Dzisiaj mija szczególny dzień. Dokładnie 50 lat temu Atari ogłosiło wprowadzenie na rynek automatu, który miał roznieść w puch konkurencję wraz z konsolą Magnavox Odyssey włącznie.
Pong de facto stworzył branżę gier wideo, uruchomił całą bonanzę, która swe apogeum osiągnęła dekadę później. Od tej gry zaczęła się historia Atari, to był też moment, gdy grami zainteresowały się media, relacjonujące ten niezwykły fenomen. Oto w Ponga grały miliony graczy: kobiety mężczyźni, starsi, młodzi i to pod każdą szerokością geograficzną. Ta gra wyrobiła w ludziach odruch rywalizacji, wymagała małpiej zręczności oraz szybkości w większym stopniu niż te notowane u linoskoczków. Oprócz tysięcy automatów rozrzuconych w samej ojczyźnie Atari, Pongi można było również znaleźć za żelazną kurtyną. Jeden z nich stał już w 1974 roku na placu MDM w Warszawie w pionierskim salonie gier.
Atari na produkcji Ponga jechało jeszcze przez trzy kolejne lata, a jego twórca, Al Alcorn (na zdjęciu), stał się najważniejszą postacią w branży. Automat był masowo kopiowany przez konkurencję, a rynek zalewała fala coraz nowszych stolików, bud i szafek z wirtualnym tenisem. Steve Wozniak wespół ze Stevem Jobsem cztery lata później stworzyli wersję Ponga dla pojedynczego gracza i nazwali ją Breakout.
Gdy przybyłem do Doliny Krzemowej, od razu ruszyłem szlakiem Ponga. Są w zasadzie trzy stacje tej pielgrzymki. Pierwsza znajduje się w Burlingame, gdzie w Airport Marina Hotel dokładnie 24 maja 1972 roku odbyła się otwarta prezentacja konsoli Magnavox Odyssey. Nolan Bushnell był tam i z miejsca zmroziło go, jak bardzo interesujący jest znajdujący się w niej tenis. Postanowił zrobić coś prawie identycznego, ale lepszego i wypadki następowały szybko – chwilę później powstało Atari, a naczelny strateg technologiczny Al Alcorn pracował już nad Pongiem.
Druga stacja tej historii znajduje się w Sunnyvale, tuż przy głównej „królewskiej drodze” prowadzącej wprost do San Francisco. To tam znajdował się lokal Andy Capp’s Tavern, obecnie bawiący klientów jako Rooster T. Feathers. To do niego w lipcu Bushnell zaordynował wstawienie prototypu Ponga, żeby zbadać popyt na nowy rodzaj rozrywki. Podpite towarzystwo, które nie zrozumiało epokowości pierwszej gry Bushnella, Computer Space, tym razem padło na kolana. Automat zasysał ćwierćdolarówki lepiej niż odkurzacz. Stało się z miejsca jasne, że Pong odniesie wielki sukces.
Ostatni etap sentymentalnej podróży wiódł do Mountain View. W muzeum komputerów stoi dokładnie ten sam egzemplarz Ponga, który 45 lat temu wstawiono do Andy Capp’s Tavern. Oddziela go od zwiedzających szyba zupełnie jakby eksponat był Moną Lisą. I w istocie jest bezcenny. Gdy stałem i gapiłem się na niego w ciszy, za moimi plecami wyrósł Al Alcorn, mieszkający w pobliżu i wpadający czasem do Computer History Museum, by pogadać z dziennikarzami albo żeby pokazać kawałek historii swoich znajomym. Takie rzeczy tylko w Stanach. Choć nigdy nie lubiłem Ponga i grałem w niego chyba tylko raz w życiu po to, by stwierdzić, że wolę rzeczy typu Lunar Lander czy Pengo, bo kulka porusza się za szybko, to nie da się zaprzeczyć jego historycznej wielkości. Jest prosty, jest kopią czegoś innego, jednak to z niego wzięła się cała elektroniczna rozrywka.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski