Dalida interesujące piosenki zaczęła śpiewać począwszy od drugiej połowy lat 70. Jej życie uczuciowe w tamtym czasie legło po przebytym armageddonie.
Iolanda Cristina Gigliotti byłaby dzisiaj sędziwą babcią, ale nie ma jej na tym świecie już od prawie trzydziestu lat. Urodziła się w Kairze we włoskiej rodzinie, a na pomysł wyrwania się z jej okowów i przeniesienia do Paryża, by robić karierę, wpadła po tym, gdy została miss Egiptu. Miała wówczas 21 lat, wyglądała zupełnie inaczej niż w późniejszym okresie życia. Pseudonim artystyczny Dalila szybko zmienił się na Dalidę.
Przypominała hollywoodzkie diwy typu Hedy Lamarr, nic więc dziwnego, że próbowano ją najpierw osadzać w filmie. Metamorfoza jej twarzy pozostaje tajemnicą do dzisiaj. Czy były to jakieś operacje plastyczne? Czy to może piętno dramatów sercowych odbiło się na jej wyglądzie. Mając trzydzieści kilka lat, zaczęła się charakteryzować lekko męską urodą, z ostrymi rysami twarzy i lekko zaciętymi ustami. Dopiero po tym jak skończyła czterdziestkę, co tak dobrze oddała w piosence „Une femme a quarante ans”, nabrała ponownie naturalnej urody pani w średnim wieku.
Wspomniane osobiste dramaty Dalidy noszą w sobie ziarno jakiegoś straszliwego, prześladującego ją fatum. Zaczęło się od tego, co zapewne jest domeną każdej starletki poszukującej sławy. Jej mężem w 1961 roku został Lucien Morisse, dyrektor artystyczny francuskiego radia, człowiek o urodzie dorodnego szympansa, nieco podobny do aktora Jasona Flemynga. Małżeństwo rozpadło się po kilku miesiącach, a porzucony, chorobliwie zazdrosny Morisse nigdy nie doszedł do siebie. Nie poprawiało mu samopoczucia, gdy widział w gazetach jak Dalida spotyka się z wyglądającym jak młody cherubin malarzem Jeanem Sobieskim.
Na początku 1967 roku Dalida była szaleńczo zakochana we włoskim piosenkarzu Luigim Tenco. Oboje występowali na festiwalu Sanremo, wykonując osobno kawałek „Ciao amore ciao”. Witaj, miłości! Oboje wykonawcy prywatnie byli już zaręczeni. Kawałek nie spodobał się jurorom ani publiczności, ani w wersji Tenco, ani Dalidy, mimo że ona była już wówczas gwiazdą, która pobiła rekord występowania pod rząd przez miesiąc w paryskiej Olympii przy komplecie publiczności. Tego samego dnia, gdy ogłoszono werdykt, Tenco strzelił sobie w głowę w pokoju hotelu Savoy. Dalida miesiąc później próbowała również popełnić samobójstwo, połykając środki nasenne, ale zdołano ją wybudzić po kilku dniach śpiączki.
Feralny rok 1967 jeszcze się nie zakończył, bo po kilku miesiącach rekonwalescencji poznała osiemnastoletniego studenta, Włocha o imieniu Lucio Battisti. Młody człowiek z dorodnym afro, kojarzący się z postaciami z Woodstock, stał się powodem, dla którego Dalida zaszła w ciążę. Oboje zdecydowali się na aborcję, po której piosenkarka stała się bezpłodna, co po latach ujawnił jej brat Bruno Gigliotti, znany pod pseudonimem Orlando. Przez lata był opiekunem artystycznym siostry, a po jej śmierci stał się właścicielem praw autorskich do spuścizny po niej. W trakcie kariery współpracował z wieloma innymi artystami, specjalizując się w odświeżaniu starych przebojów. Żyje do dzisiaj, stanowiąc nieautoryzowanego sobowtóra Eltona Johna.
