Nowy serial punktuje w kategorii widowiska oraz akcji, kuleje póki co jeśli chodzi o logikę fabuły i spójność ze światem Star Trek.
Pilot, na który składają się dwa odcinki, ma rozmach filmu fabularnego i wizualnie olśniewa. Mamy tu wszystkiego po trochu, misję na pustynną planetę, gdzie widzimy w tle nieźle zrobionych insektoidalnych mieszkańców, wizytę na statku Klingonów, kosmiczny spacer w futurystycznym skafandrze czy bitwę kosmiczną na wielką skalę. Efekty specjalne są wysokiej jakości, wszystko skleja się w jedną, wiarygodną wizualnie całość. To z pewnością największy atut serialu.
Każda nowa ekipa która bierze się za ten materiał, w serialu czy w filmie, próbuje interpretować świat Star Trek po swojemu. W najnowszym wydaniu bije po oczach kilka elementów. Wydarzenia, przynajmniej na wstępie, nie rozgrywają się na którejś tam wersji Enterprise, tylko na innym statku Federacji. Kapitanem, jak i pierwszym oficerem na tym statku są kobiety. Po strojach ciężko rozróżnić na mostku kto jest przydzielony do jakiej sekcji oraz jaką ma rangę. Pierwsze sygnalizują pasy na boku mundurów na tułowiu, drugie ilość gwiazdek na odznace Federacji. Jedno i drugie jest słabo widoczne, co trochę irytuje. Scenarzyści zapatrzyli się też najwyraźniej w „Grę o Tron”, bo tu też pierwszoplanowe postacie padają jak muchy. Klingoni nie wiedzieć czemu nie mają włosów. Dość długie partie tekstu mówione są w klingońskim co może wprowadza w klimat na początku, ale potem po prostu męczy.
Największą wadą serialu jest brak poszanowania dla kanonu, zupełnie jakby za scenariusz wzięli się ludzie, którzy znają Star Trek z jakiegoś streszczenia. Jak widzę klingona, to wiem że choć jest brutalem, to z zasadami. Nie będzie strzelał z ukrycia czy grał w jakieś dyplomatyczne gierki, powinien wyjść z rykiem na przeciwników, uprzednio dosadnie obrażając ich matki. Dodatkowo wiemy, że jeden strzał z fazera nie zabije żadnego klingona, bo mają przecież zdublowane wszystkie ważne narządy, w tym serce. A już takie coś jak klingon albinos to się w głowie nie mieści w ichniej kulturze. Promień ściągający, który tutaj potrafi przytrzymać statek tej samej wielkości, faktycznie miał swoje ograniczania i był w stanie ściągać tylko obiekty mniejsze. W jednej ze scen załoga nie może wziąć namiaru teleporterem na ciało zabitego członka załogi, bo nie wykazywało oznak życia. Inne załogi we wcześniejszych serialach radziły sobie biorąc namiar na komunikator w odznace Federacji zmarłego, którą ma każdy z załogi lub brali namiar na inną osobę, która do tamtej podeszła. Pierwszy oficer, kobieta wychowana przez Wulkanów w kulcie logiki i powstrzymywania emocji, rozdaje ciosy niczym Rambo.
Do tej pory Star Trek był głównie o eksploracji, poznawaniu nowych gatunków, nowych cywilizacji, czasem okraszany elementami akcji. Tutaj, niejako wbrew tytułowi nowej serii, proporcje wydają się być odwrócone. Walka, bijatyka, wymiana ognia to zdaje się być sednem. Miejmy nadzieję, że to taki fajerwerk na początek, że potem bohaterowie okrzepną w swoich rolach, że będzie jakieś pryncypialne starcie postaw wobec napotkanych problemów, dochodzenie czy jest człowieczeństwo, zgłębianie charakteru obcości innych kultur, ale też że nie wszystko będzie zawsze takie serio, że poznamy też inne strony oficerów Federacji.
Źródło grafiki: trekcore.com