Człowiek z planety X przedstawia historię podobną co „Dzień w którym zatrzymała się Ziemia”, aczkolwiek zrealizowany w sześć dni, nie posiada tej klasy co film Wise’a.
Samotny, niemy, humanoidalny obcy z dużym nosem i o smutnej twarzy przybywa na szkockie wyżyny. Czeka go niemiłe powitanie – miejscowy doktor chce go natychmiast zabrać na badania, w okolicy węszy również Scotland Yard. Obcy przybył w poszukiwaniu nowej planety dla swych współziomków. W finale para bohaterów stanie nad brzegiem oceanu (w ten, niemal klasyczny sposób kończy się wiele innych filmów s-f z tamtego okresu – jak choćby „Niewiarygodnie kurczący się człowiek” czy „Ziemia kontra latające spodki”), zastanawiając się, że ten dziwny przybysz „chyba był przyjacielski”. Tak oto znów widzimy, jak strach uniemożliwia kontakt z obcą cywilizacją. Pokojowy kosmita pozostaje niezrozumiany i potraktowany jako intruz. Zarówno „Człowiek z planety X”, jak i wspomniany wcześniej film Wise’a należą do tej części kina s-f z lat pięćdziesiątych, które można z grubsza określić jako „z przesłaniem” albo dydaktyczną. Nie demonizują domniemanych przedstawicieli obcych cywilizacji, nie wyposażają ich w oślizłe macki lub szpiczaste pióra, lecz sugerują, że to ludzkość – głównie z powodu przesądów politycznych (w „Dniu w którym stanęła Ziemia” jedna z bohaterek wprost mówi, że domyśla się skąd tak naprawdę z którego kierunku geograficznego tak naprawdę przyleciał ten „kosmita”) nie jest jeszcze gotowa do kontaktu pomiędzy cywilizacjami.
Ów kontakt nie jest również możliwy w „Rzeczy” (na zdjęciu) wyprodukowanej przez wielkiego Howarda Hawksa. Tak naprawdę ten wychwalany przez krytyków film podsyca lęk przed obcymi i jest jednym ze znakomitszych przedstawicieli produkcji mieszających s-f z paranoją. Po latach stał się inspiracją dla Johna Carpentera, który nakręcił remake z Kurtem Russellem w roli głównej.
Oto na Arktyce odkryty zostaje kawał lodu, w którym znajduje się dziwna istota. Przeniesiona do bazy, odtaje i ruszy na rekonesans po okolicy. Ową istotą okaże się człowiek-warzywo o łysej głowie i sylwetce przypominającej marchewkę. Amerykański autor David J. Skal zwraca uwagę na podobieństwo jego czaszki do „jajogłowych”- czyli stereotypowego, postrzeganego tak zwłaszcza w latach pięćdziesiątych wizerunku naukowców – w czym kryje się ciche oskarżenie całego światka naukowego, którzy swe eksperymenty przedkłada ponad bezpieczeństwo ludzi. W „Rzeczy” pojawia się motyw owładniętego taką manią naukowca – dra Carringtona, który wziąwszy na badanie odgryziony przez psa fragment przybysza z kosmosu, mamrocze pod nosem o wspaniałości tego pozaziemskiego świata, w którym istoty rozmnażają się „bez bólu i przyjemności, jaką znamy”. A co się dzieje z człowiekiem-warzywem? Podpalony, ucieknie na śnieg, ale wróci – by zostać w finale unicestwiony prądem („Co się robi z warzywem? Gotuje je!”). Reporter nadając komunikat do świata zewnętrznego, dumnie wspomni o „jednej z największych wygranych przez ludzkość bitew”. A przecież zabili jedynie biedaka z kosmosu, który gdyby nie oni – dalej spoczywałby w lodzie! Podekscytowany reporter dodaje również ostrzeżenie: żeby w przyszłości uważnie „patrzeć w niebo”. Owo „Watch the Skies” stanie się jednym z najbardziej popularnych cytatów wśród fanów i dopiero „May the Force be with You” oraz „The Truth is out There” zdołają zagrozić jego sławie.
CDN
Jest to trzeci odcinek artykułu o amerykańskim kinie s-f lat 50-tych
Źródło grafiki: Paramount
Carrot-Man! Boom Motherfuckers!
Scena elektopieszczenia Marchewy to klasyka !!