Starożytni myśleli, że Wszechświat jest wieczny. Można było nabrać takiego przekonania, patrząc w niewzruszone niebo.
Z biegiem lat okazało się jak bardzo było to mylne wrażenie. Wszechświat jest areną zdarzeń przypominających wojnę. Patrząc na niego z odpowiednio dużej skali, dostrzegamy wielość rozgrywających się procesów. Początkami Wszechświata nauka zaczęła się zajmować w latach 40-tych. Wszechświata pisanego wielką literą, czyli tego w którym żyjemy, bez wykluczania czy istnieją jeszcze jakieś inne wszechświaty.
Albert Einstein był zwolennikiem teorii, że Wszechświat istnieje bez początku i końca w czasie. Czyli de facto, ze jest wieczny, zgodnie z przekonaniami starożytnych. Tyle że Einstein nie prowadził w tej sferze żadnej pracy badawczej, a opierał się jedynie na tym co podpowiadały mu wiedza i intuicja. Inni wszakże takie prace prowadzili.
Są dwa czynniki, które doprowadziły do zmiany dominującej teorii na temat powstania Wszechświata. Pierwszym z nich było odkrycie w 1929 roku przez Edwina Hubble’a zjawiska ucieczki galaktyk. Udało się to potwierdzić za pomocą tak zwanego przesunięcia ku czerwieni. Mówiąc prosto, badając spektrum świetlne galaktyk, okazało się, że wykazują one efekt charakterystyczny dla ruchu obiektu względem obserwatora. Stało się jasne, że galaktyki oddalają się od siebie, pędzą przez przestrzeń tak jakby wyrzucone z potężnej procy.
Posiadając tę informację, zaczęto sobie wyobrażać, co musiało się zdarzyć w zamierzchłej przeszłości. Skoro galaktyki oddalają się od siebie, to kiedyś musiały znajdować się blisko siebie, musiały stanowić jedność. Coś spowodowało przepotężną eksplozję, która wprawiła cały znany Wszechświat w ruch. Drugim empirycznym zdarzeniem, która potwierdziła istnienie takiego stany było odkrycie tak zwanego reliktowego promieniowania tła. Naukowcy odkryli, że cały Wszechświat jest wypełniony pozostałością po wielkiej eksplozji, cząstkami, które zostały wyemitowane z powodu pojawienia się niewyobrażalnej energii.
Na tej podstawie rosyjski uczony George Gamow sformułował w 1947 roku teorię Wielkiego Wybuchu, czyli opis początku Wszechświata. Jest to hipoteza kosmologiczna obowiązująca do dzisiaj. Najdalej położone od nas kwazary mają przesunięcie ku czerwieni sugerujące odległość około 15 mld lat świetlnych. Co najmniej tyle więc musi istnieć nasz Wszechświat. Przyjmuje się, że 2-3 mld lat więcej.
Teoria początku rodzi jedno zasadnicze pytanie. Nie chodzi nawet o to „co było wcześniej, skoro nie było niczego”, bo naukowcy mają na to gotową odpowiedź – wcześniej nie było czasu, więc nie można mówić, że cokolwiek było. Jest wszakże niemożliwa do objęcia rozumem kwestia, a mianowicie: skoro tak, to co lub kto był odpowiedzialny za zrodzenie się czegoś z niczego? Mówiąc innymi słowami, czy istniał Ktoś, kto spowodował Wielki Wybuch? A jeśli istniał, to kto Go stworzył?
