Pierwszy odruch na pomysł dobrowolnego instalowania czarnych skrzynek w samochodach osobowych, to gniew i oburzenie. Ale co z piratami drogowymi i wyłudzaczami ubezpieczeń?
Czarna skrzynka to urządzenie, które zbiera na bieżąco informacje o parametrach jazdy samochodu, w tym prędkość, przyspieszenie, wciśnięcie hamulca oraz wysyła je wraz z informacjami o lokalizacji do centrali firmy ubezpieczeniowej. Boimy się, że będzie to taki osobisty policjant, który będzie śledził wszystkie nasze poczynania za kierownicą dzień w dzień, przez całą dobę, a przecież każdy z nas czasami łamie ten czy inny przepis drogowy.
Żeby zacząć myśleć o tym inaczej, przyjrzyjmy się analogicznej sytuacji, z którą mamy do czynienia, kiedy w budynku zakładane są indywidualne liczniki na wodę. Kiedy wszyscy rozliczani są ryczałtem, to nie martwimy się zużyciem, nie oszczędzamy, bo przecież koszty i tak rozłożą się na wszystkich. Po zainstalowaniu liczników większość osób zyskuje i to na dwa sposoby. Po pierwsze przestają płacić za sąsiadkę, która dzień w dzień podlewa trawnik i nalewa sobie wannę wody. Po drugie widzą jak wygląda ich zużycie i mogą je zmienić, pewne rzeczy robić racjonalniej. A to, że administracja wie ile wody zużyliśmy? Musi wiedzieć jeśli ma nas rozliczyć indywidualnie.
Podobnie jest z czarnymi skrzynkami. Obecnie ubezpieczyciele oferują stawki polis bazujące na pojemności silnika oraz miejscu zarejestrowania pojazdu. Dodatkowo są zwyżki, jeśli samochód ma przeznaczenie typu taksówka czy nauka jazdy. O ile te zwyżki mają sens, bo wiąże się to ze zwiększonym ryzykiem, o tyle stawka na podstawie miejsca zarejestrowania i pojemności silnika jest zupełnie od czapy. To taka forma ryczałtu jak woda w bloku, w której płacimy za innych.
Pojemność silnika nijak się ma do ryzyka, kiedy stateczna pani jeździ wielkim SUV’em po zakupy raz w tygodniu, a młody przedstawiciel handlowy z fantazją tudzież sportowym zacięciem robi slalomy i przeskakuje na ciemnym zielonym swoim kompaktem po całej Polsce. Podobnie miejsce rejestracji pojazdu może się mieć nijak do miejsca używania. Rejestruje pojazd w rodzinnym mieście, gdzie jest taniej, a jeżdżę w Warszawie, gdzie akurat jest praca – tak robi wiele ludzi.
Czarna skrzynka umożliwia dostosowanie ceny polisy ubezpieczeniowej do kierowcy i szlaban na płacenie za innych. Jeśli jeździsz bez gwałtownych przyspieszeń i hamowań, bez nadmiernego przekraczania prędkości to zapłacisz mniej. Jeśli jeździsz głównie w dzień, a nie w nocy, kiedy ryzyko jest większe, też zapłacisz mniej. Przejeżdżasz w roku tylko 5,000 kilometrów, a nie 20,000 lub parkujesz głównie w garażu, a nie na ulicy pod domem to też będzie taniej, bo ryzyko towarzystwa ubezpieczeniowego jest mniejsze.
Dodatkowo koniec cwaną rejestracją pojazdu w jednym mieście, a użytkowaniem w innym. Koniec z wyłudzaniem ubezpieczeń na fikcyjne zdarzenia, podawaniem sfałszowanych opisów wypadków, dociekaniem który z uczestników faktycznego wypadku jak szybko jechał. Korzysta ubezpieczyciel, ale też skorzystamy i my, bo przestaniemy płacić za wybryki innych. Może nie powstrzyma to zupełnie różnej maści rajdowców, ale przynajmniej jeśli chodzi o ubezpieczenie to będą płacić za siebie.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Wszystko pięknie, tylko że korporacje nie zadziałają wg w/w schematu – owszem, podwyższą składki „piratom” ale wcale nie obniżą „niedzielnym kierowcom” wychodząc z założenia, że stać ich na to, co już i tak płacą.