Był najzdolniejszym amerykańskim dowódcą w trakcie II wojny światowej. Zaraz po jej zakończeniu zginął w bardzo tajemniczych okolicznościach.
Najdoskonalej sportretował go rzecz jasna George C. Scott w oscarowym filmie z 1970 roku. Postać niepoprawnego politycznie, krystalicznie uczciwego, porywczego wojskowego leżała aktorowi, ponieważ sam prywatnie był podobny. W czasie II wojny światowej formalnym szefem amerykańskiej armii był Dwight Eisenhower – jednak w filmie „Patton” nie pojawia się ani przez moment na ekranie, co było znaczącym wskazaniem relacji pomiędzy oboma dowódcami. W hołdzie dla Pattona nie mógł się znaleźć mały człowiek, zazdroszczący mu sławy, jaką cieszył się wśród żołnierzy.
George Smith Patton urodził się w 1885 roku w rodzinie o tradycjach konfederackich. Ta surowość i niewiara w to co przyniosą „nowe lepsze czasy” pozostała w nim na całe życie. W młodości był olimpijczykiem, zajmującym w Sztokholmie całkiem dobre piąte miejsce w pięcioboju nowoczesnym. Karierę wojskową rozpoczynał jako adiutant pomnikowego generała Pershinga – tego samego, od którego nazwiska nazwano amerykańskie pociski bojowe.
W trakcie II wojny światowej Patton najpierw zasłynął w Afryce, gdzie pozałatwiał sprawy, z którymi miał problem Eisenhower. Potem w jego gestii leżała operacja desantu na Sycylii, błyskawiczna i udana, ale rozpoczynająca serię wpadek, które powodowały coraz większy rozdźwięk pomiędzy nim a szefostwem US Army. Zaczęło się od mordowania jeńców niemieckich przez podległych Pattonowi żołnierzy, potem co najmniej raz spoliczkował w szpitalu amerykańskiego żołnierza, który nie miał widocznych oznak ran. Rozpoczął też ciąg niekonsultowanych przemówień, które wprawiały w osłupienie prezydenta Franklina Delano Roosevelta i Eisenhowera. Niekontrolowany wpływ na żołnierzy miały również porywcze przemowy Pattona, nie tylko zagrzewające do walki, ale również zachęcające do działań niezgodnych z kodeksem amerykańskiej armii. Z powodu rosnącej buntowniczości Pattona jego udział w operacji Overlord był ograniczony, dopiero podczas operacji Ardeny dano mu ponownie być w żywiole, ale decyzją Eisenhowera wstrzymano jego marsz na Berlin. Zdążył jednak odzyskać część złota nazistów. Generał z coraz większym obrzydzeniem przyjmował entuzjastyczne wypowiedzi Roosevelta w stosunku do Stalina, nie podobało mu się również, że rządzi nim o wiele mniej zdolny wojskowy.
Kulminacja zdarzeń nastąpiła zaraz po kapitulacji Niemiec. George Patton wygłosił wówczas bezprecedensową przemowę. Stwierdził w niej między innymi: „To, co zrobili dzisiaj politycy w Waszyngtonie i Paryżu, podobni do ołowianych żołnierzyków, to historia, o której będziecie pisać przez jakiś czas. (…) Pozwolili nam wykopać w cholerę jednego gnoja, a jednocześnie zmusili, żebyśmy pomogli usadowić się następnemu, równie złemu albo jeszcze gorszemu niż tamten. (…) Wygraliśmy tylko szereg bitew, nie wojnę o pokój. (..) Będziemy potrzebowali nieustającej pomocy Wszechmogącego, jeśli mamy żyć na jednym świecie ze Stalinem i jego morderczymi zbirami. (…) Dzisiaj powinniśmy powiedzieć Rosjanom, że mają iść w cholerę, zamiast ich słuchać, kiedy nam mówią, że mamy się cofnąć. Pokonaliśmy jednego wroga ludzkości, ale umocniliśmy drugiego, znaczenie gorszego, w którym jest więcej zła i zajadłości niż w pierwszym. (…) Niestety, niektórzy z naszych przywódców są po prostu cholernymi durniami i nie mają pojęcia o historii Rosji”. Podczas oficjalnego spotkania Aliantów w Paryżu 11 maja 1945 roku dorzucił: „Powinniśmy podrzeć te cholerne porozumienia z Sowietami i ruszyć prosto na wschodnie granice”.
