Przypadkiem Vesny Vulovic często szczuje się zwolenników różnych teorii spiskowych: patrzcie, oto coś niewyobrażalnego, a jednak możliwego!
Sprawa tej kobiety nie jest aż tak oczywista jakby mogło się zdawać, ale zanim o tym powiemy, najpierw suche fakty w wersji oficjalnej. Urodzona w 1950 r. w Belgradzie Vesna Vulovic pracowała jako stewardesa w jugosłowiańskich liniach lotniczych JAT. Była na pokładzie feralnego McDonnella Douglasa CD-9-32 dnia 26 stycznia 1972 roku, gdy ten wracał ze Sztokholmu do jej rodzinnego miasta. Na pokładzie znajdowało się 22 pasażerów oraz 6 członków załogi. Znów chyba maczał w tym palce Kosmiczny Żartowniś, ponieważ Vulovic wcale miało tam nie być. Dopiero w ostatniej chwili zamieniła się na miejsce z koleżanką stewardesą, również o imieniu Vesna.
Przelatując nad położoną w Czechosłowacji miejscowością Serbska Kamienica, na wysokości przekraczającej nieco 10,000 metrów na pokładzie miała wybuchnąć bomba. O jej podłożenie oskarżano Ustasze – chorwacki ruch rewolucyjny działający jeszcze przed II wojną światową. Nie bardzo wiadomo dlaczego na początku lat 70-tych mieliby podkładać bomby do samolotów ze swoimi rodakami, skoro już dwie dekady wcześniej większość ich przywódców uciekła do Kanady i Ameryki Południowej. W każdym razie samolot pękł na dwie części. Vulovic znajdowała się niemal na samym tyle. Na szczęście dla siebie, wózek od cateringu przygwoździł ją do ściany, dzięki czemu nie została wyssana na zewnątrz kadłuba. Także samo zderzenie z ziemią zostało nieco wyhamowane przez wysoką warstwę śniegu. Vulovic jako jedyna osoba na pokładzie przeżyła. Tak, to nie żart. Przeżyła, mimo pękniętej czaszki, trzech złamanych kręgów i obu złamanych nóg. Odnalazł ją mężczyzna, który wcześniej pracował jako medyk, dzięki czemu był w stanie udzielić pierwszej pomocy.
Vesna znajdowała się w stanie śpiączki przez okrągły miesiąc, ale potem odzyskała przytomność i po przejściu rehabilitacji nóg, udało się również w nich przywrócić sprawność. Kobieta wróciła do pracy w liniach JAT, tyle że do pracy biurowej (na zdjęciu), bo do latania przestała się palić. Zmarła 23 grudnia 2016 roku.
Przypadek Vesny Vulovic jest powszechnie uznawany za cud, za coś co nie powinno się było wydarzyć. Bohaterka trafiła nawet do Księgi Rekordów Guinnessa jako osoba, która wykonała skok bez spadochronu z najwyższej wysokości. Różni akademicy często podnoszą przykład Vulovic, próbując udowadniać tym samym, że skoro ona mogła przeżyć, to również jakimś cudem JFK mógł zostać zabity przez samotnego strzelca Lee Harveya Oswalda, a Liberator generała Sikorskiego spadł w Gibraltarze w następstwie blokady sterów, mimo że owe stery nie miały prawa się zablokować. Ta pokrętna parabola myślowa jest mało wydajna zarówno pod względem logicznym, jak i faktograficznym. Coraz częściej bowiem mówi się, że przypadek Vulovic został częściowo sfałszowany.
Nie ma sporu, że samolot linii JAT rzeczywiście się rozbił. Nie ma również wątpliwości, że Vesna Vulovic była na pokładzie i przeżyła. Tylko co? Ano tylko to, że owa katastrofa mogła wyglądać mniej dramatycznie niż to opisuje wersja oficjalna. Rzeczywistym powodem katastrofy, o czym po raz pierwszy napisali niemieccy dziennikarze w 2009 r. miała wcale nie być bomba, lecz omyłkowe zestrzelenie samolotu przez czechosłowackie siły powietrzne. Nie trzeba dodawać, co by oznaczało ujawnienie tego na początku lat siedemdziesiątych. Byłaby to prawdopodobna wojna pomiędzy dwoma krajami demoludu! Vulovic raz, że nie pamiętała co się dokładnie wydarzyło, bo w wyniku wypadku dosięgła ją amnezja, a dwa – zajęły się nią czechosłowackie służby, które w trosce o losy Europy, zwaliły winę na biedne Ustasze i dopisały historię o cudownym upadku z dziesięciu kilometrów.
