Na pustyni nieopodal miasteczka Alamogordo znajduje się historyczne miejsce. Hiszpańscy konkwistadorzy nazywali ją drogą umarłych, zupełnie jakby potrafili przewidzieć przyszłość.
Wieki później tereny te, należące już wówczas do USA, a dokładniej stanu Nowy Meksyk, przejęło wojsko i utworzyło na nich poligon. W lipcu 1945 r. postawiono na Jornada del Muerto wieżę ze stali. Przyjechały samochody, dostarczając przedmiot wyglądający jak opleciona kablami kula, nazywany przez wojskowych „gadżetem” (na zdjęciu). Zainstalowano go na wieży i zostawiano na kilka dni w spokoju.
Wreszcie nadszedł 16 lipca 1945 r. O świcie spadł deszcz, wstrzymując o kilkadziesiąt minut nadejście piekła. O wpół do szóstej w końcu wciśnięto jednak przycisk. Robert Oppenheimer i Enrico Fermi siedzieli ukryci w bunkrach obserwacyjnych oddalonych o 10 kilometrów od punktu zero. Nawet oni nie byli pewni tego co zobaczą. Ich oczom ukazał się twór przypominający bańkę mydlaną, która następnie przeobraziła się w złowieszczego grzyba.
Pierwszy wybuch jądrowy opatrzony kryptonimem Trinity (ang. trójca) stał się faktem. Większość efektów eksplozji udało się przewidzieć, ale nie wszystkie. Zaskoczeniem było na przykład to, że znajdujący się w sąsiedztwie eksplozji piasek stopił się, tworząc nieznane wcześniej zielonkawe szkliwo, nazywane od tego momentu trynitytem. Gadżet miał siłę 20 kiloton, co uwzględniając późniejsze próby jądrowe jawi się śmiesznie niewielką eksplozją. Mimo tego, szyby drżały w oknach nawet w odległości 300 kilometrów od epicentrum.
W celach dezinformacji spreparowano wersję jakoby detonacja była wynikiem pożaru w magazynie z amunicją. Był to dość osobliwy wybuch pocisków, gdyż grzyb atomowy wystrzelił na wysokość 12 kilometrów. Niecały miesiąc później nastąpiła druga na świecie eksplozja jądrowa, tym razem oficjalna – nad Hiroszimą. Dopiero w latach 70-tych USA ujawniły pełną dokumentację testu Trinity.
Obecnie miejsce pierwszej na świecie eksplozji atomowej jest miejscem pamięci. W miejscu, gdzie znajdowała się stalowa wieża, stoi pamiątkowy obelisk. Wycieczki tu nie paradują, gdyż w okolicy nadal utrzymuje się skażenie radioaktywne. Jornada del Muerto dalej strzeże swych tajemnic.
Krótki film pokazujący test Trinity
Źródło grafiki: Nuclearsecrecy
Oppie z Fermim podjechali następnie na miejsce. Czołgiem. Obejrzeli z bliska i odjechali. Nie zostali napromieniowani, bo pancerz czołgu ma kilka centymetrów grubości i nie przepuszcza promieniowania.
I obaj zmarli na raka, ale paradoksalnie nie miało to zapewne związku z napromieniowaniem.
Nazwa „urządzenie nuklearne” (ang. nuclear device) jest jak najbardziej na miejscu a jej użycie nie ma nic wspólnego z dyplomacją. Użyty w teście „Trinity” „Gadget” nie był bombą, nie był bronią o zastosowaniu wojskowym. Nie było możliwości dostarczenia go na jakiekolwiek pole bitwy. Była to kilkumetrowej średnicy kula, opleciona kablami, podniesiona na platformę na trzydziestometrowej, specjalnie zbudowanej wieży i tam „odpalona”. Nota bene pierwszy ładunek termojądrowy testowany przez Amerykanów również był „urządzeniem”, a nie bombą (test Ivy Mike) – zajmującym cały budynek, który, oczywiście, w momencie wybuchu zniknął z powierzchni ziemi.
Co do Mike’a można się zgodzić, bo „bomba” przypominała bardziej budynek (to wina zbiornika z ciekłym deuterem wraz z instalacją do jego utrzymywania w stanie ciekłym) ale Gadget to była właściwie ta sama konstrukcja co Fat man tylko bez aerodynamicznej obudowy oraz statecznika. Teoretycznie Gadget’a po wyposażeniu w brakujące elementy można było zrzucić z samolotu ale w przypadku jakiegoś fakapu z detonacją bomba nie nadawałaby się do ponownego użycia testowego.