W roku 2031 świat zamarza na kamień, jest tylko jedno miejsce na Ziemi, gdzie życie trwa dalej. W pociągu który jak niezmordowany taran przebija się przez śnieżne pustkowia.
W epogeum globalnego ocieplenia, ktoś wpada na pomysł sztucznego schłodzenia planety, poprzez rozpylenie w atmosferze nowego związku chemicznego, oznaczonego jako CW7. Temperatura wreszcie spada, natomiast szybko okazuje się, że środek działa aż za dobrze. Wkrótce wszystko zamarza, rośliny, zwierzęta, ludzie. Stary świat jaki znamy przestaje istnieć. Równolegle swoją obsesję realizuje Wilford (Ed Harris), genialny inżynier i inwestor, którego życiowym dziełem jest stworzenie linii kolejowej opasającej cały świat. Jego pociąg jest odpowiednio izolowany, by wytrzymać gorąco Sahary oraz ziąb Alaski. Napędzany silnikiem, który zdaje się być perpetuum mobile, staje się dla pasażerów całym małym światem, z systemem oczyszczania wody, produkcji jedzenia, rozrywkami. A kiedy glob zostaje skuty zimnem, dosłownie staje się całym światem, skupia ocalałą ludzką populację.
Jak to w pociągu, panuje tu sztywna hierarchia. Z przodu są pasażerowie pierwszej klasy, ci opływają w luksusach. Potem jest druga klasa, ci mają dobrze, ale już bez takiego zbytku. Na końcu pociągu jest biedota. W momencie kiedy rozgrywają się wydarzenia filmu, pociąg kursuje już osiemnaście lat bez przerwy. Ludzie z tyłu cieśnią się niczym sardynki w puszce. Za jedzenie mają galaretowate sztabki proteinowe serwowane raz dziennie. Nie mają dostępu do światła dziennego, a wstępu do przedniej części pociągu wzbraniają uzbrojone straże oraz zamykane żelazne wrota. Pewnego dnia tłum obdartusów pod wodzą Curtisa (Chris Evans) postanawia wydostać się z więzienia i przebić się do przedniej części pociągu.
Film „Snowpiercer” jest oparty na francuskim komiksie z lat 70-tych. Można tu się doszukiwać oskarżeń pod adresem systemu kapitalistycznego i jego nierówności społecznych, w którym na nielicznych krezusów pracuje rzesza biedaków. Można stwierdzić, że więzienie pozostaje więzieniem, niezależnie czy jest nim przedział slumsów, czy przedział z intarsjowaną podłogą i klimatyzacją. Można dywagować, że jednak więzienie, choćby niezbyt czyste i podłym żarciem, jest jednak lepsze o pewnej śmierci. Można też po prostu obejrzeć ten film bez zagłębiania się w podteksty egzystencjalne, jako przygodę i odkrywanie fantastycznego świata. Wraz z usłaną niespodziankami podróżą bohaterów do przodu składu, dowiadujemy się prawdy o tym przedziwnym ekosystemie, aż do ostatecznej konfrontacji pomiędzy Wilfordem, a Curtisem.
źródło grafiki: moviepilot.com
Było nie było, film reżysera rewelacyjnego Hosta!
I w końcu nie wiem już czy iść, czy nie iść? Bo wiele recenzji powiada, że rozczar.
Snowpiercer to jeden z najlepszych SF-ów w ostatnich latach. Bez żadnych wątpliwości. Rzecz przypominała mi trochę Dystrykt 9 swoim podejściem do tematu, takimi „brudnymi” wnętrzami i steampunkowym pulsem. Widz przez cały czas jest ciekaw co będzie dalej, bo Snowpiercer to podróż do wnętrza piekła. A może nieba? W każdym razie wędrówka. Reżysera tego filmu poznałem osobiście na jednym z brukselskich festiwali horroru. Był wtedy po realizacji znakomitego Hosta, znanego u nas jako Potwór. Już wówczas uskuteczniał znakomite efekty specjalnie, zintegrowane ze środowiskami. W Snowpiercerze jest też trochę CGI na wysokim poziomie. Niestety, zakończenie jest najsłabszym punktem, ale jeśli pomyślimy o konstrukcji całego filmu, to jaką lepszą puentę można było wymyślić? Marsz do kin!