W XVIII wieku potomek właścicieli niedzickiego zamku, Sebastian Berzeviczy zawitał do Ameryki Południowej. Osiadł tam na stałe, wraz z Indianką ze szlacheckiego rodu miał córkę Uminę.
Wkrótce wybuchło powstanie dowodzone przez Tupaka Amaru, wymierzone przeciwko hiszpańskim kolonizatorom. Rozpoczęła się krwawa fala represji. Tupac Amaru został zamordowany, a wraz z nim wszyscy jego bliscy. I tak, nieco przypadkiem, kolejnym sukcesorem do korony został mąż Uminy. Małżeństwo wraz z synkiem Antonio uciekło do Europy. We Włoszech skrytobójcy dopadli męża Uminy.
Aleksander Rowiński, który na badanie tej historii poświęcił kilkadziesiąt lat życia, opisał jej dalszy ciąg. Oto do akcji wchodzi Sebastian Berzeviczy, który dowiedziawszy się o losach swojej córki, udziela jej schronienia w Niedzicy. Tam Umina zostaje zasztyletowana, a Sebastian szuka schronienia dla małego Antonio na Morawach, gdzie ma go adoptować rodzina Beneszów. W tym momencie historii mały Antonio jest ostatnim żyjącym spadkobiercą imperium Inków.
Mijają wieki i nadchodzi upalne lato 1946 r. Na dziedzińcu zamku w Niedzicy zjawia się wysoki, dystyngowany mężczyzna. To Andrzej Benesz, potomek morawskich Beneszów, dobrze osadzony w późniejszej hierarchii PRL-u. W asyście milicji i wopistów rozkuwa schody prowadzące do zamku i wydobywa spod nich ołowianą tubę. W środku tuby znajdują się naręcze rzemieni powiązanych w węzełki. Całe zdarzenie jest dokumentowane fotograficznie. Zdumieni ludzie nie wiedzą jeszcze, że to kipu – sznurowe pismo Inków, którego bez specjalistycznej wiedzy nie sposób odczytać. Na trzech złotych blaszkach splecionych z rzemieniami rozpoznawalne są napisy: „Vigo”, „Titicaca”, „Dunajecz”. Benesz przejmuje znalezisko i przez wiele lat, wykorzystując do tego swoją pozycję wicemarszałka sejmu prowadzi własne śledztwo w tej sprawie. Przerwane dopiero jego śmiercią w 1976 r. w przedziwnym wypadku samochodowym.
Tyle fakty. Cała reszta to legendy i domysły. Skarb Inków z całą pewnością istniał, nie ma jednak żadnego materialnego dowodu, że zdołano go wywieźć z Ameryki Południowej. Znalezione przez Andrzeja Benesza kipu także nie podpowie rozwiązania zagadki. Zaginęło prawie pół wieku temu.
Linia rodu Beneszów oraz sprawozdanie z prac przeprowadzonych w Niedzicy 31/VII 1946
Źródło grafiki: pixabay.com
Z drzewa genealogicznego wynika, że Andrzej Benesz był ostatnim potomkiem rodu Inków. Szkoda, że nie mamy w Polsce spadkobierców Manco Capaca.
Miał syna Krzysztofa. Przyjeżdżał w niedzickie strony w latach 80 żeby szukać śladów gdzie może być skarb Inków. Nie mogę znaleźć informacji czy nadal żyje. Jeśli tak, to powinien mieć około 65 lat.
„wraz z Indianką ze szlacheckiego rodu miał córkę.” Jakże by inaczej: przecież to był szlachcic, więc nie mogła to być byle chłopska Indianka, ale Indianka „rodowodowa”, ze szlacheckiego rodu. Właściwie to ona popełniła mezalians, bo Sebastian Berzeviczy był chudopachołkiem. Po ucieczce do Europy legenda umieszcza ich na zamku w Niedzicy – Bóg raczy wiedzieć czemu, bo zamek od CZTERYSTU LAT do Berzeviczych nie należy – w interesującym nas okresie (koniec XVIII wieku) jest własnością węgierskiej rodziny Horwath.