Są to rzeczy do rozważań teoretycznych, których jednak nie jesteśmy w stanie objąć dostępnymi nam narzędziami percepcji.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Mamy Osobliwość, która wybucha w niczym. Sam ten fakt daje do myślenia, gdyż jeśli wybucha w niczym, to z tym niczym nie może reagować. Nic, nicość, nie może reagować. Nicość nie zawiera w sobie takich atrybutów jak przestrzeń, ruch, czy czas, bo przecież nie można nicości utożsamiać z próżnią. Jedyny sposób, w jaki można sobie wyobrazić wybuch Osobliwości w nicości musi wyglądać tak, że Osobliwość podczas Wielkiego Wybuchu przechodzi niewyobrażalnie błyskawiczne i agresywne zmiany, podczas gdy NICOŚĆ nie ulega zmianie. Jeśli więc była Osobliwość – ulega ona zmianie, ale NICOŚĆ dookoła pozostaje niezmieniona. Przecież nie mogła reagować z Osobliwością, bo jest nicością, jest niczym. Jeśli więc tylko Osobliwość uległa zmianie i stworzyły się w niej ogromna przestrzeń, ruch, materia, czas, których nie było wcześniej – jedynym logicznym wnioskiem jest to, że tak zwany Wielki Wybuch jest tylko Wielkim Podziałem, w którym Osobliwość niewyobrażalnie błyskawicznie i agresywnie podzieliła się, tworząc przestrzeń dla ruchu, materii i czasu. Stąd te niby 20 mld lat świetlnych „promienia wszechświata”, które rzekomo obserwujemy wciąż jest tą samą Osobliwością, która istniała na początku Wielkiego Wybuchu (Wielkiego Podziału) i dalsza „ekspansja” wszechświata polega na coraz większym podziale tej Osobliwości.
To nie Hubble. To już James Joule, H. v. Helmholtz i L. Boltzman. A co począć ze strzałką entropii? Nie posiada ona ma osi czasu? Poza tym, model ewolucji wszechświata, znany jako Big Bang to nie wyłącznie wnioski z obserwacji astronoma E. Hubble’a. Od czasów obserwacji wykonywanych przez Hubble’a minęło ponad 80 lat. Coś niecoś jeszcze zaobserwowano i jak na razie nikt nie znalazł wystarczających danych na zaprzeczenie takiej interpretacji. A przeciwnie, dane wskazują na poprawność założenia modelu standardowego w kosmologii.
To nie jest prawda. Ucieczki galaktyk nie podważono. Co więcej, ostatnie obserwacje wskazują, że oddalają się one coraz szybciej.
Moje trzy (własne) grosze. Jeśli spojrzymy na świat jak na płaską kartkę papieru, a my jesteśmy punktami na tej kartce, to owszem widzimy inne punkty, inne linie itd, ale nie jesteśmy w stanie spojrzeć do góry, czyli w trzeci wymiar. Świat dla tych punktów jest prosty i całkowicie płaski. Jeśli jednak ktoś patrzy na tę kartkę z góry, widzi wszystko, wszystkie ograniczenia, jak te punkty się zachowują, co robią itd. Tak odbieram bardzo prawdopodobne istnienie czwartego wymiaru, w którym znajduje się Bóg.
Czyli Bogiem jest czas?
Proste. Nic zdecydowało, że pora zmienić stan na Coś 😉
To jest dziwne, że mówi się, że wcześniej nie było niczego, bo nie było czasu. A co jeśli Wielki Wybuch tylko rozciągnął kolejną czasoprzestrzeń w już istniejącej? Wybuch był tak niezwykły, że utworzył dla nas wewnątrz, lokalnie nową linie czasową. Może nie zaobserwowano jeszcze efektów przenikania się czasoprzestrzeni… Chociaż już teraz mówi się, że istnieją rejony, skupiska galaktyk które wydają się krążyć wokół wspólnego punktu poza zasięgiem naszego wzroku.
Po 400 000 lat Wszechświat ostygł jednak wystarczająco, by mogły wreszcie powstać atomy wodoru; zjawisko to nosi nazwę rekombinacji. Mgła zniknęła, Wszechświat nadal stygł i wszystko prędko pociemniało. Po niewyobrażalnej jasności Wielkiego Wybuchu i chwil bezpośrednio po nim, w kosmosie nastąpiła epoka, którą astronomowie nazywają ciemną erą Wszechświata.
Bo rzeczywiście była ona ciemna. Nawet kiedy zapłonęły już pierwsze gwiazdy, ich światło było najsilniejsze w ultrafioletowej części widma, a takie promieniowanie łatwo pochłaniał nowo powstały gazowy wodór. Wszechświat zamienił swoją pierwotną mgłę, gorącą i jasną, na zimną i ciemną.
