Próby zrozumienia rzeczy fundamentalnych najlepiej odnosić do zjawisk z tego fragmentu świata, który znajduje się pod naszą kontrolą i jest przez nas całkowicie poznany.
Gdy na przykład myślimy o kaczkach, które pływają sobie w parkowym stawie, to wiemy, że mają one poczucie zmian pory dnia i pór roku, ale nie mają pojęcia jaka jest ich przyczyna. No bo skąd mogłyby to wiedzieć? Dysponują teleskopami, czytały Kopernika? Skąd mogą wiedzieć, że 20 kilometrów za miastem znajduje się piękny kompleks stawów, w którym mogłyby lepiej sobie żyć? Nie dysponują Google Maps, żeby to sobie sprawdzić. Nigdy nie będą miały okazji tego zrobić i w pozostaną w swej niewiedzy do końca swych dni. Warto przy tym sobie uświadomić, że dla nas – ludzi – pewne rzeczy również pozostaną poza zasięgiem naszego rozumienia. Będziemy mogli przypuszczać, że coś dzieje się w taki lub inny sposób, ale nijak nie będziemy w stanie tego udowodnić ani podać przyczyny takiego obrotu rzeczy.
„Matrix” braci Wachowskich nie był jednak aż tak głupim filmem. Snuł rozważania nad tym czy jednostka jest w stanie poznać zasady działania systemu, w którym ona sama funkcjonuje jako jeden z elementów. Obserwacja funkcjonujących na Ziemi różnorakich układów, takich jak wspomniany park z kaczkami, sugeruje odpowiedź negatywną. Gdyby bowiem jednostki poznały działanie systemu, to prawdopodobnie wyrwałyby się z niego i wcześniej czy później ów system uległby dezintegracji.
Wydaje się, że podobnie jest z najbardziej fundamentalnym pytaniem ze wszystkich, a mianowicie, w jakim celu istnieje Wszechświat? Snuliśmy już rozważania na ten temat. Zasada antropiczna pokazuje, że prawa rządzące Wszechświatem są tak skonstruowane, żeby stworzyć szansę doprowadzenia do powstania organizmów żywych. Czyli w tym pozornym chaosie istnieje jakiś sens. Gdyby stałe fizyczne były tylko odrobinkę inne, życie w formie jakiej znamy nie miałoby szans na narodziny.
Myśląc więc bardzo ogólnie o rozgrywających się w skali kosmicznej wydarzeniach, widzę sens istnienia Wszystkiego w następujący sposób. Nie wnikając w to, dlaczego Wszystko powstało (staw z kaczkami!), ewolucja Wszechświata wskazuje, że może on w pewnym momencie umrzeć – zapaść się albo skończyć jako mroźna pustka. A co, gdyby przyjąć, że ów Wszechświat, Bóg czy jakkolwiek byśmy chcieli to nazywać, tak zaprogramował obowiązujące prawa, by mogło powstać życie, rozwinąć się i zatrzymać to, co wydawało się nieuchronne? Mówiąc inaczej, stać się na tyle silne, by chaos zamienić w porządek i nie dopuścić do końca Wszechświata? Oczywiście, wszystko to działoby się w skali miliardów lat i oznaczałoby przyjęcie, że element systemu może jednak nad nim zapanować. Uratować Boga i mimo że wydaje się to niemożliwe, samemu wyrwać się z systemu.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Doskonałość kosmosu jest w nich czymś zupełnie oczywistym – odbija bowiem doskonałość Stwórcy. Bodaj najlapidarniej ujmuje to XIX psalm w słowach: „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza”. Niewyrafinowaną, ale sugestywną ilustrację tych przekonań znają chyba wszyscy – to drzeworyt z książki „Atmosfera: Meteorologia Popularna” Kamila Flammariona. Widać na nim wędrowca, który dotarł do krańca Ziemi, wysunął głowę poza sklepienie niebieskie i ujrzał doskonały mechanizm Wszechświata.
