Henryka Sienkiewicza bił w cuglach jeśli chodzi o płodność literacką. Był rewolucjonistą, człowiekiem-enigmą. Wiedział też rzekomo gdzie ukryto największy skarb XX wieku.
Pisząc o Ferdynandzie Antonim Ossendowskim, powinno się w co drugim zdaniu używać słowa „rzekomo”. Jego życiorys pełen jest bowiem białych plam i niejednoznaczności. Ciekawostką jest również to, że pierwsze 40 lat życia tego człowieka można swobodnie pominąć, gdyż poza studiami na Sorbonie gdzie poznał Marię Curie-Skłodowską oraz wyrokiem śmierci jaki otrzymał od władz carskich za antypaństwową ich zdaniem działalność, nie wydarzyło się wiele ciekawego. Śmierci, nie pierwszy ani ostatni raz uniknął, po czym pojawia się w 1918 roku w Petersburgu i tam zaczyna się jego właściwa historia.
Rosja carska umiera, duszona przez rewolucję bolszewicką. Sytuacja w miastach wygląda tak, że można przypadkowo wpaść w ręce bolszewików i po trwającym godzinę procesie zostać kwadrans później rozstrzelanym. Ossendowski od dłuższego czasu uznawany jest za wywrotowca, który nie tylko nie lubi cara, ale jeszcze większą niechęcią pała w stosunku do ludzi Lenina. Włada kilkoma językami, poza tym potrafi tak dobrze konfabulować, że nie ma problemów z poruszaniem się po wojennym terytorium. W końcu już w dzieciństwie dla żartu przekonał swych nauczycieli, że mieszka w pięknym pałacu, a nie w lepiance, na tyle skutecznie, że aż odebrano mu stypendium socjalne. Gdy wojna domowa dociera do Petersburga, Ossendowski uznaje, że pora brać nogi za pas. Rusza na wschód, w podróż która zaprowadzi go aż do Mongolii, Indii, Chin i Japonii.
W trakcie orientalnych peregrynacji Ossendowski wchodzi w bliskie kontakty z dowództwem białych. Zostaje doradcą admirała Aleksandra Kołczaka, a jeszcze wcześniej zaprzyjaźnia się z baronem Romanem von Ungernem-Sternbergiem (na zdjęciu). Był to z pochodzenia bałtycki Niemiec, ale z czasem stał się naturalizowanym Rosjaninem zaciekle walczącym z rewolucją. Dorobił się pseudonimu „Krwawy Baron”, określającego jego pozbawione hamulców metody pracy. Kumał się z Kozakami, z którymi czuł się nowym panem dymiącego rosyjskiego imperium. Krwawy Baron nie wybaczał. Kradł co się dało, a największym jego sukcesem na tym polu było dobranie się do carskich brylantów i złota. Nie wzdrygał się nawet przed rabowaniem tybetańskich klasztorów, skąd jego ludzie wynosili stanowiące bezcenne działa sztuki pozłacane posążki świętych. Dopóki się dało, okradał również samych bolszewików, pozbawiając ich kosztowności: jaspisów, lapis-lazuli, kamieni szlachetnych czy rzeźbionych w nefrycie tabakierek. W 1920 r. mieszkający w Mandżurii inżynier Kazimierz Grochowski oceniał wartość skarbów Ungerna na ówczesnych 20 mln dolarów, co uwzględniając inflację równałoby się obecnie sumie niemal 2 mld dolarów. Ten niebywały skarb został zabrany na wschód, w stepy Mongolii, gdy Czerwony Baron musiał już uciekać przed przeważającymi hordami bolszewików. Ungern zakopał kosztowności w nadziei, że przysłużą się one kolejnemu pokoleniu w walce z bolszewizmem. Potem uciekał dalej na wschód aż do momentu, gdy jego ludzie zaczęli się buntować. Gdy go próbowali pojmać, zbiegł, ale stał się wówczas łatwym celem dla sowieckich siepaczy. W 1921 r. został pochwycony na dalekiej Syberii, postawiony przed sądem i jeszcze tego samego dnia rozstrzelany.
