Charakterystycznym elementem filmów s-f z lat 50. stała się muzyka. Często komponowali ją wirtuozi, łączeni z kinem najwyższych lotów.
Ścieżkę dźwiękową do „Dnia w którym zatrzymała się Ziemia” napisał Bernard Herrmann, hollywoodzki artysta, który ma też na koncie muzykę do takich arcydzieł jak „Obywatel Kane” czy „Psychoza”.
Do filmu Roberta Wise’a wprowadził kakofonię dziwnych bulgotów i świdrujących brzdęków, która z biegiem lat stała się jedną z wizytówek kina science fiction. Także w „Onych” w scenach pojawiania się monstrów występują dziwaczne, atonalne dźwięki. Używano je również w wielu kolejnych produkcjach. Sparodiował to zresztą Tim Burton w „Marsjanie atakują”
No i ten niezrównany patos. Wspomniane zostały zakończenia „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia” oraz „Ostatniego brzegu”. W finale „Ziemia kontra latające spodki” bohater na pytanie żony czy „oni” wrócą, odpowiada spokojnie „Nie w tak miły dzień i nie do tak pięknego świata”. Ona zaraz dodaje: „który ciągle jest nasz” – mamy tu za jednym zamachem odrobinę paranoi, gdyż za powyższym kryje się sugestia, że na wolność świata nastają różne tajemnicze siły, także te zza Żelaznej kurtyny. Ale wszystko to pod względem – zresztą bardzo wysokogatunkowego – patosu bije „Niewiarygodnie zmniejszający się człowiek”. Jego bohater nie mogąc znaleźć lekarstwa na postępujące zmniejszanie się swoich gabarytów wygłasza w finale długi monolog o boskich zapędach, kończąc go dramatycznym stwierdzeniem: „Ale jednak ciągle istnieję!”.
Filmy s-f z lat pięćdziesiątych nie miałyby kultowego smaczku, gdyby nie występujące w nich nieudolne efekty specjalne. Oto choćby w „Gdy zderzają się światy” kosmiczni rozbitkowie a zarazem ostatni żyjący Ziemianie wychodzą na powierzchnię planety, na którą przybyli. Stają przed namalowanym na płótnie krajobrazem, który nawet nie stara się udawać rzeczywistego. Do legendy weszły kostiumy obcych z „Najeźdźców z Marsa”, które miały tę drobną wadę, że widać było na nich fałdy. Rozczulenie wzbudzają również widok zaczepionej na żyłkach rakiety w „To! Terror z kosmosu” albo niezbyt dobrze dopasowany kostium aktora odtwarzającego zmutowane drzewo w „To przybyło z piekła” – sprawnie skrojony potwór z Czarnej Laguny z pewnością to nie był! Zupełnie osobny rozdział w sferze efektów specjalnych w filmach s-f stworzył Ray Harryhausen (1920-2013), który przygotował latające spodki w „Ziemia kontra latające spodki” oraz wyczarował potwora z „20 milionów lat świetlnych do Ziemi”. Harryhausen (na zdjęciu) stosował animację poklatkową niczym z „Misia Uszatka”. Sceny w których latający spodek ścina kolumnę w Waszyngtonie po prostu można oglądać w nieskończoność. Prawdą jest, że niemal wszystkie filmy s-f z lat pięćdziesiątych operowały na bardzo małych budżetach i stąd te nie do końca przekonujące efekty specjalne. Jednym z wyjątków jawi się tutaj „Zakazana planeta”, nie dość, że poważna w treści, to jeszcze na dodatek zrealizowana w sposób, który nawet dziś każe spoglądać na to dzieło z szacunkiem.
CDN
Jest to piąty odcinek artykułu o amerykańskim kinie s-f lat 50-tych
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Głowy nie dam ale o ile się nie mylę to Burton w swojej „Gnijącej pannie młodej” pianino na którym grał Victor nazwał Harryhausen. W tym filmie można znaleźć wiele odniesień do klasyki kina.