W czasie, gdy w Massachusetts Steve Russell tworzył Spacewar!, czyli pierwszą grę wideo w dziejach, we Wrocławiu także powstawało coś niezwykłego.
Jako nastolatek najpierw zobaczyłem w Dyskusyjnym Klubie Filmowym „Hiroszimę, moją miłość”, a zaraz potem „Zeszłego roku w Marienbardzie” francuskiego reżysera Alaina Resnaisa. Kompletnie nie rozumiałem, o co w nim chodziło, ale podobała mi się surrealistyczna sceneria ogrodu, ukrycie podkochiwałem się w Delphine Seyrig, a największe wrażenie wywarła na mnie scena gry w zapałki. Bohater przegrywał z tajemniczą postacią o beznamiętnej twarzy, wyglądającą bardziej na diabła niż anioła. Tak jakby ów delikwent wiedział coś więcej o otaczającej nas rzeczywistości. Wiele lat wcześniej ta scena przyczyniła się do powstania czegoś, co niektórzy uznają za pierwszą polską grę komputerową. Sytuacja jest tu trochę jak z Polybiusem – obecnie nie ma na świecie osoby, która mogłaby powiedzieć, że widziała na własne oczy Marienbad. Ten komputerowy.
Pod adresem Aleksandra Ostrowskiego we Wrocławiu stoi pozbawiony indywidualnych cech budynek w duchu setek zakładów pracy wypełniających szarość Peerelu. Od końca lat pięćdziesiątych mieściła się tutaj siedziba firmy Elwro. W tym samym czasie w Massachusetts powstało Digital Equipment Corporation, zaś IBM przygotowywał działa do rewolucji mającej zawładnąć światem. W elektronicznej części USA buzowało jak w ulu, zaś nasi informatycy nie chcieli być gorsi i także wymyślali superkomputery. Po wypuszczeniu prototypu Odry 1001, która była w gruncie rzeczy sondą testującą ogrom możliwości elwrowców, nadeszła jej następczyni o numerku większym o dwa oczka. Stała się pierwszym dziełem wrocławskiej fabryki wdrożonym do produkcji seryjnej – warsztat opuściły całe czterdzieści dwie sztuki.
W zakładzie pracował już wówczas dwudziestotrzyletni absolwent Wydziału Łączności Politechniki Wrocławskiej – Witold Podgórski. Swoje pierwsze zadanie bojowe opisywał słowami „Celem mojej pracy było zastąpienie w pamięci bębnowej Odry 1001 układów lampowych tranzystorami”. Jakkolwiek by to upiększać, była to praca czysto techniczna, wymagająca cierpliwości i samozaparcia. Na szczęście pan Witold czytał w wolnym czasie tygodnik Przekrój. W grudniowym numerze z 1961 roku znalazł się opis gry Nim – dokładnie tej samej z „Z zeszłego roku w Marienbadzie”. Polega ona na zabieraniu kamieni z kilku kupek. W jednym ruchu można zabrać dowolną liczbę kamieni z jednej kupki. Ten, komu zostanie ostatni kamień, przegrywa. Zdolny informatyk filmu Resnaisa nie widział, ale zainspirował się całą sytuacją i wpadł na pomysł, że Odrę 1003 można by wykorzystać w celu nieco bardziej zabawowym niż dokonywanie matematycznych obliczeń. A działo się to dokładnie w czasie, gdy w Stanach Steve Russell wymyślał Spacewar!, zaledwie cztery lata po wypuszczeniu przez Willy’ego Higinbothama legendarnego już wówczas Tennis for Two.
Witold Podgórski miał w 1962 roku gotowy algorytm działania gry. Wiadomo było, że wykonujący ruch jako drugi, jeśli nie popełni błędu, zawsze będzie wygrywał, ale to nikomu nie przeszkadzało. Ważne było to, że można było rywalizować z maszyną. Ten dziwny produkt został nazwany Marienbad. Poza samym autorem i jego kolegami nikt inny nie miał okazji zagrać w to cudo. Nie istnieje też żaden film ani zdjęcie pokazujące oryginał w akcji.