Nie wnikam, co z kaczkami. ( ͡° ͜ʖ ͡°) Mnie chodzi wyłącznie o to, że pytanie o „sens istnienia wszechświata” ma rację bytu jedynie w odniesieniu do Boga. Kiedy nie dodajesz do tego pierwiastka w postaci Boga, toto pytanie o sens wszechświata nie ma żadnego znaczenia. Jest puste u podstaw. Tak samo jest w przypadku pytania o sens istnienia człowieka. Pytanie to pomiędzy wierszami zawiera odniesienie do Boga. Bez Boga, wykluczając Jego istnienie, to pytanie traci na znaczeniu, bo nie może być sensu w tym, co istnieje bez planu. Słowo sens wymaga słowa plan. To zabójczo śmieszne, ale filozofia przy niektórych pytaniach „domyka się” wyłącznie po uwzględnieniu Boga. Bez uwzględnienia Boga wiele filozoficznych pytań staje się pustymi rozważaniami lub błędną uliczką. Jeszcze bardziej zabawna ta cała sytuacja robi się w chwili, gdy zyskujesz świadomość, że każdą istniejącą rzecz i myśl można opisać za pomocą równań matematycznych. Stąd wniosek, że wszechświat wygląda na zaawansowaną symulację komputerową, możliwą do opisania za pomocą matematyki. To nie musi dowodzić istnienia Boga, ale to dowodzi, że może istnieć jakiś matematyczno-fizyczny mechanizm, który odpowiada za istnienie zasad rządzących światem. Głowa przy tym wysiada. Analiza zaczyna robić się niepełna i intuicyjna, a to koliduje ze spojrzeniem naukowym. Co więc myśleć? Kurwa o to jest pytanie milenijne.
A ja sobie myślę, że to wszystko jest jedynie urojeniem wewnątrz jedynego i prawilnego Supermózgu.
Wszystkie te teorie biorą się z rozpaczliwej próby zrozumienia wszechświata, w którym przyszło nam żyć. Człowiek to taka dziwna istota, że często sama siebie zadręcza postawionymi przez Ciebie pytaniami. Ktoś nazwał to „bólem istnienia”.
No cóż, dokąd nie zbudujemy wehikułu czasu, aby udać się w podróż w przeszłość i sprawdzić, jak to było przed kilkunastoma miliardami lat, pewności mieć nie będziemy. Choć koncepcja, że w BB powstała nawet sama przestrzeń (czyli że wcześniej była absolutna nicość – nie było nawet pustej przestrzeni) jest dla mnie zbyt abstrakcyjna. W teorii inflacji uderza mnie sprzeczność z teorią względności. Według Einsteina nic nie może przekroczyć prędkości światła. W Inflacji prędkość rozszerzania się wszechświata wielokrotnie tę prędkość przekracza. Być może był to pomysł ad hoc, aby dane obserwacyjne lepiej dopasować do teorii BB.
almukantarat.pl/wiedza/01inflacja/
Przy szukaniu odpowiedzi na pytania dotyczące praw fizycznych należy jednak liczyć się z następującą możliwością. Poznamy i zrozumiemy powstanie materialnego wszechświata, poznamy wszystkie prawa rządzące materią, a nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, czy wszechświat ma sens i cel.
Przy czym już dzisiaj raczej wiadome jest, że pewne zjawiska w mikrokosmosie, już poznane i odkryte, wymykają się naszemu zrozumieniu. Pojedynczy elektron przechodzi równocześnie przez dwie szczeliny w przegrodzie. Zjawisko to opisane jest przy pomocy matematycznego formalizmu. Nie ma wątpliwości, że faktycznie zachodzi. Tylko jak pojąć, że konkretna, pojedyncza cząstka materialna równocześnie znajduje się w dwóch różnych miejscach czasoprzestrzeni.
Osobiście uważam, że gdy stoi się na gruncie wyłącznie materialistycznym (a więc że rzeczywista jest tylko znana nam czasoprzestrzeń, istnieje tylko materia, a świadomość ludzka jest tylko przejawem aktywności materii i ginie w momencie śmierci) jakiekolwiek rozważania sensu i celu wszechświata są stratą czasu.
Z drugiej strony zastanawiam się, czy pojęcie „racjonalizm” musi koniecznie implikować w sobie materializm. Racjonalista to człowiek z definicji kierujący się rozumem. Ale czy można w sposób nie podlegający dyskusji udowodnić, że istnieje tylko rzeczywistość fizyczna? Czy nie jest to tylko „racjonalistyczny” dogmat?
W moim przekonaniu rzeczywistość fizyczna jest tylko częścią – i to nie najważniejszą – znacznie obszerniejszej rzeczywistości. Blady i zniekształcony jej obraz można dostrzec w systemach religijnych i parapsychologii. Wspólna wszystkim religiom świadomość istnienia wyższej rzeczywistości dla mnie osobiście nie podlega dyskusji. Wymyślone „szczegóły” – Bóg, piekło, niebo to nieudolne próby wyobrażenia czegoś, co jest dla naszych biologicznych komputerów (ukrytych pod czaszką) niepojęte. To tylko niewydarzone, uproszczone atrapy wyższej rzeczywistości.
Jak jest naprawdę – nie wiem. Jedyne co mogę zrobić, to nadal szukać.