Tu wiele rzeczy kupy się nie trzyma. Jest naprawdę mało prawdopodobne, by Andrzej Benesz w1946 roku „w asyście milicji i wopistów rozkuwał schody prowadzące do zamku”. Otóż Andrzej Benesz w 1946 roku był członkiem Stronnictwa Demokratycznego i radnym rady narodowej oraz pracownikiem umysłowy Spółdzielni „Społem” w Bochni. Nie były to stanowiska upoważniające do rozkuwania czegokolwiek „w asyście milicji i wopistów”.
Krzysztof Lang nakręcił godzinny fabularyzowany dokument o całej sprawie. W YT jest niestety tylko wersja hiszpańska, ale zainteresowani sprawą i ją mogę zobaczyć. Rzecz jest podzielona na cztery części. http://www.youtube.com/watch?v=mc5uKcQpHiE
Rowiński w swojej książce napisał, że skarb jest zapewne w zamku Tropsztyn. Obecnie jest on w prywatnych rękach. Właściciel nie chce mieć z inkami nic do czynienia i kazał zabetonować piwnice.
Ciekawy temat. Może okaże się, że mamy nad Wisłą aktualnego dziedzica korony Inków. Jeśli pan Krzysztof pozostawił potomka…..
Ponieważ część tego skarbu Inków miało być zatopionych w Zatoce Vigo i jeziorze Titicaca Benesz interesował się sprawami morskimi i budową batyskafów. W sejmie był przewodniczącym komisji zajmującej się sprawami morskimi oraz prezesem Polskiego Związku Żeglarskiego. Poza tym mieszkał na Pomorzu. Stąd zapewne dlatego przydzielono go do Komisji w spr. Wydarzeń na Wybrzeżu w 1970 r.
Ten jego wypadek rzeczywiście był dość dziwny, bo zabił się na prostej drodze. Przez miesiąc na wakacjach byłem przewodnikiem po zamku w Niedzicy i codziennie po parę razy opowiadałem jego dzieje. Z tego co mi wtedy mówiono zginął jadąc samochodem z jakimiś ludźmi i siedząc na najbezpieczniejszym miejscu, za kierowcą. Potem jednak widziałem jakiś film dokumentalny, w którym ten wypadek przedstawiano inaczej. Tak, że w sumie nie wiem już, która wersja jest prawdziwa.
Co do tego „kippu” to rzeczywiście wyjął je z pod progu przy ludziach. Był to rok 1946 i po górach od razu rozniosło się, że w Niedzicy odkopano wielkie skarby. Żyjący wtedy jeszcze słynny przewodnik nidzicki, Pan Franek, mówił mi, że wkrótce na zamku pojawił się jeden z oddziałów „Ognia”, by te skarby skonfiskować. Ale oczywiście niczego już nie było. Samo też kippu zaginęło.
Kipu było rzemienne, a Inkowie robili je ze sznurka. Dlaczego zmienili zwyczaj? Zabrakło sznurka na pograniczu polsko – węgierskim w XVIII stuleciu? Zastanówmy się też, jak powinien wyglądać rzemień po 150 latach, rzemień leżący pod kamiennym stopniem przy zamkowej bramie. Droga na niedzicki zamek wiedzie lekko pod górę, kiedy pada, a pada raczej często, bo to góry, jest tu mokro, drogą płynie woda. Woda ta płynęła przez ten stopień przez 150 lat. Rura, nawet gdyby była zrobiona z tytanu, nie mogła wyglądać tak, jak to opisuje Benesz, a rzemienne kipu byłoby jakimś żałosnym strzępkiem. Mogę nie mieć racji, ale zastanówmy się mocno, bo to najsłynniejsza historia dotycząca ukrytych skarbów znana w naszym kraju. Co się stało z kipu? Benesz twierdził, że odesłał je do Peru „dla dokonania odpowiednich studiów”. Jego żona twierdziła, że jest ukryte gdzieś w górach. Rozumiem, że w Pieninach?
