Był rasy żółtej, choć bez skośnych oczu, a na głowie nosił czerwony hełm. Choć nie miał swojego imienia ani życiorysu, stał się jednym z bohaterów jego dzieciństwa.
Obecnie na portalu aukcyjnym można go kupić w kompletnym wydaniu za około 10 dolarów. Bez pudełka, bo z nim cena mogłaby kilkukrotnie urosnąć. Ten mój bohater sprzed lat pochodził z zestawu LEGO numer 885. Był astronautą, należącym do milionów podobnych mu odkrywców. Pod koniec żywota jego rączki i nóżki miał już tak wyrobione, że prawie odpadały. Co się z nim później dokładnie stało? Nie wiem. Na pewno dziś już go nie ma, pamiętam natomiast dobrze, skąd się wziął.
Zanim działalność na koronie Stadionu Dziesięciolecia rozkręcił Jarmark Europa, handlową mekką stolicy był w weekendy stadion Skry. Rzadko się zdarzał, nawet w socrealizmie, zupełnie zapomniany klub sportowy z ogromnym obiektem w centrum miasta. Skra w tygodniu pozostawała opustoszała, odwiedzana jedynie przez gołębie, za to w niedziele kłębiły się tu tysiące ludzi. Wśród nich bywałem i ja. Zdarzały się tam wynalazki, jakich nie ogarnia współczesna wyobraźnia. Można na przykład było kupić rozłupany kamień do składania. Po prostu, ktoś własnym sumptem wypuścił na rynek układankę, którą próbował konkurować z kostką Rubika. Weteran wojenny sprzedawał hitlerowski hełm… z dziurami po kulach. Najwyraźniej jego dawny właściciel nie przeżył, skoro w części skroniowej znajdowała się szpara na szerokość palca. Wśród pstrokatego majdanu można było nabyć przedpotopowe zestawy Lego. Kupiłem platformę wiertniczą, pochodzącą być może jeszcze z lat sześćdziesiątych. Nie było tam żadnych ludzików, a jedynie same klocki i to dość dużych gabarytów.
Peweksy ruszyły w 1972 roku, dostarczając na polski rynek już w miarę nowoczesne zestawy Lego. Weszliśmy więc z mamą do salonu na parterze wieżowca Intraco i tam nastąpił przeskok do mojego innego świata. Ceny nie były najgorsze. Zestaw 885 kosztował 4 dolary. Mój kolejny, absolutne cudo, warsztat samochodowy o numerze 6363 został wyceniony na 8 dolarów, zaś komenda policji 6386 dociągała z ceną do magicznego progu 20 George’ów Waszyngtonów. Trzeba pamiętać, że jeszcze na początku lat osiemdziesiątych amerykański dolar oznaczał nieco inną wartość. Był cięższy, o większej mocy nabywczej, cieszący się większym szacunkiem. Zauważmy przy tym, że puszka Fanty kosztowała wówczas 30 centów, podobnie jak próżniowo zafoliowane orzeszki Oetkera. Mały zestaw Lego za dziesięć puszek Fanty? To jednak nie było drogo. Czyli można powiedzieć jasno i bez wątpliwości, że za komuny Lego jawiło się względnie tanie.
Te „peweksowskie” Lego kupowane w latach osiemdziesiątych, posiadało już tę wielką zaletę, że zawierało ludziki nowej generacji. Najważniejsze elementy każdego zestawu. Przed 1978 rokiem składały się z korpusu, nóżek i głowy, potem zaś nastąpiła rewolucja porównywalna z wymyśleniem przez Steve’a Kordka łapek we flipperach i ludziki Lego zyskały ruchome ręce i nogi. Co więcej, na ich niemych dotąd głowach pojawiły się oczy i usta.
To zabawne, bo wspominając z nostalgią różne rzeczy, miło jest zawsze powiedzieć: było, minęło, pozostała pamięć. W przypadku Lego zjawisko nie umarło, lecz wręcz rozwinęło się niebywałą intensywnością. Dzisiaj nie jest to jedynie hobby czy moda, lecz popkulturowa ośmiornica. Tylko co, duszy brak? Jest pewnie i dusza, ale gdy myślę o zestawach Lego sprzed 30 lat, przychodzi do głowy inne spostrzeżenie. Spójrzmy raz jeszcze na mój warsztat nr 6363. Przygotowanym wedle instrukcji wehikułem był samochód do holowania. Z łatwością jednak można go przebudować na dźwig albo wóz zaopatrzeniowy w stylu nyski. Także z budki warsztatu można było wyprodukować domek oraz kilka innych budowli. A dzisiaj? Poszerzyła się specjalizacja klocków, Niektóre elementy są tak duże i skomplikowane, że nie sposób ich wykorzystać w innym celu niż ten przewidziany w instrukcji. W zestawach brak zarazem podstawowych rodzajów klocków, popularnych cegiełek, gdyż wszystko zastępowane jest przez gotowe fabrykaty. Teraz ściana domku nie musi się składać z trzydziestu pracowicie układanych klocuszków, lecz z ramy, wielkiego okna i daszku nad nim. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale moja zabawa najnowszymi zestawami Lego ogranicza się do zbudowania firmowej konstrukcji, a tworzyć własnych światów już się nie chce. Może to kwestia wieku, ale może również wspomnianej specjalizacji.
Nawet jeśli obecne klocki nie bawią tak jak dawniej, to sentyment do nich jest bardzo mocny. Oto pewien Anglik, Andrew Whyte objechał świat, wykonując serię zdjęć prezentujących ludzika Lego fotografującego rzeczywistość. Ktoś inny wydał 32-stronicową książeczkę zatytułowaną „Lego Man in Space: A True Story”.
Dzisiaj mój czerwony astronauta z Lego nie byłby nikomu potrzebny. Liczą się rekiny, psy, znaki drogowe, motocykle i inne fantazyjne klocki XXI wieku. Może więc dobrze, że umarł. Łatwiej odchodzić z myślą, że było się kimś ważnym. A on taki był, przynajmniej dla mnie.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Z drugiej strony te zestawy sprzed 30 lat wyglądają strasznie siermiężnie. Te wsppółczesne mają chic i błysk. Nostalgia kontra postęp.
Dalej w kilku zestawach są astronauci – 60078, 31066. Dodatkowo był zestaw limitowany 5002812 z białą figurką 🙂
rekiny, psy, znaki drogowe, motocykle to nie wymysł XXI wieku, to jeszcze druga połowa lat 80 XX wieku.
Kupowało się na Skrze, najwięcej stoisk z Lego było przy szarym budynku.