Czym genialny Nikola Tesla zajmował się przez ostatnich 30 lat życia? Próbując odpowiedzieć na to pytanie, natrafiamy na postać Otisa T. Carra.
Nikola Tesla żył 87 lat. To dość niebywałe. W pierwszej połowie XX wieku nie żyli tyle królowie, a jeśli dodamy do tego fakt, że przez długą część życia Tesla sypiał po dwie godziny dziennie, przez resztę czasu pracując, sprawa jeszcze bardziej zastanawia.
Przez całe życie pozostawał też w ścisłym celibacie. Biografowie nie są w stanie ustalić ani jednego jego romansu z kobietą, nie potwierdzają również pogłosek o homoseksualizmie Tesli, ponieważ brak kandydatów na ewentualnych kochanków. Wygląda na to, że za jakichś powodów serbski geniusz nie był zainteresowany intymnymi zbliżeniami. Daje to asumpt do szowinistycznych teorii jakoby trzymanie się z dala od kobiet zapewniało mężczyźnie długi żywot, ale przy okazji rodzi drugie pytanie. A mianowicie, co się takiego stało, że Tesla przez 20 pierwszych lat życia nie wykazywał najmniejszych oznak geniuszu, a potem kolejnych trzydzieści kilka lat okazał się geniuszem swoich czasów, by końcowych trzydzieści kilka lat spędzić na niejasnych eksperymentach? Edison, co by nie mówić, był aktywny przez całe życie. Einstein, choć w drugiej połowie życia dużo błądził – również. Tesla zabłysł i zgasł, przynajmniej tak wynika z jego oficjalnego życiorysu. Po tym jak zmarł w 1943 roku, został skremowany, a prochy trafiły do Belgradu, gdzie obecnie są wystawione w pozłacanej kuli.
W 1959 roku ukazała się napisana przez Margaret Storm książka „Return ot the Dove”, będąca zaskakującą biografią wynalazcy. Dokładnie na 71 stronie pada zdanie „Tesla nie był Ziemianinem”. W kolejnym zdaniu autorka dodawała, że Tesla urodził się na statku kosmicznym lecącym z Wenus na Ziemię, by następnie zostać podrzuconym przybranym rodzicom w Serbii. Odpowiedzialność za te rewelacje zrzućmy na autorkę, znacznie ciekawszym aspektem poruszanym w książce Storm jest relacja Tesli z Otisem T. Carrem. Taki człowiek istniał naprawdę. Kim był? Pomocnikiem, powiernikiem czy namaszczonym dziedzicem?
Carr urodził się w 1904 roku, a 21 lat później poznał Teslę. Pracował wówczas jako urzędnik hotelowy na Manhattanie. Z jakichś powodów starszy już wówczas wynalazca poczuł więź z tym młodym, narwanym, niezbyt dobrze wykształconym człowiekiem. Zaczęło się od wspólnych spacerów do Central Parku, gdzie Carr nosił orzeszki, a Tesla karmił nimi gołębie, które ponoć były jego jedyną miłością. Obaj panowie spędzali potem całe dnie na rozmowach, podczas których Tesla wykładał Carrowi teorię bezprzewodowego przesyłu energii. Carr zyskał u starego geniusza pseudonim „Gąbka”, ponieważ chłonął wszystko co usłyszał. Trudno powiedzieć ile czasu spędzili razem, ale na pewno należy to liczyć w latach, a nie miesiącach.
Po śmierci Tesli, Carr zaczął rzekomo pracować nad – uwaga – napędem antygrawitacyjnym. Informacjami na ten temat podzielił się w 1958 r. z czytelnikami Fate Magazine. Zaraz po tym oficjalnie opatentował projekt karuzeli w kształcie latającego spodka. Ukończoną maszynę umieścił w parku rozrywki w Oklahomie i w kwietniu 1959 r. spodek został uruchomiony. O tym wydarzeniu donosiły media, relację można było m. in. znaleźć w The Times. W wywiadzie radiowym szalony konstruktor powiadał: „Na razie stworzyliśmy demonstracyjny prototyp, ale pracujemy również nad wersjami, które będą fruwać”.
Chwilę potem Carr zaniemógł, zainteresował się nim też aparat sądowniczy, osadzając go w więzieniu pod zarzutem nielegalnej sprzedaży akcji. Pozbawiony swej firmy i pieniędzy, Otis T. Carr ostatnich dwadzieścia lat życia spędził w Pittsburgu. Nic wielkiego nie robił. Zmarł w zapomnieniu w 1982 r.