Odra 1003 stoi w warszawskim Narodowym Muzeum Techniki. Dumna nazwa jak na lokal, w którym obecnie funkcjonują tylko dwie sale z eksponatami, ale mniemam, że będzie lepiej, bo w obszarze poświęconym polskiej komputeryzacji już jest nieźle. Wystawione zostały różne dzieła Elwo i Mery, zaś wspomniana szafa oznaczona numerem 1003 wydaje się znajdować w stanie mint. Logo lśni czystym błyskiem stali. Patrząc na ten sprzęt z analogowej ery, warto sobie uświadomić, że nie miał on monitora, a komunikacja z maszyną odbywała się za pomocą taśmy jak w dalekopisie. Urządzenie obliczało pozycję kamieni w Marienbadzie i wysyłało wynik. Algorytm został tak napisany przez Podgórskiego, że w sytuacji, gdy komputer nie rozpoczynał gry, zawsze musiał ją wygrać. Podobnie jak złowieszczy brunet z „Zeszłego roku w Marienbadzie”.
Po powrocie do domu uświadomiłem sobie, że coś w tej układance nie gra. Gra miała rzekomo powstać w 1962 roku, podczas gdy Odra 1003 weszła do użytku dopiero rok później. Może Witold Podgórski tworzył tę grę na prototypie superkomputera z Wrocławia? Miałem go o to zapytać, miałem do niego maila z niesamowitym Axonwm na początku, już miałem pisać, gdy dotarła do mnie informacja, że adresat zmarł w październiku 2021 roku. Miał osiemdziesiąt dwa lata. Spóźniłem się, ale z relacji Bartka Kluski, który rozmawiał z nim dekadę temu, dowiedziałem się, że historia Marienbadu nie jest zerojedynkowa. Przede wszystkim brakuje świadków opisujących swój kontakt z tą grą na Odrze 1003. Wiadomo, że grę Nim pokazywał w telewizji niezastąpiony Wojciech Pijanowski, tyle że robił to na egzotycznym komputerze MOMIK 8b od niezawodnej Mery. Natomiast relacje innych ludzi Elwro o Marienbadzie nie są nadmiernie wylewne.
Elwro na początku lat osiemdziesiątych znalazło się w pułapce. Wyrafinowane komputery dla nauki i szkolnictwa stanęły w obliczu zagrożenia ze strony maszyn produkowanych dla mas w garażach i na poddaszach USA. Jeszcze dodatkowo IBM odgrażał się, że wkrótce wyczyści rynek mikropocesorów żelazną szczotką. Witold Podgórski czuł się załamany sytuacją, stwierdzając z sarkazmem, że nadeszły czasy, gdy każdy i wszędzie może wyprodukować komputer. Magia z budynku Elwro już dawno wyparowała. Czas, gdy DEC mógł się ich obawiać, należał do innej ery. A Marienbad? Czy istniał naprawdę? Myślę, że tak, ponieważ Witold Podgórski był zbyt poważną osobą, żeby go zmyślić. I nawet jeśli nie mamy ani jednego zdjęcia ani dokumentu potwierdzającego, że w 1962 roku we Wrocławiu ktoś grał z maszyną w Nim, ja w to wierzę. Uwierzmy wszyscy, że sześćdziesiąt lat temu, gdy Castro groził wywołaniem trzeciej wojny światowej, na legendarnym MIT Steve Russell i na ulicy Ostrowskiego we Wrocławiu młodziutki Witold Podgórski zmieniali świat. Szykowali go na nadejście nowej cyfrowej ery, epoki, w której maszyny stały się towarzyszami ludzi. A to, jak było naprawdę, rozmywa się w lustrze czasu niczym uczucia bohaterów z „Zeszłego roku w Marienbadzie”.
W połowie lat osiemdziesiątych w krakowskim ośrodku obliczeniowym na Placu Matejki pracowała moja mama. Miałem okazje być tam kilka razy w tak zwane pracujące soboty. Oni już wtedy wycofywali karty perforowane. Na jednym stanowisku miałem okazje zagrać wtedy w „wyscigi” samochodowe. Niestety nie wiem co to był za sprzet, wiem ze Odrę mieli. Gra była wyświetlana na monochromatycznym monitorze, grafika przypominała tenis, czyli kreski po dwóch stronach przesiewające sie w dul ekranu albo coś w ten deseń. Problem w kierowaniu polegał na tym ze jeżeli kliknąłeś w kursor dwa razy w prawo to żeby odbić w lewo trzeba było najpierw kliknąć dwa razy żeby wypośrodkować a następnie odpowiednia ilość razy jeszcze raz w prawo żeby wejść w zakręt. Tyle zapamiętałem. Całe ostatnie piętro to był komputer i był to jedyny wtedy budynek w Krakowie z klimatyzacja. Ale coś mi chodzi po głowie ze mieli już wtedy jakiegos IBM ale mogę sie mylić w końcu wtedy obowiązywał Cocon.