Za czasów PRL-u ludzie przepuścili fortuny na znaczki, które potem okazały się tyleż warte co papier. Teraz sytuacja radykalnie się zmienia.
Kilkadziesiąt lat temu abonamenty filatelistyczne stanowiły popularną formą lokowania pieniędzy. Obrót złotem był zakazany pod karą więzienia, srebro nie wydawało się wiele warte, natomiast niekasowane znaczki wydawały się świetnym produktem do inwestowania. Zwłaszcza że trzymanie w domu pieniędzy również nie było zbyt bezpieczne, a tym bardziej ujawnianie swego stanu posiadania poprzez zaniesienie ich do banku.
Ludzie zostali jednak oszukani. Komunistyczna Poczta Polska nie publikowała nigdzie bowiem najbardziej żywotnej informacji dla wszelkiej maści kolekcjonerów, a mianowicie wielkości nakładów. Po latach wyszło na jaw, że były one drukowane po 4, 8, a nawet 16 milionów sztuk każdy. Okazało się to zupełnie zabójcze dla ich późniejszej wartości. Dzisiaj patrząc do wydawanego corocznie katalogu Fischera, dowiadujemy się, że serie z lat 70. czy 80. są warte po… kilkadziesiąt groszy.
Po nastaniu nowych czasów sytuacja niewiele się poprawiła. Nakłady nadal były duże, stabilizując się w pewnym momencie na poziomie pół miliona egzemplarzy.
Od czasu jednak, gdy prezesem Poczty Polskiej został w 2011 roku Jerzy Jan Jankowiak, zaczęła się rewolucja. Średnie nakłady zaczęły spadać do 200 tysięcy, natomiast coraz częściej pojawiały się prawdziwe kolekcjonerskie perełki. Można powiedzieć, że po cichu zaczęło się trzęsienie ziemi. Oto na początku 2011 roku ukazuje się arkusik z Janem Heweliuszem w rekordowo niskim nakładzie 50,000 sztuk. W lutym przebija to arkusik z zawodnikami hokeja na trawie, wypuszczony w nakładzie o 10,000 sztuk mniejszym. W marcu Poczta Polska wypuszcza do obiegu arkusik, który z czasem stanie się unikatem. Nazywa się on „100. rocznica urodzin Stefana Kisielewskiego”. Jego nakład wynosi 35,000 sztuk, zaś cena nominalna 23,40 złotych. Dość powiedzieć, że po niecałych czterech latach jakie minęły od tego momentu nie da się go taniej kupić niż za… 400 złotych.
Wyemitowany w czerwcu 2011 roku blok z Czesławem Miłoszem bije kolejny rekord ograniczonego nakładu – 30,000.
W maju 2012 roku ukazuje się arkusik Europa, którego nakład wynosi 60,000 sztuk. Przebija to kilka miesięcy później piękny arkusik z Józefem Ignacym Kraszewskim, którego nakład zamyka się w liczbie 40,000 sztuk. Wydrukowany pod koniec roku arkusik upamiętniający Jerzego Turowicza schodzi z nakładem o jeszcze 10,000 niżej. Wygląda na to, że tendencja się ustabilizowała, ale to jeszcze nie koniec.
Kolejne rekordy bite są w latach 2013 i 2014. Co kwartał ukazują się nowe kolekcjonerskie arkusiki w nakładach osiągających ostatnio 16,667 a nawet 12,500 egzemplarzy. Niektóre z nich na aukcjach internetowych wkrótce po premierze zaliczają ponad trzykrotne przebicie.
To jest sytuacja, o jakiej marzyli kolekcjonerzy. Z jednej strony drukowane są znaczki dla zwykłych ludzi, a z drugiej strony pojawiają się produkty przeznaczone dla wybrańców. Żeby zdobyć najbardziej chyba ostatnio poszukiwany arkusik XXI Ogólnopolskiej Wystawy Filatelistycznej z różnymi gatunkami ryb, najbardziej wytrwali zapisywali się specjalnie do Polskiego Związku Filatelistyki. Po inne walory, takie jak Monte Cassino czy Światowe Dni Młodzieży trzeba było stać o północy w dniu emisji pod kasami na Pocztach Głównych.