Ungerna z Ossendowskim oprócz przyjaźni i polityki łączyła również przepowiednia pewnego starego lamy, którego odwiedzili podczas pobytu w Mongolii. Powiedział on, że Ossendowski może być spokojny o swoje życie do czasu, gdy Ungern nie wezwie go do siebie z zaświatów. Jak wiele przepowiedni, była ona wieloznaczna, ale Ossendowski interpretował to tak, że dopóki nie dowie się on o śmierci przyjaciela, będzie bezpieczny. Rozstali się w Mongolii i pisarz nie wiedział co się dalej działo z Czerwonym Baronem. Ponieważ w latach 20-tych nie było jeszcze Internetu, a wieści z Syberii rozchodziły się bardzo powoli, śmierć Ungerna nie była faktem powszechnie znanym.
Po zakończeniu wojennej zawieruchy, Ossendowski osiadł w II Rzeczpospolitej. Stał się poczytnym pisarzem. Spisał wspomnienia ze swej podróży, zatytułowane „Zwierzęta, ludzie, bogowie”, która to książka stała się międzynarodowym bestsellerem. Łącznie pisarz opublikował ponad 70 tytułów! Nazywano go polskim Karolem Mayem albo polskim Jackiem Londonem, a czytelnicy docenili go zarówno w kraju, jak i zagranicą. Pod względem osiąganych światowych nakładów, stał się drugim po Sienkiewiczu polskim pisarzem. I to zaledwie w ciągu 20 lat tworzenia, podczas gdy autor Krzyżaków działał ponad dwa razy dłużej. Krytycy mieli z Ossendowskim problem, ponieważ nie byli w stanie rozsądzić co z jego opisów jest wierną relacją, a co konfabulacją. Stąd niezbyt wysoka pozycja pisarza w światku literackim. Był uznawany za dziwaka, samotnika, któremu nie można ufać.
Pod koniec 1944 r. Sowiety były już bliskie wkroczenia w granice Polski. Ossendowski zdawał sobie sprawę co to dla niego będzie oznaczać. Oprócz jego przyjaźni z przegranymi białymi, pisarz wsławił się też m.in. książką Lenin, w której przedstawiał zachodniemu czytelnikowi niezbyt korzystny wizerunek wodza rewolucji. Nadszedł Nowy Rok i zaraz po nim, dokładnie 2 stycznia w Żółwinie pod Pruszkowem, gdzie przebywał Ossendowski zjawił się niemiecki oficer Wehrmachtu. Przedstawił się jako krewny Ungerna. Ossendowski uchodził za zaciekłego wroga bolszewizmu, więc Niemiec przyszedł jak do znajomego. Zamknęli się w dworku i odbyli długą rozmowę sam na sam. Następnego dnia Ossendowski wyzionął ducha, rzekomo na wskutek niewydolności żołądka. Czyżby stary tybetański lama nie mylił się?
Gdy w połowie stycznia sowiety wkroczyły do Polski, okazało się, że NKWD uparcie poszukuje Ossendowskiego. Gdy bezpieka zorientowała się, że został on pochowany w Milanówku, przybyła na miejsce, ekshumowała zwłoki i dodatkowo przeczesała żółwiński dworek. Postronni mogli się jedynie dziwić dlaczego stary pisarz budził takie zainteresowanie. Dzisiaj już to wiemy. Szukali wskazówek mogących pomóc w dotarciu do skarbu Czerwonego Barona.
Nie znaleźli. Nikt nie znalazł, choć podejrzane stepy i jaskinie Mongolii przeczesywali z pomocą aparatury radiestetycznej i wykrywaczy metalu. Dwa miliardy dolarów nadal zapewne spoczywają w ziemi.