Uznano go za mitomana, który podkradł luźne pomysły Tesli, po czym – bez jakiegokolwiek przygotowania technicznego – próbował wdrażać w życie. Spadł na niego grad nieszczęść, trochę podobnie jak na Teslę, gdy jego inwestor J. P. Morgan zorientował się w planach nieokrzesanego geniusza, o czym pisaliśmy tutaj. Przebieg życiorysów, uwzględniając oczywiście różnicę skali, łączą Teslę z Otisem T. Carrem. Podobnie jak miłość do gołębi.
Oficjalnie zarejestrowany w USA patent latającego spodka
Źródło grafiki: pixabay.com
Był jeszcze drugi uczeń Tesli, Ralph Ring. Dokładniej, to był on współpracownikiem Carra. Razem na początku lat 60tych poszli na spotkanie do General Motors, gdzie zaprezentowali projekt małego lewitującego spodka. Zdumieni menadżerowie zapytali jak on lata, bo to co widzieli było sprzeczne ze znanymi zasadami fizyki. Carr odparł, że będzie on tym czym silnik dla koni pociągowych. GM odmówił dalszych rozmów. Z oczywistych powodów.
Otis T. Carr był nękany przez FBI, a dodatkowo załamał się gdy zobaczył, że NASA umieściła człowieka na Księżycu zanim on tam doleciał swoim spodkiem 🙂
Misiło, to ty?
Jeszcze niejedna mroczna tajemnica Tesli wydzie na jaw.
Najwazniejszym wynalazkiem, z punktu widzenia spoleczenstw i rozwoju przemyslu prosze pana dziennikarza, jest zastosowanie pradu zmiennego, opracowania silnikow i agregatow na ten prad.
Wymieniac mozna cale mnostwo jego patentow. Z notatki zgadza sie tylko to, ze to Tesla byl wynalazca radia. Poza tym nie bal sie kobiecych wlosow tylko przepelniala go odraza do przeklutych uszu z kolczykami.
O ” starannosci ” przedstawiania zaslug tego wielkiego, niestety zapomnianego, wynalazcy mowi tez fotografia Edisona zamiast Tesli.
Parafrazujac Tesle redaktor naczelny Onetu powinien powiedziec panu Jasnorzewskiemu: ” Zwalniam pana „.
Jestem o dziwo przekonany, że napęd „anty-grawitacyjny” nie jest bzdurą i jest możliwy z wykorzystaniem sił oddziałujących z jądra naszej Planety, bo ono pośredniczy w procesie grawitacji. To przekłada się poniekąd na założenie, że Ziemska grawitacja działa na zasadzie prądnicy.
Na chwilę obecną mam wrażenie, że obecny poziom cywilizacji jest już w stanie wyprodukować takie obiekty. Z tym, że uderzałoby to w infrastrukturę telekomunikacyjną. Mianowicie zostało to zapewne rozpatrzone z myślą: „Co, gdyby nie tyle tworzyć takie obiekty, co wydobyć na światło dzienne tę technologię i wdrożyć na rynek.”
To w przypadku skali masowej uniemożliwiałoby komunikację telefonii komórkowej, radia czy generalnie urządzeń elektrycznych. Uderzenia fali magnetycznej neutralizowałyby urządzenia zdolne do komunikowania się w sektorze cywilmnym.
No chyba, że na bieżąco myślą nad ujarzmieniem tego problemu.
Cywilizacja musiałaby odpuścić sobie zabawę w komunikację za pomocą fal radiowych i ich odnogi typu transmisja: Bluetooth, WIFI, IRD, 3G, 4G GSM, UMTS, LTE i tym podobne. Bo te nadajniki by się gubiły. To zaś przerzuciłoby się na biznesy oraz gospodarkę na skalę międzynarodową. Może właśnie dlatego jawnie takie badanie nie są prowadzone.
A jeżeli już to z organami władzy najwyższej na poziomie militarno-wojskowym.
Myślę, że dopiero gdy cywilizacja będzie na poziomie umożliwiającym komunikowanie się wręcz na poziomie telepatycznym, będzie to szło w parze.
Ale to nie jest tematyka sektora cywilnego. Mam tu na myśli ludzi o przeciętnych umysłach.
Nad takimi badaniami pracują naukowcy.