Przebywając jesienią w Europie, Patton zamierzał powrócić do USA i odciąć się od polityki prowadzonej przez następcę Roosevelta, Harry’ego Trumana. Od początku roku przeżył dwa tajemnicze wypadki: najpierw jego samolot został zaatakowany przez, zdawałoby się, sojuszniczą maszynę, podczas jazdy samochodem jego głowa minęła się o centymetry z wystającą z pobocza kosą. W niedzielę 9 grudnia 1945 roku zdarzyło się jednak coś, w przypadku czego Patton nie miał już tyle szczęścia.
Tego dnia jego samochód na prostej i pustej drodze niedaleko Mannheim został najechany przez nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę. Prowadził ją ciemnoskóry kapral Douglas Thompson, który bezprawnie wyprowadził wóz z bazy wojskowej. Kierowcy samochodu ani trzeciemu pasażerowi, generowałowi Gayowi, nic się nie stało, zaś Patton leżał wyrzucony do przodu z raną na twarzy, z której płynęła krew. Zawieziono go do szpitala wojskowego w Heidelbergu. W połowie grudnia jego stan poprawił się i mimo złamanego kręgosłupa szyjnego zamierzano go przewieźć do Stanów, ale 21 grudnia jego stan nagle się pogorszył i Patton zmarł.
Można byłoby nawet w taką wersję uwierzyć, gdyby nie to co się działo później – nie przeprowadzono sekcji zwłok generała, Thompsonowi nie przedstawiono żadnych zarzutów, zaginęły wszystkie dokumenty ze śledztw w sprawie wypadku, zniknął nawet feralny cadillak Pattona. Po wojnie działający dla OSS (poprzednika CIA) Douglas Bazata twierdził, że to on strzelił pociskiem o niskiej prędkości z pobocza szosy do Pattona, trafiając go w kark. Pojawiły się także informacje, że Thompson, którego dalsze losy pozostają nieznane, był agentem NKWD. Największe jednak wątpliwości budzi sam przebieg wypadku, gdyż w przypadku zderzenia się prawym błotnikiem z ciężarówką, Patton powinien został wyrzucony na bok, a nie do przodu.
Trudno sobie wyobrazić, do jakiego radykalizmu mógłby się posunąć ledwie 60-letni, otoczony legendą, bogaty i niezależny Patton po powrocie do ojczyzny. Jego nagła, dziwna śmierć okazała się na rękę establishmentowi.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Jeśli już ktoś miał zlikwidować Pattona to tylko Rosjanie. Z kilku powodów.
Po pierwsze był najlepszym wśród Aliantów Zachodnich jeśli idzie o dowodzenie dużymi jednostkami pancernymi. To jego armia zimą w niesprzyjających warunkach pogodowych dokonała zwrotu o 90 stopni i zakończyła niemiecką kontrofensywę w Ardenach. Przy nim rosyjscy marszałkowie wypadają co najmniej blado.
Po drugie Rosjanami gardził a Niemców podziwiał za odwagę i rozmach w działaniu. Kilkakrotnie publicznie dawał temu wyraz.
Po trzecie Rosjanie do co najmniej do połowy lat 60 stosowali mordy polityczne jako metodę usuwania niewygodnych osób.
