Na początku lat 80-tych duże firmy robiące gry na automaty nawiązywały kontakty z branżą filmową i wypuszczały konwersji hollywoodzkich superprodukcji.
Atari, Midway i inni starali się czerpać wzorce od producentów flipperów, którzy od wielu lat wypuszczali na rynek maszyny odwołujące się do filmowych motywów.
Szef Atari, Ray Kassar dał wreszcie sygnał, żeby zapożyczyć pomysły od najlepszych. Wiosną 1982 r. Atari zapłaciło należącej do George’a Lucasa firmie LucasFilm milion dolarów w celu stworzenia oddziału zajmującego się produkcją gier na Atari VCS. W ten sposób zrodziło się LucasFilm Games. Komputery i programistów umieszczono tuż obok siedziby także należącego do Lucasa Industrial Light & Magic, przygotowującego efekty specjalne do filmowej Gwiezdnej Sagi. To tu rozpoczynał karierę John Lasseter. Jak wiadomo, dalsza historia tej firmy potoczyła się w dość zaskakujący sposób – George Lucas rozwodząc się ze swoją żoną Marcią w 1983 r. stracił płynność finansową. Po Powrocie Jedi odnotował spadek dochodów ze sprzedaży gadżetów związanych ze Star Wars, przez zaczął potrzebować gotówki na dalszą działalność. Ponieważ w żadnym wypadku nie chciał się pozbywać praw do Star Wars, wolał sprzedać część IL&M. Padło na oddział firmy, Graphics Group, kupiony przez świeżo wyrzuconego z Apple Steve’a Jobsa i przemianowany następnie na Pixar.
Atari zyskawszy licencję do tematu Star Wars, wytypowało odpowiedni zespół i kazała mu szybko działać. Gra, o której mowa, jest uznawana za pierwszą w historii produkcję opartą na licencji filmowej. Star Wars: Empire Strikes Back ukazało się w 1982 r. w wersji na Atari VCS, w sferze formalnej stanowiąc niezbyt starannie wykonaną kopię Defendera. Gracz fruwając niewielkim pojazdem, musiał strzelać do znanych z filmu Irvina Kershnera śniegołazów, przemieszczających się bardzo powoli, ale strzelających potężnymi wiązkami laserowymi. Parker Brothers w kolejnym roku wypuścił następne tytuły z tego nurtu: Death Star Battle oraz Jedi Arena, oceniane nawet przez życzliwych krytyków jako totalne nieporozumienia. Związki świata filmu i gier od samego początku, jak widać, nie były więc zbyt szczęśliwe.
W wielu książkach, także tych poświęconych filmowi a nie grom, można znaleźć zdjęcie George’a Lucasa siedzącego w „zadaszonym” pudle z ekranem w środku. Ów automat o nietypowym kształcie zawierał grę Star Wars, wyprodukowaną w 1983 r. przez Atari. Trafiła na rynek w schyłkowym okresie złotego wieku automatów, ale we wspomnieniach osób, które miały okazję z nią obcować, jawiła się jako mercedes w swojej klasie. W Stanach Zjednoczonych salony gier przypominały kasyna z Las Vegas: przygaszone światła, czerwone dywany, wypełniająca powietrze magiczna aura miejsca, w którym czas się zatrzymuje i rodzą się bohaterowie. A pośrodku tego wszystkiego Star Wars – unikalny przypadek wzorowanej na filmie gry wideo, która okazała się udana. Wielu współczesnych graczy oddałoby wszystko, żeby móc ponownie powrócić do tamtych dni, gdy zamiast przed komputerem czy konsolą, spędzało się czas w salonach gier. Magia tamtych miejsc polega także na tym, że dziś istnieją one jedynie we wspomnieniach, przywoływanych od czasu do czasu przez katalizatory typu Star Wars.
Wektorowa grafika Star Wars była już wcześniej wykorzystana m.in. w Battlezone, więc sama w sobie nie była aż taką nowinką. Ed Rotberg pomagał przy tworzeniu nowej gry, ograniczając się jednak głównie do systemu sterowniczego. Rewolucyjność tkwiła w złożoności grafiki oraz kolorowych wektorach, w przeciwieństwie do jednolitych zielonych pamiętnych z Battlezone. Znane z filmu Lucasa kosmiczne myśliwce TIE-Fightery składały się z całkiem sporej liczby linii, także podczas lecenia szybem, która to sekwencja stanowiła przeniesienie finału filmu, pokazującego atak na Gwiazdę Śmierci, na ekranie znajdowało się zadziwiająco dużo elementów. Jeśli dodać do tego głosy bohaterów nagrane przez Marka Hamilla, Harrisona Forda czy sir Aleca Guinnessa („Użyj mocy, Luke”), to nietrudno sobie wyobrazić, jak wielkim technologicznym przebojem i zarazem przełomem stało się Star Wars.
Fabuła powstała na podstawie pierwszej części Gwiezdnych wojen. Pierwszy etap gry polegał na przebiciu się ku powierzchni Gwiazdy Śmierci, potem graczy czekał lot koszący ponad ostrzeliwującymi działkami, by wreszcie odnaleźć słynny szyb, na którego końcu znajdował się wlot – jedyne słabe miejsce w genialnej konstrukcji inżynierów Imperium.
Wydanie Star Wars było jednym z ostatnich sukcesów Atari. Choć cały 1982 r. był dla firmy bardzo korzystny, dryfowała ona pozbawiona wizji na przyszłość. Na zdobywającym coraz większą popularność rynku komputerów domowych Atari 800 przegrywało coraz wyraźniej, mimo że dysponowało pod wieloma względami lepszą, a w pozostałych przynajmniej równorzędną technologią co konkurenci. Do tego firma Raya Kassara miała przecież zapewniony znakomity kanał dystrybucyjny w postaci katalogów firmy Sears, przez który zaczęła sprzedawać większość swojej produkcji. Błędy tkwiły w podejściu do rynku. Jako jeden z głównych przykładów nieudolności szefów Warnera wymienia się brak na platformie Atari 800 legendarnego programu VisiCalc. Działał on na Apple II, ale nie na Atari 800. Po latach uznano go za jeden z pierwszych, o ile nie pierwszy w historii tzw. „killer application”, czyli program, z powodu którego ludzie decydują się na zakup maszyny, na której ów działa. Także w sferze gier Apple II mógł się poszczycić większą biblioteką niż adoptowane dziecko Warnera.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski