Gra wideo, której nie było? A może istniała, tylko reakcje, jakie wywoływała, nie nadawały się do publicznego roztrząsania?
Po raz pierwszy informacje o niebezpiecznym automacie zaczęły być szerzone pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Pogłoski mówiły o automacie z 1981 roku, który wstawiony do salonów gier na obrzeżach amerykańskiego miasta Portland miał wywoływać krańcowe uzależnienie grających, a następnie cały wachlarz efektów ubocznych z amnezją, bezsennością i koszmaramy sennymi na czele. Automat do salonów mieli wstawiać ludzie w czerni, pobierający bliżej niezidentyfikowane dane z automatów.
Motyw Polybiusa pojawia się w serialu „Stranger Things”, ale już wcześniej choćby Simpsonowie byli łaskawi go wykorzystać. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Polybius został pomylony z Tempestem autorstwa Dave’a Theurera, wydanym przez Atari. W roku jego premiery, czyli w 1981, w Portland faktycznie zanotowano przypadki omdleń podczas grania w tę hipnotyczną zręcznościówkę, polegającą na przesuwaniu promieni laserowych, by unieszkodliwiać zbliżające się kuleczki. Z biegiem lat fama zmieniła nieco swe oblicze, zyskała kolorytu i zaczęła żyć osobnym życiem. Jednocześnie fascynujące jest, że elektroniczna rozrywka ma swój mit o automacie-widmo, którego co prawda nie pamiętają najstarsi górale ani nie pokazuje ani jedno niesfabrykowane zdjęcie, ale z drugiej strony – czy mamy na stole twarde potwierdzenie, że Polybius nie istniał?
Dalszy ciąg legendy został dopisany w 2017 roku, gdy latem ukazała się gra zatytułowana Polybius. Jej autorem była dwuosobowa firma Llamasoft składająca się z Jeffa Mintera oraz jego partnera Ivana Zorzina. Minter niegdyś na zamówienie Atari realizował Tempesta 2000, który został stworzony z myślą o konsoli Jaguar. Skoro wówczas nawiązywał do fanfarona salonów gier, z którego zapewne wziął się cały mit, tym bardziej sympatyczny Brytyjczyk wydawał się właściwym autorem do realizacji Polybiusa. Gra zebrała dobre oceny, na przykład Washington Post czy Edge przyznały jej po 90%. Zwykły człowiek uruchamiając Polybiusa AD 2017 dostanie oczopląsów po minucie grania, zwłaszcza gdy uruchomi go w wersji na PlayStation VR. Hipnotyczne kółeczka przemieszczają się po ekranie, nakładają na siebie, rozjeżdżają. Tak właśnie powinna wyglądać gra powodująca koszmary senne.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Co do padaczki to ostrzeżenie przed nią znajduje się w instrukcji (zazwyczaj na samym końcu) każdej gry komputerowej jaką znam. Widzę tutaj lekkie powiązanie z filmem Wargames: The Dead Code z 2008 roku. Być może twórcy wykorzystali ów mit? Też mamy grę stworzoną przez tajne służby i rozpowszechnioną do użytku niczego nieświadomych obywateli (choć w trochę innym celu – bardziej pasującym nie do lutego 2000 lecz do września 2001). Tak samo mamy motyw „śmierci i zniszczenia”.
Narkotyki, owce, szaleństwo. Nikt normalny nie pogra w nowego Polybiusa dłużej niż 10 sekund.