Według Niemców, a także czeskich dziennikarzy, którzy włączyli się do śledztwa, jest kilka powodów dla których McDonnell Douglas CD-9-32 nie mógł spadać z dziesięciu kilometrów. Po pierwsze, części samolotu znaleziono na ziemi blisko siebie. Po drugie, odnaleziono świadków z tamtych lat, twierdzących, że widzieli nisko lecący, płonący samolot. To „nisko” mogło być wysokością 300 metrów albo jeszcze niżej. Piloci, po trafieniu ich maszyny rakietą, według dziennikarzy obniżyli pułap i próbowali lądować w szczerym polu. Samolot w pewnym momencie nie wytrzymał i rozpadł się, ale w upadek ze stu metrów na ośnieżone drzewa jest znacznie łatwiej uwierzyć niż w swobodny lot sponad chmur. Tak na marginesie, pamiętajmy, że 10,000 metrów nad ziemią panują temperatury około -60 stopni i brak powietrza którym można oddychać, co dodatkowo negatywnie wpłynęłoby na szanse przeżycia Vulovic.
Czeskie lotnictwo uparcie odrzuca tę wersję. Obstają przy cudzie. Jakkolwiek by nie było, przypadek Vesny Vulovic dziwi, ale z całą pewnością łatwiej uwierzyć nawet w ekstremalną wersję, że stewardesa spadła prosto z chmur niż w opowieść z Dallas, w której jedna kula dokonuje trzech skrętów, rani dwie osoby w kilku miejscach, po czym zostaje odnaleziona w stanie nienaruszonym. W to nawet wariat nie uwierzy.
Źródło grafiki: kurir-info.rs
Stewardesa przeżyła, bo znajdowała się w oderwanym ogonie samolotu. Szczątki maszyny zjechały z ogromną prędkością po zalesionym stoku góry. Korony drzew iglastych zamortyzowały upadek. Mocno poobijana dziewczyna przeżyła i jest to chyba jedyny taki przypadek w historii lotnictwa pasażerskiego.
To nie mogli wymyślić historii, że owszem – wybuchła bomba, ale na tyle słabo, że samolot zdołał obniżyć lot i próbować wylądować? Ponoć ciało człowieka po 100 metrach osiąga prędkość maksymalną, więc nie ma znaczenia, czy 100 m czy 1000.
Co innego jak spada sam człowiek, działają tu siły oporu powietrza równoważące nabieranie prędkości od masy człowieka. W przypadku części samolotu sprawy mają się inaczej. Opór powietrza nie jest w stanie równoważyć nabierania prędkości upadku z wysokości tak ogromnej masy. I nie trzeba być „Eisteinem”, żeby to wiedzieć, wystarczyć zapoznać się z podręcznikiem fizyki.
Gdzieś w sieci jest wywiad z Vulovic. Mówi ona, że w Kopenhadze wszyscy przeczuwali śmierć, że zachowywali się dziwnie, że kapitan zamknął się w pokoju na całą dobę…
Chyba w Sztokholmie, bo stamtąd leciał samolot. Warto dodać do tego wszystkiego, że osobą, która uratowała Vulovic był Niemiec Bruno Heske. Mieszał w tamtej okolicy i jako pierwszy dotarł do wraku. Według jego relacji. Vulovic znajdowała się w środku samolotu, mniej więcej na wysokości skrzydeł. Na niej znajdowało się ciało jednego z kolegów z obsługi. Heske był w stanie udzielić pierwszej pomocy, gdyż był medykiem w czasie II wojny światowej pracującym w Wehrmachcie. Vulovic wierzyła ponoć w jego wersję wydarzeń.
Pełna lista podobnych wyczynów: http://www.greenharbor.com/fffolder/wreckage.html
A mnie zastanawia fakt skąd autor artykułu w 2013 roku wiedział, że pani Vesna zmarła w 2016… nie widzę tu nigdzie info o uaktualnieniu artykułu.
Aktualizował, ale nie mamy w zwyczaju dopisywać tego jako adnotacji. Tekst dotyczy zdarzenia sprzed 40 lat, a nie świeżutkiego newsa. Zastanawia mnie fakt, w czym ci to przeszkadza?
I niech mi ktoś powie, że skok wiary z Assassin’s Creed jest nierealistyczny…
Bardzo dziwne jest tylko to, że sama zainteresowana do końca życia nie potwierdziła wersji o bombie. Ani o upadku z minimalnej wysokości.
Nie potwierdziła, bo jej wersja brzmiała tak, że niczego nie pamiętała z upadku samolotu. Co by nie mówić, dziwne tłumaczenie.