Poruszając temat Pattona warto wspomnieć o jego niezwykłym towarzyszu, któregoobecność generał bardzo cenił. Bullterrier Willlie został przez Pattona zakupiony od wdowy po oficerze RAF. Co ciekawe pies posiadał doświadczenie bojowe bowiem wraz z pierwszym właścicielem odbył kilka lotów bojowych. Od marca 1944 roku, aż do śmierci generała pies był jego nieodłącznym towarzyszem…
Kilka lat temu amerykański dziennikarz Robert Wilcox opublikował znakomitą książkę „Cel Patton” wskazującą, że legendarny generał został zabity w zamachu. Wilcox dotarł do jednego z zabójców: agenta OSS Douglasa Bazaty. Bazata, snajper i bokserski mistrz z marines, po raz pierwszy zetknął się ze służbami specjalnymi w latach ’30-tych, gdy przełożeni z marines wciągnęli go do spisku przeciwko kubańskiemu dyktatorowi Fulgencio Batiście. W 1944 r. Bazata odznaczył się jako dywersant z OSS we Francji a po wojnie pracował jako zabójca dla amerykańskich służb specjalnych. Po jakimś czasie zaczęło go gryźć sumienie, więc podzielił się swoimi przeżyciami, przed śmiercią dając dostęp Wilcoxowi do swoich dzienników. Z relacji Bazaty wynika, że w 1945 r. kilkakrotnie spotkał się z szefem OSS Williamem „Dzikim Billem” Donovanem. Donovan zlecił mu zabójstwo Pattona uzasadniając to tym, że Patton jest szaleńcem, który chce wywołać nową wojnę. (Przypomina to trochę „Czas Apokalipsy” i rozkaz likwidacji płka Kurtza). Do zamachu zostało doraźnie wynajętych kilku kombinatorów i maruderów z US Army. Na umówiony sygnał ich ciężarówka zajechała drogę samochodowi Pattona. Wówczas Bazata (ukryty przy znajdującym się w przydrożnym rowie wraku ciężarówki) strzelił do Pattona ze specjalnego karabinu pneumatycznego (czegoś podobnego jak w „To nie jest kraj dla starych ludzi”, Bazata wyjaśniał, że można było z tego strzelić kawałkiem kamienia czy nawet kubkiem). Strzał nie był śmiertelny ale sparaliżował generała od szyi w dół. Druga ekipa zabójców otruła więc Patton w szpitalu.
Ile prawdy jest w tej relacji? Amerykański historyk wojskowości Ladislas Farago był na miejscu wypadku Pattona już w dniu tego zdarzenia. Początkowo pisał, że stłuczka została spowodowana przez kierowcę generała, w książce „Ostatnie dni Pattona” jako sprawcę wskazał już jednak kierowcę ciężarówki – sierżanta Roberta L. Thompsona. Thompson tego dnia był w miejscu, w którym być nie powinien – wziął ciężarówkę z bazy bez zgody przełożonych i wbrew przepisom zabrał do niej pasażerów. Kierowca Pattona szer. Woodring wspominał, że ciężarówka stała przez pewien czas na poboczu drogi a później ruszyła i nagle zajechała mu drogę skręcając w stronę zjazdu do zamkniętego wojskowego magazynu. „Co wy zrobiliście?! Zdajecie sobie sprawę, że to samochód generała Pattona?!” – krzyczał na pasażerów ciężarówki. „Samochód generała?! Zajebiście stary!” – sprawiali wrażenie pijanych. Sierżant Thompson, mający opinię człowieka mocno zaangażowanego w czarny rynek, wygląda na zdjęciach z dnia wypadku jak odurzony alkoholem półidiota. Nie postawiono mu oficjalnie żadnych zarzutów, ale na miesiąc wywieziono „w bezpieczne miejsce” do Anglii, a potem bez rozgłosu wypuszczono. Zagadkowa była również przyczyna obrażeń gen. Pattona. Na sekundy przed stłuczką Patton podekscytowany rzucił do generała Gaya: „Spójrz tutaj! Co to jest?!”. Wskazywał na wypalone niemieckie pojazdy zalegające pobocze. Coś w tym rumowisku zwróciło jego uwagę. Czyżby Bazata i jego niezwykły karabin?
Typek wygląda na nawiedzonego ale mówi to co wy tutaj czyli że nie była to przypadkowa śmierć.
https://www.youtube.com/watch?v=IPBzNpmBufc