Po dramacie z Tenco zdarzyło się coś, co okazało się balsamem na rany i właśnie od tego momentu kariera Dalidy wystartowała na dobre, dostarczając piosenek nasyconych egzystencjalizmem. Otóż twórca telewizyjny, pisarz i producent Pascal Sevran zaproponował jej zaśpiewanie piosenki o kobiecie zakochującej się w młodzieńcu. Nie wiedział, że to fragment jej życia. Dalida od razu się zgodziła. Był rok 1974, przebój „Il venait d’avoir 18 ans” zapoczątkował serię autobiograficznych piosenek, jakże dalekich od burleskowego „Bambino” czy ładnego, ale też trącącego kabaretem „Gigi d’amoroso”. Rok wcześniej przygrywkę do tego stanowiło słynne „Paroles, paroles”, wykonane wraz z Alainem Delonem. Z biegiem lat coraz częściej porzucała trywialne stroje sceniczne i przesadny makijaż, starając się opowiadać nie o wesołym miasteczku, lecz o własnych dramatach.
Seria makabrycznych zdarzeń w sferze prywatnej trwała jednak dalej. Najpierw w 1970 roku zastrzelił się Lucien Morisse. Pięć lat później izraelski piosenkarz, bliski przyjaciel Dalidy, Mike Brant popełnia samobójstwo w Paryżu. Dalida torowała mu drogę do sławy, pomagając w występach w Olympii. Wreszcie w 1983 roku Richard Chanfray, twierdzący, że był hrabią de Saint-Germain, przez niemal całe lata 70. kochanek Dalidy, popełnia samobójstwo w wyjątkowo perwersyjny sposób, zagazowując się spalinami ze swojego renaulta.
Do czterech samobójców 3 maja 1987 roku dołączyła sama Dalida. Samobójstwo popełniła w swojej rezydencji na Montmartre, 11 Rue d’Orchampt. Krótki list pożegnalny nie wyjaśnił decydującego powodu, tej kropli, która przelała czarę goryczy. Być może była to dwudziesta rocznica zaplanowanego na kwiecień niedoszłego ślubu z Tenco, rocznica usunięcia ciąży a może coś, o czym nigdy się nie dowiemy.
Dalida pochowana jest na paryskim cmentarzu Montmartre, 500 metrów od miejsca, gdzie odebrała sobie życie. Ze wzgórza schodzi się uliczką pełną knajpek do miejsca, w którym zbiegają się cztery drogi. Wystawny, pozłacany i kiczowaty jak piosenki disco pomnik. Naturalnej wielkości statua próbuje zespolić w sobie młodość i wiek średni Dalidy, przedstawiając ją równocześnie w koszuli nocnej i z szalem owiniętym wokół szyi. Przerażający to wizerunek, a rozświetlające głowę słońce jak z rysunku dziecka. Na szczęście jej piosenki mówią więcej niż ta przeznaczona dla turystów, ulokowana tuż obok ulicy rzeźba.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Dalida jako cudowna kobieta niejednokrotnie próbowała spełnić się w miłości. Mimo iż jej piękno czarowało mężczyzn sama bezskutecznie przez 30 lat swojego życia poszukiwała szczęścia w miłości. Choć w życiu Dalidy pojawiali się różni mężczyźni to przedstawiane historie są pełne zawiłości a autorzy tekstów niezgodni, co do ich szczegółów. Na oddzielną uwagę zasługuje Richard Chanfray (1940-1983), z którym udało się jej spełnić swoje pragnienia związane z miłością. Również i ten związek był burzliwy, pełen zawiłości, ale i pełen tajemnic, które do dzisiaj pozostają zagadką. Był związany z Dalidą w latach 1972-1980. O ile dopiero Dalida doświadczać zaczęła wielkiej miłości to naznaczona ona była nieoczekiwanym biegiem zdarzeń.
