Rzymskie panowanie w Albionie trwało od 43 do 410 roku. W tym okresie historii istniał poważny problem dla prowadzących interesy: nie było banków.
Najróżniejsze więc osoby, od żołnierzy po zamożnych obywateli, od złodziei po rzemieślników, deponowały swe kosztowności bezpośrednio w ziemi. Czyniono tak w różnych celach, od zabezpieczania kapitału, poprzez chęć złożenia ofiary wotywnej dla bogów aż po tymczasowe ukrycie nielegalnie zdobytego majątku. Pewne jest to, że niektórych z tych zgrupowań precjozów ich właściciele nie zdołali ponownie odkopać. Matka ziemia przechowała skarby przez setki lat, aż wreszcie nadszedł XX wiek a wraz z nim nowoczesny wynalazek zwany wykrywaczem metalu. Nawiasem mówiąc, odpowiadają za niego Polacy! Na początku 1942 r. dwóch poruczników Andrzej Garboś i Józef Kosacki służący w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie zaprojektowali przyrząd do wykrywania min (ang. mine detector). Był to de facto pierwszy na świecie wykrywacz metali.
Wracając ponownie do Anglii, mamy 16 listopada 1992 roku. Emerytowany ogrodnik Eric Lawes przeczesywał pole w okolicach wioski Hoxne w hrabstwie Suffolk. Nie szukał złota, lecz młotka. Narzędzie zgubił miejscowy dzierżawca gruntów rolnych, Peter Whatling i Lawes chciał mu pomóc. Wykrywacz metalu zadźwięczał, więc ogrodnik zaczął kopać. Ku swemu zdumieniu, zaczął wydobywać złote łańcuchy, srebrne łyżki i rzecz jasna monety z głową cesarza Hadriana. Obaj panowie spakowali znalezisko w dwie reklamówki, po czym jak na brytyjskich dżentelmenów przystało, udali się do siedziby rady hrabstwa. Tam natychmiast zlecono wykonanie specjalistycznych prac archeologicznych, dzięki czemu skarb udało się w całości zabezpieczyć. Po uznaniu znaleziska za skarb narodowy i własność Korony, cały zbiór został odesłany do British Museum, gdzie obecnie znaczna jego część jest dostępna dla zwiedzających. Na zdjęciu widzimy srebrne pieprzniczki wystawiane w jednej z muzealnych gablot z sali nr 49. Z prawej najsłynniejsza z nich, tak zwana „pieprzniczka cesarzowej z Hoxne”. W głowie znajduje się otwór, przez który wysypywano pieprz.
Skarb z Hoxne składa się z około 15 tysięcy rzymskich złotych, srebrnych i brązowych monet z przełomu IV i V wieku. Do tego dochodzi 200 sztuk sreber stołowych i złotej biżuterii. Łącznie około trzech i pół kilo złota, tyle że rzecz jasna nie o sam kruszec, ale o bezcenną wartość historyczną tutaj chodzi.
Królestwo Jej Królewskiej Mości nie zachowuje się jak rząd Polski, który zupełnie bezczelnie chciałby przywłaszczać sobie odnalezione na jej terenie skarby nie wypłacając znalazcom żadnej rekompensaty. Nawiasem mówiąc, może dlatego amatorscy poszukiwacze podziemnych znalezisk w naszym kraju prawie niczego oficjalnie nie zgłaszają. W Anglii natomiast przeliczono wagę skarbu z Hoxne, kalkulując po aktualnych cenach kruszcu i dorzucając do tego ustaloną przez specjalistów wartość numizmatyczną, po czym wypłacono odkrywcom 1,75 mln funtów. Formalnie odbiorcą nagrody był Eric Lawes, ale znów – jak na brytyjskiego dżentelmena przystało – podzielił się pieniędzmi z Peterem Whatlingiem. To w końcu dzięki niemu ruszył na poszukiwanie młotka, które zakończyło się w tak spektakularny sposób.
Źródło grafiki: britishmuseum.org
Cokolwiek przegoniło elitę Hoxne, zmuszając ją do zakopania swoich skarbów i ratowania się ucieczką (by nigdy już nie wrócić po swój dobytek), ludzie mający bzika na punkcie złota długo byli wyśmiewani, że wykopują złoto z jednej dziury po to, żeby je zakopać w drugiej. „Jakby ktoś przyglądał się temu z Marsa, drapałby się po głowie” – powiedział kiedyś Warren Buffet. (Albo to, albo zapisałby współrzędne.) Tymczasem tak naprawdę każde posiadanie złota, czy to zawieszonego na szyi, czy trzymanego w portfelu, jest zakopywaniem bogactwa. Ani to nie wytwarza dochodu, ani nie rośnie. Złoto najzwyczajniej przechowuje wartość – raz lepiej, raz gorzej. W zależności od tego, jak jego lepsze alternatywy sobie radzą. Ekonomiczny użytek ze złota ma charakter społeczny, nie produkcyjny, ale okazuje się faktycznie „produkować” zysk, kiedy wszelka inna produktywność przestaje dopisywać.
Jeżeli Twój dziadek zakopał coś cennego przed wojną, teraz sobie przypomniał, że było to na jego własnym podwórku, pod gruszą, Ty mu za pomocą wykrywacza wskażesz dokładne miejsce, to i tak, rzeczy, które wykopiecie nie będą należały do dziadka, tylko do RP. Cóż… sami ustawodawcy są winni temu, że tyle wartościowych rzeczy omija muzea i chomikowana jest w piwnicach, z nadzieją, że doczeka lepszych czasów…
Prawo jest oczywiście chore, gdyż de facto rabuje znalazców, odbierając im motywację. Z drugiej strony, gdyby wypłacano ekwiwalent, to jak ustanowić jego wysokość? I tak bidne państwo zbankrutowałoby wypłacając znalazcom zadośćuczynienia. Powinno być jakieś pośrednie rozwiązanie. Inaczej cały czas będziemy oglądać na Allegro wykopane przedwojenne złotówki i dwuzłotówki z „Harvest Woman”.
Buhaha. Europa – skarb znaleziony, wszystko do Muzeum i równowartość albo sowita nagroda dla znalazcy. Polska – skarb znaleziony – rozkradziony – Muzeum figa, znalazca po kryjomu sprzedaje to, co znalazł jak nie w Polszy, to wywozi za granicę i szukaj wiatru w polu.