Myślę, że idzie na to mnóstwo pieniędzy i nie jest to żadną tajemnicą.
To co prymitywne musi ostatecznie ustąpić miejsca temu co innowacyjne i lepiej rokujące.
Ogólnie poruszyłem temat. Myślę, że to ciekawa tematyka.
Ale trzeba się znać na zjawiskach fizycznych z pogranicza najwyższego szczebla nauki.
Bez miejsca na tak zwany „bełkot”.
Aha! Nie będę nawet wspominał o ludziach podłączanych w szpitalach do aparatur podtrzymujących życie czy posiadających rozrusznik serca.
Są to osoby, w pierwszej kolejności, które nie doświadczą fenomenu tego zjawiska.
Jest to rozpatrywane z punktu podstawowego i zarazem priorytetowego, którym jest skala ryzyka zagrożenia życia.
Ustawy i przypisy zabraniają badań bez zezwolenia.
Dlatego też było już wiele kwestii omawianych na temat podziemnych baz, które rzekomo istnieją w niektórych terytoriach globu.
Tam bodajże prowadzone są badania, które nie tyle owiane są tajemnicą, ale przede wszystkim są wykonywane w warunkach bezpiecznych, nie rzutujących na zasięg oddziaływania.
Odizolowane środowisko nie reflektujące na na funkcjonowanie tego co na powierzchni. Interakcja w bezpośrednim zestawieniu i mogłaby spowodować zagrożenie życia.
Pierw jest to badane, później rozpatrywane a na koniec wdrażane o ile przypisy bezpieczeństwa na to zezwolą.
To wszystko z mojej strony.
Zmykam.
Badania eksperymentalne w kwestii silnika nazwijmy go anty-grawitacyjnym, są z takiego pola aby nie doprowadzały do uszkodzeń sieci telekomunikacyjnych, komputerów oraz zwarć w autach (począwszy od silników paliwowych, po elektryczne).
Dochodziłoby do zwarć elektrycznych lub chwilowego wyłączenia.
Natomiast przy komputerach dochodziłoby do anomalii i błędów w procesie przetwarzania oraz przesyle danych transmisyjnych.
Myślę, że jeżeli miałyby być one wdrożone do środowiska publicznego, to musiałyby by to być inteligentne urządzenia charakteryzujące się pełną weryfikacją otoczenia monitorowaną w czasie rzeczywistym.
W przeciwnym razie przyszłość aut typu TESLA nie wchodziłoby w rachubę.
Jest wstępnie uzgodnione, że przyszłość motoryzacji, t auta bazujące na elektryce.
Musiałyby mieć jakąś osłonkę, która nie dopuszczałaby do zakłóceń.
Możliwe byłyby również problemy z Internetem na płaszczyźnie WiFi.
Ogólnie elektryka by szwankowała.
Jeżeli jest to rozpracowywane, to na poziomie czegoś na zasadzie hybrydowego napędu anty-grawitacyjnego. Wtedy się z tym zgodzę.
Bo jeżeli ma to być niekontrolowany napęd anty-grawitacyjny, to doprowadziłoby to do upadku obecnej cywilizacji. Rozwaliłoby to całą gospodarkę, zaburzyło całą ekonomię, logistykę i spedycję.
Nie byłoby dostępu do wody, żywności i przepływu innego typu dóbr.
W moim przekonaniu jest to tematyka, która wymaga innowacji w zakresie myślenia.
Należałoby to stworzyć na uregulowanych zasadach z wyeliminowaniem skali zagrożenia do zera. Włączając w to zagrożenie życia i bezpieczeństwa dla zdrowia.
Zapewne rozpatrywane byłyby również wskaźniki typu SAR (skala promieniotwórczości względem dawki bezpiecznej dla ludzi i zwierząt).
Konfrontacja dwóch takich cywilizacji doprowadza do pełnej asymilacji.
Wtedy nastąpiłaby natychmiastowa zapewne rezygnacja z aut, samolotów, aktualnych komputerów bazujących na bateriach.
Wszystko by się zmieniło.
Im raczej chodzi o nieinwazyjną kompozycję.
Czyli tak aby dało się to połączyć, nie szkodząc.
Jak to w historii ludzkości bywało już nie raz: „Cywilizacja bardziej zaawansowana przejmowała kontrolę nad tą mniej rozwiniętą”.
Nie ważne…
Z mojej strony jest to i tak bełkot.
Pozdr….