Trudno mi samemu w to uwierzyć, ale w The Last V8 grałem dosłownie kilka miesięcy po jego premierze pod koniec 1985 roku, jeszcze przed Czarnobylem.
Commodore 64 mojego przyjaciela pozbawione było jeszcze wtedy stacji dysków, więc testowaliśmy wszystko, co przybywało na kasetach, nagrywanych głównie w laboratorium komputerowym w Hali Mirowskiej. Nieważne, czy trafiały tam trashowe produkcje Jeffa Mintera, czy wspomniany kilka wpisów wcześniej Bagitman – cokolwiek by tam się znajdowało, nikt nie śmiał narzekać. Po prostu się w to grało. Aż pewnego dnia na jednej z kaset zjawił się The Last V8.
Gdzieś chyba w Bajtku znajdował się opis tej gry, wprowadzający w zniszczony wojną nuklearną świat. Już to stanowiło nowość, bo żadne Pole Position czy Pitstop nie indukowały równie przejmującej rzeczywistości. W 1986 roku nie było żartów z końcem świata. Po kilkudziesięciu latach przerwy przelatywała kometa Halleya, co paru geniuszy uznawało za zwiastun apokalipsy. Ruscy i Amerykanie niby już rozpoczęli pieriestrojkę, ale nie było pewnym, czy nadal nie trzymają palców na przyciskach atomowych. Do tego jeszcze doszedł w kwietniu Czarnobyl, przez co klimat odmalowany w the last V8 wydawał się możliwą wersją, czymś poważnym, niespotykanym wcześniej w grach wideo.
W grze chodziło o to, by podczas ekspedycji na powierzchni Ziemi dojechać samochodem do bazy. Czas nieubłaganie pikał, jednak najgorsze stawało się to, że najmniejszy kontakt z poboczem zwiastował Game Over. Nie było kilku ludzików, opcji kontynuacji jeszcze wówczas nie wymyślono, więc po zderzeniu wracało się do punktu początkowego. Pamiętam, że żadna gra nie była tak stresogenna dla młodego organizmu jak właśnie to. Przecież nawet w Pole Position można było ryć teren poza drogą, przecież w Zaxxonie po zderzeniu się z instalacjami od razu uruchamiał się kolejny stateczek!
Po latach doczytałem, że ten zacny tytuł został napisany przez Davida Darlinga, działającego jeszcze wówczas jako wolny strzelec, wykonujący zlecenia dla Mastertronika. Dopiero kilka miesięcy potem wraz z bratem założył w Southam firmę Code Masters, znaną później jako Codemasters. Co ciekawe, owa położona w środkowej Anglii miejscowość znajduje się ledwo 60 kilometrów od gniazda Ultimate Play the Game, czyli Ashby-de-la-Zouch oraz podobną odległość od Birmingham, gdzie rodzina Woodroofów przygotowywała się do wydania Elviry. Te rejony, wcale nie Londyn, jawią się prawdziwą kolebką brytyjskiej branży gier. Przecież niedaleko też stąd do Liverpoolu (Imagine) i Manchesteru (Ocean Software), co właściwie załatwia dyskusję, który rewir Zjednoczonego Królestwa był najbardziej płodny w sferze gamedevu.
Muzykę do The last V8 napisał stary wyga Rob Hubbard. I jeszcze jedna ważna rzecz, której dowiedziałem się dopiero po latach. Otóż skąd w ogóle nazwa gry? Otóż bohater „Mad Maxa” Max Rockatansky jeździł wózkiem zwącym się V8 Interceptor. Wehikuł potrzebny do penetrowania tras w świecie stworzonym przez Davida Darlinga też potrzebował mocnej oprawy, więc twórca zapożyczył motyw z filmu. To także świeże zjawisko, wczesne przenikanie się kina i gier. W 1985 roku miała premierę trzecia część „Mad Maxa” – „Pod kopułą Gromu”, co pewnie natchnęło piszącego wówczas program Darlinga. Zresztą wtedy też zupełnie innych twórców natchnęła informacja, że Arnold Schwarzenegger zaczyna wiosną kręcić nowy film zwący się „Commando”…
Źródło grafiki: screenshot