Historia tego mężczyzny stanowi ewenement w całej historii ludzkości. W ciągu swego 50-letniego życia przebył drogę od karłowatości do gigantyzmu.
Adam Rainer urodził się się w 1899 roku w austriackim Grazu. W dzieciństwie nie wyróżniał się niczym szczególnym. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy już jako u nastoletniego młodzieńca, rozpoznano u niego chorobę zwaną karłowatością. Tuż przed ukończeniem 20-tego roku życia Adam mierzył 140 centymetrów wzrostu albo jak chcą inne źródła, wręcz 120. Zdradzał pewne dziwne symptomy, takie choćby jak nieproporcjonalnie duże stopy. W każdym razie był karłem i nic nie wskazywało, żeby miało się to zmienić.
Tymczasem w 1920 roku nastąpiło coś niesamowitego. Oto nagle Adam Rainer zaczął rosnąć jak na drożdżach. Sytuacja do pewnego momentu zakrawała na cud, spóźnione działanie ewolucji, ale po kilku miesiącach stało się jasne, że dzieje się coś nienormalnego i groźnego dla zdrowia. Ręce i nogi pacjenta wydłużały się w zastraszającym tempie. Adam zaczął jednocześnie tracić wzrok, miał kłopoty z chodzeniem oraz przyjmowaniem posiłków. Z czasem został przykuty do łóżka, nie mogąc normalnie funkcjonować. Po 10 latach takiego niepohamowanego wzrostu liczył już ponad 2 metry.
Lekarze próbowali zdiagnozować problem. Wszystko wskazywało na to, że w bezpośrednim sąsiedztwie przysadki mózgowej, czyli organu odpowiadającego za produkcję hormonu wzrostu, ulokował się tętniak. Zlokalizowano go i wycięto, ale nie zdołało to zatrzymać dalszego wzrostu. Gdy Rainer umierał w 1950 roku, mierzył już 234 centymetry.
Cała ta historia jest przerażająca, a zdjęcia dorosłego Rainera zdradzają niebywałą mękę, jaką sprawił mu niespodziewany wybryk natury. Księga Guinnessa umieściła go pod hasłem „najbardziej zróżnicowana postawa”. To również jest ponurym żartem ludzi opisujących ludzki dramat za pomocą szkiełka i oka.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Są zdjęcia, na których Rainer ma ciemną twarz, ale są też takie, na których wygląda zupełnie normalnie.
Dobrze, że nie doczekał współczesnych czasów, bo pewnie były atrakcją na Facebooku albo Instagramie, dostarczającym codziennej porcji nowych zdjęć i relacji z tego, co jadł.