Samo szukanie nadaje już mojej egzystencji jakiś sens. Nawet, gdyby to wszystko było bez sensu.
Na początku, tuż po uformowaniu gwiazdy składają się z wodoru, który dzięki olbrzymiemu ciśnieniu i temperaturze zaczyna być przekształcany w hel, a to z kolei daje energię na kolejne reakcje, po kolei masz wodór -> hel -> tlen -> węgiel -> krzem -> żelazo. Nie bez przyczyny są to też najpowszechniejsze pierwiastki występujące na Ziemi (ale o tym później). Tak więc podstawowym paliwem dla Słońca jest wodór. Dopiero gdy wodoru zabraknie możemy mówić o początku śmierci gwiazdy. Nie jest to jednak proces ani szybki ani łagodny, bowiem jak wspomniałem fuzja może odbywać się dalej bez wodoru, za sprawą helu, tlenu, węgla i krzemu.. tyle, że odbywa się to już większym wydatkiem energii a sama gwiazda zaczyna „puchnąć” i tak Słońce u kresu swojego życia stanie się czerwonym olbrzymem, który będzie miał średnicę tak wielką że pochłonie Merkurego i Wenus, a z Ziemi wyparują wszystkie oceany (ale to stanie się dopiero za jakieś 4.5 miliarda lat). Taki proces trwa dopóki znaczna część paliwa w gwieździe nie będzie żelazem. Żelazo jest bowiem swoistą trucizną dla gwiazd. Synteza żelaza w dalsze pierwiastki wymaga włożenia więcej energii niż oddaje, toteż de facto Słońce będzie musiało oddać całą swoją energię starając się podtrzymać reakcję. Malejące zasoby energii w jądrze nie będą już w stanie skompensować przyciągania grawitacyjnego i Słońce wybuchnie i zapadnie się w sobie, stając się zimnym białym karłem.
Są jednak inne gwiazdy, o większej masie – tzw olbrzymy i hiperolbrzymy. Te w chwili swojej śmierci tworzą super i hipernowe. W chwili tych wybuchów (proces trwa kilka miesięcy) wydzielana energia jest tak wielka, że syntezowane są dalsze pierwiastki – stąd ich istnienie we wszechświecie, a wszystkie są rozsyłane w kosmos jako wolna materia, która tworzy mgławice, nowe gwiazdy i planety.
Co do idealnego skalibrowania Ziemi względem Słońca to tzw Habitable Zone jest dość wąskim pasem, jednak nie tak wąskim jak się wydaje. Wystarczy, żeby woda była w stanie ciekłym. Dla naszego układu słonecznego jest to Ziemia i Mars (tak tak, Mars też się łapie i chociaż jest zimniejszy to były tam oceany i rzeki co teraz odkrywa Curiosity), dla innych, z gwiazdą o większej energii może być to nawet więcej planet.
Zasada antropiczna jest – użyję nacechowanego jednoznacznie wyrażenia – po prostu głupia. A jest takową ponieważ stawia w centrum swojego zainteresowania bardzo niejasno rozumiane koncepcje takie jak „życie” czy „inteligencja”. I do tego ten tkwiący w samym środku Wszechświata człowiek z tym jego zapatrzeniem w niebo i wredną świadomością. Otóż w wymiarze kosmicznym, a kosmos jest kontinuum, życie niespecjalnie różni się od nie-życia. Człowieka od kamienia odróżnia jedynie stopień skomplikowania budowy. Rozum jest tak samo kosmiczny jak – za przeproszeniem – wydalany codziennie stolec.
Ciągłe stawianie w centrum różnych koncepcji człowieka oraz świadomości/inteligencji jest spadkiem po antropocentryzmie oraz kartezjańskim dualizmie; oba ciągle się przepoczwarzają i nie pozwalają przestać myśleć na zasadzie my/oni. Ledwo ateiści przestali bać się obrażać święty kościółek i otwarcie mówić że żadnych duchów świętych nie ma pojawili się metafizycznie usposobieni filozofowie, którzy przeciwstawili rozum ciału. I tak ciągle krążą te przeciwieństwa w świecie idei – duch/materia, rozum/ciało, ciepły/zimny, biały/czarny, porządek/chaos. Słowa, słowa, słowa…
Porządek oparty na przeciwieństwach kiedyś padnie, ale jeszcze pewnie jakiś czas będzie mącić. Człowiek wciąż nie może pozbyć się iluzorycznego przekonania że jest pępkiem Wszechświata, boską wisienką na torcie. A jest przecież tylko troszkę rozrośniętą kupą piachu.