18 czerwca 1976 roku, kiedy Richard i Dalida dostrzegli włączone światło w mieszkaniu siostry Dalidy, Marii na Montmartre zaniepokojeni tym faktem udali się do jej mieszkania, wiedząc, że wyjechała do Portugalii na wakacje. W pokoju zastali mężczyznę, który był partnerem Marii. Nieszczęście tego spotkania skończyło się tym, że Richard przypadkowo strzela do mężczyzny. Zostaje oskarżony o spowodowanie umyślnej śmierci. Zostaje osądzony i skazany na 2 lata więzienia. To wydarzenie wstrząsnęło sercem Dalidy i Richarda. Ich wielka miłość w rozłące i samotności gasła sprawiając im wielki smutek. W lipcu 1983 roku zwłoki Richarda zostały znalezione w jego samochodzie na drodze na południu Francji. Będąc niezdolny wyobrazić sobie życia bez Dalidy wolał postawić kropkę nad „i”. Jednak w kropce nad „i”, zawarty jest znacznie głębszy kontekst, który poruszany jest zdawkowo i z dużym przymrużeniem oka. Z pewnością, niesłusznie! Dalida również po 4 latach od tego wydarzenia odchodzi pozostawiając ogromny smutek wśród fanów. Być może powodem jej śmierci było to, że zrozumiała, iż nie będzie w stanie śpiewać o czymś, co gasło w jej sercu, co utraciła wraz ze śmiercią Richarda.
Tenco pojawiał się w serialu „Anna German”. Zostawił po sobie skrawek papieru z zapisakami. W zapiskach tych wyraził rozczarowanie gustami muzycznymi publiczności włoskiej, stwierdzając, iż niepotrzebnie poświęcił jej 5 lat swojego życia, a własne samobójstwo z kolei określił jako akt protestu wobec takich a nie innych rozstrzygnięć jury.
”Jestem każdą z kobiet” – śpiewa Dalida w jednej ze swoich piosenek. To może być odpowiedź na fantazje mężczyzn o zmienności kobiet, o tym, żeby mieć ”je wszystkie”. Artystka może się wcielać w każdą z nich. Ale to kosztuje. ”Et ma vie de star fini dans le noir” / ”Moje życie gwiazdy kończy się w mroku” – to słowa tej piosenki. Z kolei 40-letnia Dalida, grana przez Sabrinę Ferilli w serialu ”Dalida” z 2005 roku, przyznaje: ”Kiedy wracam do domu po koncercie, czekają na mnie tylko kwiaty, telegramy i zimny kurczak”. Dalida każe nam zajrzeć pod podszewkę życia gwiazdy. I zobaczyć to, co zaczyna się, kiedy gasną światła.
Przypominam sobie, że u nas Dalida była niezwykle popularna. Chyba nawet wydawano jej płyty, co w przypadku zagranicznych piosenkarzy było odświętną praktyką. Już na początku lat 60. lansował ją Lucjan Kydryński – wówczas dyktator piosenkarskich mód. I chyba on doprowadził, że Dalida wystąpiła w Warszawie. Prawdopodobnie w tzw. szarej rzeczywistości PRLu Dalida była egzotyczną pięknością, która wnosiła marzenie o lepszym świecie. Śpiewała w kilku językach, głównie po francusku i po włosku, co też mogło się dobrze kojarzyć (angielszczyzna jeszcze nie zdominowała tak całkowicie muzyki rozrywkowej). Jakże ładnie łączą się oba te języki w piosence, która stała się wielkim szlagierem Dalidy: Gigi l’amoroso. W Polsce piosenkarka pojawiła się jeszcze raz po 20 latach, w bardziej ponurym czasie po stanie wojennym, ale już postrzegana była jako przebrzmiała gwiazda. Po drodze zmienił się zresztą cały muzyczny świat. W przeszłość odeszły melodyjne piosenki z rozlewnymi partiami skrzypiec. Dalida próbowała dostosować się jeszcze do nowych trendów, flirtowała z disco, ale nie dlatego będzie się o niej pamiętać.
Dalida jest uznawana za jedną z sześciu najpopularniejszych piosenkarek na świecie. Na całym świecie sprzedało się ponad 170 milionów jej albumów. Otrzymała 70 złotych płyt, i jako pierwsza zdobyła diamentową płytę. Artystka nasz kraj odwiedziła pierwszy raz dopiero w roku 1983, drugi zaś – w 1985. W Polsce zagorzałym wyznawcą jej talentu był Lucjan Kydryński.