Najmniej rozpoznawalna ekranowa licencja Marvela. Coś dla miłośników dobrego, awanturniczego kina przygodowego osadzonego w kosmosie.
Dwie najmocniejsze strony „Guardians of the Galaxy” to wyraziści bohaterowie i przepiękne efekty specjalne, ze szczególnym naciskiem na kosmiczne widoczki. Z kadrów spokojnie można robić masowe pocztówki. Bardzo dobrze uwydatnia to efekt 3D i po raz pierwszy od dłuuuugiego czasu nie żałowałem dopłaty za bilet, by „dwójkę” zamienić na „trojkę”.
Co się tyczy postaci, wszystko kręci się dookoła Petera Quilla (Chriss Pratt), który jako mały chłopiec zostaje porwany przez statek kosmiczny. Gdy kamera odnajduje go po latach, jest on już wyjętym spod prawa kosmicznym łowcą nagród, awanturnikiem o gołębim sercu, czasami dzielnym, a czasem pierdołowatym. Tak mógłby wyglądać młodszy Han Solo, gdyby nie był takim badassem. Los (a raczej pogoń za kasą) przecina jego ścieżki z innymi wyrzutkami galaktyki – zielonoskórą zabójczynią Gamorą (i tak seksowna Zoe Saldana), przypakowanym Draxem (o dziwo posiadający talent aktorski wrestler Dave Bautista), uzbrojonym w wyrzutnię rakiet gadającym szopem (!) (głos Bradleya Coopera) i człekokształtnym drzewem Grootem (!) (głos Vina Diesela).
Fabuła jest oczywiście pretekstowa – któryś z kosmicznych gadżetów, które ekscentryczna grupa wzięła na celownik okazuje się być kluczem do zagłady galaktyki. Swoje łapy chcą też położyć na nim czarne charaktery w postaci Ronana i Thanosa. Tylko dzielna drużyna może powstrzymać zagładę kilku planet, a zrobi to z jajem i humorem.
No właśnie, o wiele częściej niż typowo superbohaterski patos w filmie pojawiają się trafne żarty. Punchline’y i gagi sytuacyjne sprawdzają się wyśmienicie, czyniąc produkcję „prawie” komedią. Oczywiście powaga z dawką patosu też się znajdzie, ale cóż, takie są prawa rynku.
Główna obsada uzupełniona jest o bardzo mocne nazwiska. Na ekranie pojawia się między innymi wyrazisty (i niebieski) Michael Rooker, Djimon Hounsou (z niezmienionym kolorem skóry), pocieszny jak zwykle John C. Reilly, ale też gwiazdy z wyższej półki – Glenn Close i Benicio Del Toro. Jest na co popatrzeć.
Efekt końcowy może nie jest powalający, nie wychodzi ponad utarte standardy i momentami nawet trochę nuży, jednak w charakterze letniego kina rozrywkowego sprawdza się nad wyraz dobrze. Dla fanów „nowego Marvela” będzie jak znalazł. A jeśli chcecie krótkiego powrotu do roku 1986, zostańcie obowiązkowo na scenie po napisach. Jestem ciekaw kto w Polsce kojarzy tę postać.
Źródło grafiki: Disney
Jak to kto kojarzy kaczora H? Ten kto kojarzy Footloose i walkmany na kasety. Czyli jak to się popularnie teraz mówi #gimbynieznajo
Trzeba przyznać, że Gunnowi wyszedł film dla wszystkich. Mnie trochę zawiedli ci źli, a raczej to że zatrudniono dobrych aktorów i nie dano im zbyt wiele do grania, ale tak już w tego typu filmach bywa. Ścieżka dźwiękowa jest po prostu idealnie dopasowana i nadaje dość oryginalnego klimatu, ostatnio mogę w kółko słuchać Awesome Mix vol. 1 😉
Mnie jakoś zniechęcił do filmu ten szum generowany przez sieciowych znafcuf. Tak samo chwaili beznadziejny Pacific Rim, więc Strażników sobie odpuściłem.
I błąd – „Pacific Rim” to jeden z najgorszych filmów, jakie ostatnio widziałem, co też przypieczętowałem recenzją o zacnym „4/10” 🙂 Zapewniam, że „Strażnicy” to film wieeeeelokrotnie lepszy 🙂
Laska o cerze zombie, jakiś mikrofutrzak, jakieś monstra i jeden normalnie wyglądający gość – to mają być ci ukochani bohaterowie, którzy na zawsze zdobędą serca widzów? Pewnie po tym jak widzowie obejrzą akt nekrofilii w wydaniu pani zombie-normalny facet. Chociaż może ja jestem zbyt odskchooolowy i seks będzie z futrzakiem a nie zombicą? Albo w ogóle ten normalny jest tam mało ważny? 🙂
Dla mnie wszechświat w najnowszej produkcji Marvela to puste miejsce zamieszkane przez mało oryginalnych obcych, mieszkających na mało oryginalnych planetach, latających mało oryginalnymi statkami. To opowieść o piątce przyjaciół i ich drodze do wzajemnego zrozumienia, w której o poszczególnych postaciach wiemy niewiele więcej niż nic. To świat zaskakująco martwy, jak na produkcję wypchaną gagami, który albo od razu Was kupi, albo zasypie całą stertą błędów logicznych.