W lutym 1976 roku, podczas obrad zarządu Stronnictwa Demokratycznego, prezes tej partii i zarazem wicemarszałek Sejmu PRL Andrzej Benesz otrzymał karteczkę z wiadomością. Była pewnie pilna i ważna, przekazał bowiem prowadzenie narady swemu zastępcy i wyszedł z gmachu Stronnictwa. Godzinę później zginął w wypadku samochodowym. Wkrótce po pogrzebie zaczęto szeptać o okolicznościach i przyczynach tragedii. Wtajemniczeni spekulowali, że śmierć Benesza ma związek z jego fascynacją kulturą prekolumbijskiej Ameryki, a zwłaszcza z poszukiwaniami zaginionego skarbu – złota Inków… Przyszły polityk długo nie znał dziejów swojej rodziny. Ojciec zdecydowanie ucinał wszelkie rozmowy na ten temat. Dopiero po wojnie dwudziestojednoletni Andrzej zaczął szperać w domowych archiwach. Odkrył, że jest potomkiem węgierskiego hrabiego Sebastiana Berzevicziego. Wedle przekazów, młodzieniec zabił w pojedynku syna wpływowego arystokraty. Aby uniknąć kary, umknął ze Spiszu do Kadyksu i zamustrował się na żaglowiec płynący do Nowego Świata. W osiemnastowiecznym Peru dogorywało właśnie kolejne powstanie Indian przeciw konkwistadorom. Sebastian wymówił służbę koronie hiszpańskiej i przeszedł na stronę Inków. W Cuzco nawiązał kontakty z niedobitkami inkaskiej rodziny królewskiej i przywódcą rewolty – Tupac Amaru Drugim, potomkiem ostatniego pana Vilcabamby. Poślubił siostrę władcy. Wraz z nią i garstką Indian popłynął do Wenecji z inkaskim złotem, by kupić za nie broń dla powstańców. Niestety, rezurekcja została krwawo stłumiona przez kolonizatorów, a tropem przemyconego złota podążyli hiszpańscy szpiedzy. Tylko Sebastian, jego córka Umina i wnuk Antonio uniknęli sztyletów skrytobójców. Opuścili Wenecję i osiedlili się na zamku w Nidzicy, potem zaś – w Tropsztynie. Ale niedługo zaznali spokoju. I tu dotarła pogoń. By zmylić pościg, Sebastian zdecydował się na krok ostateczny. Oddał Antonia pod opiekę swego krewnego, Wacława Benesza z Moraw. Adopcja i zmiana nazwiska miały uchronić chłopca przed mścicielami. W 1946 roku Andrzej Benesz odnalazł w ruinach tropsztyńskiego zamku ołowiany cylinder z ukrytym wewnątrz kipu. Sądził, że nie rozszyfrowany dotąd węzełkowy zapis jest testamentem Inków. W latach siedemdziesiątych, już jako znany polityk, odkupił ruiny zamku w Tropsztynie i rozpoczął dalsze poszukiwania. Wśród miejscowej ludności krążyły wieści, że Benesz pragnie odnaleźć ukryte złoto Inków. Czy to właśnie ono było przyczyną śmierci polityka? Autor filmu nie zna odpowiedzi na to pytanie. Łącząc sekwencje inscenizowane z materiałami dokumentalnymi kręconymi w Peru, Sewilli, Wenecji i w Pieninach, przedstawia dzieje legendarnego skarbu Inków od osiemnastego stulecia po tajemnicze wydarzenia rozgrywające się w Polsce dwa wieki później. Ukazuje także wspaniałe zabytki inkaskiej kultury, która będąc u szczytu swego rozkwitu, upadła nagle pod ciosami konkwisty. [TVP]