Niektóre z tych niskonakładowych arkusików są jeszcze dostępne w cenach nominalnych na Pocztach Głównych. W Warszawie takowa znajduje się na ulicy Świętokrzyskiej. Warto się zainteresować tematem, zanim końcówki nakładów znikną z oficjalnego obiegu i będą do dostanie jedynie w wyższych cenach na aukcjach internetowych.
Ogólnie wygląda na to, że zbieranie znaczków nie tyle może wraca do mody, lecz po razu pierwszy w historii Polski może się stać sposobem na korzystne lokowanie pieniędzy.
Katalog znaczków polskich online
Źródło grafiki: Poczta Polska
Ale czy te nakłady po 16K zapewnią odpowiedni wzrost kolekcjonerskich walorów? W przypadku monet jedynie nakłady po kilka tysięcy to gwarantują.
Nie do końca, ponieważ tutaj dochodzi dodatkowy element. W przypadku monet mamy do czynienia z większą ceną zakupu. Nie każdy może sobie pozwolić na kolekcjonowanie czegoś wartego 4 tysiące złotych. Te arkusiki są często w cenach po 20 złotych. Poza tym mam wrażenie, że ssanie na filatelistykę jest większe niż na numizmatykę, przynajmniej tak było za komuny. Problem jest tylko w tym, że ludzie muszą dostać informację, że sytuacja uległa zmianie. Wówczas trup, jakim od lat była w Polsce filatelistyka, ponownie być może odżyje.
Jakoś tego nie widzę, choć wszystko jest możliwe. Przypominają mi się za to komuszne „pakiety”, które i teraz zawitały na poczty.
Tyle że jest to spekulacja a nie filatelistyka, wszelkie walory nie będące w realnym obrocie pocztowym a noszące znamiona wydań spekulacyjnych na światowych rynkach są warte grosze.
Ale przecież one są w realnym obrocie pocztowym. Są to arkusiki składające się ze znaczków, które jako jednostki są bite w o wiele wyższych nakładach. Nie bardzo też rozumiem, co oznacza pojęcie „wydanie spekulacyjne” 🙂 Każdą emisję kolekcjonerską można by tak traktować.
Te walory będą nisko wyceniane (na razie poza paroma wyjątkami są zaledwie o 10-20 złotych wyżej od ceny nominalnej), ponieważ do tego, aby zdrożały, potrzebny jest świadomy rynek i ludzie z w miarę przepastnymi kieszeniami. Tymczasem polscy filateliści to nieszczęsne sknerusy, którym ledwo starcza na chleb i którzy potrafią się kłócić o 1 złoty. Lata komuny nauczyły ich, że znaczki są tanie jak barszcz i że za 20 złotych to można kupić cały klaser znaczków. Nie należy od nich wymagać, żeby zaczęli płacić za walor dwa razy więcej niż cena nominalna. A bez tego ceny w krótkiej perspektywie nie wzrosną.
Coś w tym niewątpliwie jest. Do płacenia wysokich cen za monety ludzie byli przyzwyczajeni, natomiast na zmianę statusu filatelistyki potrzeba jeszcze lat. Tym niemniej twierdzę, że te pierwsze niskie nakłady będą za kilka lat sporo warte.
Plusem filatelistyki nad numizmatyką jest fakt, że kupuje się znaczki w cenie nominalnej. W razie czego zawsze można je upłynnić bez straty.
Tak jak sobie patrzę to znajduję wielce zaskakującym fakt, że niektóre walory drukowane w nakładzie 50 tys są droższe niż wydane wcześniej walory w nakładzie 30 tys.