W końcu ta mgła zniknęła. Astronomowie od dawna zadają sobie pytanie, jak to się stało. Być może uczyniły to pierwsze gwiazdy, których silne światło powoli, ale nieubłaganie rozrywało wodór w procesie zwanym ponowną jonizacją (rejonizacją). A może energię dla rejonizacji dostarczyło promieniowanie wytworzone przez gorący gaz opadający spiralnym ruchem do czarnych dziur?
Aby zrozumieć, kiedy i w jaki sposób przebiegał proces rejonizacji, należy odkryć najstarsze obiekty we Wszechświecie i określić ich strukturę i pochodzenie. Kiedy powstały pierwsze gwiazdy i jak wyglądały? W jaki sposób pojedyncze gwiazdy łączyły się w galaktyki, a jak galaktyki tworzyły supermasywne czarne dziury leżące w ich centrach? Na jakim etapie ewolucji – od gwiazd poprzez galaktyki do czarnych dziur – nastąpiła rejonizacja? I czy był to proces stopniowy, czy gwałtowny?
Właśnie ostatnio zastanawiałem się nad powstaniem świata od wybuchu i doszedłem do ciekawej przynajmniej dla mnie hipotezy.
Świat powstał podczas wielkiego wybuchu i rozszerza się w nieskończonej przestrzeni, wszystkie gwiazdy uwalniają swoją energie, a następnie przyciągają inne obiekty, aby zrównoważyć masę swojego jądra (bardzo interesujące zjawisko, zbyt obszerne żeby się o nim rozpisywać) w skrócie: kiedy 2 takie umierające obiekty o ogromnej masie zbliżą się do siebie powstaje czarna dziura, obiekt o stosunkowo małej objętości, ale ogromnej masie, który pochłania jeszcze szybciej i kompletnie zatrzymuje całą energię. czarne dziury są niewidoczne, można je zlokalizować odnajdując puste przestrzenie w centrach galaktyk. astronomowie potrafią odnaleźć brakującą (niewidoczną) masę w takich miejscach kierując się obserwacjami i prawami astrofizyki. No a co się stanie kiedy zostaną już same czarne dziury? jestem zdania, że kiedy zostaną już tylko 2 obiekty wspólnej masie i energii całego wszechświata zassanego, połączą się, lub zderzą, krążąc najpierw jak 2 kulki puszczone do misy i ta energia zostanie uwolniona kolejny raz. I kolejny raz świat zacznie się rozszerzać, zaczną się tworzyć skupiska gazów, gwiazdy, asteroidy, planety, droga mleczna i wraz z miliardami rożnych gwiazd, powstanie nasze słońce, i nasza planeta na której rozwinie się nasze życie. A później znowu wszyscy złączymy się w jeden obiekt który wybuchnie aby kolejny raz dać nam życie i nasze kolejne wcielenia. taka moja prywatna filozofia.
W 1957 roku Hoyle wraz z małżeństwem Burbidge’ów i amerykańskim fizykiem Williamem Fowlerem opublikowali pracę opisującą szczegółowo wszystkie etapy powstawania pierwiastków obecnych we Wszechświecie. Przedstawili mechanizmy nukleosyntezy, a ich argumenty były mocne, dokładne i przekonujące. Pomimo wielkich sukcesów związanych z wyjaśnieniem procesu nukleosyntezy i pochodzeniem pierwiastków, model stanu stacjonarnego, którego Hoyle był wielkim zwolennikiem, nie dostarczał przekonujących dowodów przemawiających za jego słusznością. Teoria stanu stacjonarnego nie wyjaśniała gdzie podziewa się cała materia, która była stwarzana i skąd pochodziła. Krytykowano ją za to, że jest niezgodna z prawem zachowania masy i energii. Odkrycie reliktowego promieniowania tła przez Penziasa i Wilsona w 1965 roku jeszcze mocniej osłabiło kosmologię stanu stacjonarnego. Okazało się, że przestrzeń międzygalaktyczna nie jest zupełnie zimna, lecz lekko ogrzana przez wszechobecne mikrofale, które są pozostałością po Wielkim Wybuchu i wypełniają cały Wszechświat.