Źródło grafiki: newzz.in.ua
W niepodległej Ojczyźnie zajął się pracą akademicką, oraz był doradcą w sprawach przemysłu zbrojeniowego w Ministerstwie Spraw Wojskowych oraz do spraw Azji w Ministerstwie Przemysłu i Handlu. wciąż jednak pragnie poznawać świat. Z własnej już woli, bez historyczno-politycznego przymusu odwiedził m.in Amerykę Północną, Hiszpanię i Zachodnią Afrykę. relacje z jego podróży i felietony publikowane są w Rzeczpospolitej, ABC, Kurierze Warszawskim, Słowie Polskim. Zostaje również wiceprezesem Polskiego klubu Turystycznego. W 1932 roku jego powieść „Głos pustyni”. Doczekała się adaptacji w filmie „Sokół pustyni”- Film ten rozgrywał się w niecodziennych dla polskiego kina dwudziestolecia międzywojennego plenerach pustynnych. Główną rolę w tym awanturniczym romansie zagrała ówczesna gwiazda kina – Eugeniusz Bodo. Pod koniec lat 30 zwiedził Palestynę, Syrię i Mezopotamię, swoje refleksje opisując w pozostającej wciąż aktualnej książce- „Gasnące ognie” . Konflikty rozgrywające się wokół Świętych miejsc za czasów Ossendowskiego, wciąż niestety pozostają aktualne, podobnie jak konflikt arabsko- żydowski, którego współczesną genezę również przedstawiono w „Gasnących ogniach”.
Polecam przeczytać „Zwierzęta, ludzie, bogowie”- to jest prawdziwy skarb.
Okazało się, że Ossendowski w okresie I wojny światowej był współpracownikiem kontrwywiadu carskiej Rosji. Bardzo utalentowanym. Ujawniał w swoich publikacjach działalność wywiadu niemieckiego i zbrodnie, których Niemcy dopuszczali się na froncie. Zawsze mieliśmy szczególne układy z Rosjanami. Naszym rodakom powierzano często niezwykle trudne zadania, z których wywiązywali się znakomicie. Poszukiwano legendarnej Bramy Agharty, która jakoby stanowi wejście do podziemnych tuneli Shambali opasujących kulę ziemską. Dotarł do nich Ossendowski, tak jak kilkanaście lat wcześniej rewolucjonista Feliks Kon. Zachowały się raporty z ich podróży.
Zaczarowanie Ossendowskim przyszło wiele lat temu wraz z jedyną jego znaną mi powieścią „Szanghaj”. Znakomita. Na początku lat 90-tych był niesamowity „Lenin” ale zupełną rewelacją, która pozwala w pełni zrozumieć i docenić „Lenina” jest zestaw zbiorów reportaży z podróży po Rosji: „Cień ponurego Wschodu”, „Od szczytu do otchłani” i „Przez kraj zwierząt, bogów i ludzi”. Najbardziej fascynujące jest to, że konsekwentna cenzura polegająca na niewymienianiu nazwiska Ossendowskiego w jakimkolwiek kontekście w mediach obowiązująca do 1989r. tak naprawdę obowiązuje do dzisiaj. Inicjatywa Wydawnictwa LTW jest pomijana milczeniem. Próba upamiętnienia Go skromną tabliczką w miejscu zamieszkania w Warszawie skończyła się ohydnym skandalem (patrz: Youtube, Errata do biografii: Ferdeynand Antoni Ossendowski”). Ale super , że Ossendowski WRACA!!!!
Nie wiem czy faktycznie był agentem Rosji. Mnie zainteresowały wątki wizji.
Normalnie checa
Myślę, że jednak pierwsze 40 lat życia Ossendowskiego też było ciekawe…a przy tym bardzo słabo rozpoznane. Tu pierwsza? próba wyjaśnienia meandrów jego życia w Rosji carskiej.
http://ewa-rembikowska.szkolanawigatorow.pl/czowiek-do-wynajecia