany wiecznie zielonym stanem, jest to obszar pełen zróżnicowanej, dzikiej przyrody. Góry, lasy, doliny z malowniczymi jeziorami, rwące rzeki, wodospady, no i zwierzęta, takie jak sowy czy obowiązkowy słownik stały się tłem serialu.
Najwięcej lokacji dostarczyły miasteczka Snoqualmie i North Bend. W tym pierwszym znajduje się słynny wodospad z czołówki „Twin Peaks”, w drugim między innymi restauracja Double R Diner, w której agent Cooper miał zwyczaj spożywać ciasto z wiśniami. Ponad miasteczkiem rozpościera się łańcuch górski z wzniesieniem Mount Si, czyli dobrze znanymi bliźniaczymi szczytami. Niedaleko stąd znajduje się droga, przy której ustawiono czołówkową tablicę z napisem Welcome Twin Peaks, Population 5,120. Dziś tablicy już nie ma, gdyż lokalni mieszkańcy niszczyli ją za każdym razem, gdy zostawała odbudowana. Widok z szosy na bliźniacze szczyty pozostał, choć drzewa nieco urosły przez te ponad 30 lat.
Największe wrażenie robi jednak odcięta od głównej drogi dolinka z dawnym tartakiem i budynkiem biura szeryfa. Jest to droga prywatna prowadząca do firmy zajmującej się wyścigami terenowymi, więc podczas zapuszczania się na te tereny lepiej być ostrożnym. Widok na dolinkę wszystko rekompensuje. Tartaku już nie ma – spłonął – nie sączą się więc z niego białe dymy. Pozostał tylko niższy z kominów, dumnie sterczącymi nad trawiastym podłożem. Ów widok robi tak bardzo nostalgiczne wrażenie, zwłaszcza jeśli się słucha właśnie The Nightingale smutnej Julee Cruise, dowiadującej się od słownika, że istnieje dla niej przeznaczona miłość, że można to porównać ze scenami od największych tuzów filmu.
W ogóle muzyka Angelo Badalementiego jest tak organicznie wpisana w senne, spowite mgłą krajobrazy stanu Waszyngton, że wpatrując się w toń potoku słyszy się dosłownie Falling. „The sky is still blue, the clouds come and go yet something is different…”. Ciężko powiedzieć, co takiego innego było w „Twin Peaks’, ale było i jest do dzisiaj.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski