Seryjni mordercy są zwykle naśladowcami, dającymi upust swoim umysłowym i cielesnym chorobom w bardzo konkretny sposób.
Problem z Hermanem Websterem Mudgettem, znanym później jako doktor Holmes, polega na tym, że nie miał on żadnych protoplastów. No, chyba że mówimy o postaciach, o których nasz bohater mógł wyczytać w książkach o Średniowieczu. Mister Mudgett to typowy amerykański self-made man. Był panem swoich żądz, swojego życia i śmierci. I przy okazji pierwszym seryjnym mordercą w dziejach Ameryki. Wspominaliśmy już o nim na Tungusce, ale zbliżający się film „Devil in the White City” z Leonardo di Caprio w roli Mudgetta każe powrócić do tematu.
Analizując życiorysy seryjnych morderców, badacze zadają sobie odwieczne pytanie – co sprowadziło na zwyrodniałą drogę – wrodzone nieprawidłowości umysłowe czy może patologiczne wychowanie? Przypadek Hermana Mudgetta zdaje się wskazywać to drugie. To nie kompleksy natury seksualnej czy chęć zemsty na rasie ludzkiej, lecz niezdrowa ciekawość pociągnęła go ku złu.
Urodził się w 1860 roku w stanie New Hampshire w całkiem zwyczajnej rodzinie. Poza faktem, że ojciec był alkoholikiem nie żałującym rózgi, nic szczególnego nie naznaczyło dzieciństwa Hermana. W pewnym momencie w jego życie wkroczyła jednak historia. Pokłosie Wojny Secesyjnej spowodowało, że w szkołach czy aptekach pojawiły eksponaty ludzkich szkieletów. Właśnie w wiejskiej aptece mały Herman przeżył swoją inicjację w dominium śmierci. Kolejne nienaturalne zdarzenia nadeszły w szkole, gdzie rzekomo był zmuszany przez rówieśników do dotykania ludzkiego szkieletu. W pobliskich lasach badał ranne zwierzęta. Interesowało go funkcjonowanie żywych organizmów, przechodzenie cienkiej granicy odgradzającej życie od śmierci. To była prawdopodobnie iskra, która otworzyła w jego umyśle furtkę prowadzącą do zakazanego królestwa.
Herman rozpoczął studia medyczne i jednocześnie bardzo rozhulał się pod względem uczuciowym. Żenił się, rodziły mu się dzieci, potem zakochiwał się w kolejnej kobiecie, z nią również się żenił, nie biorąc rozwodu z poprzednią żoną. Takie było życie w USA drugiej połowie XIX wieku!
Jednocześnie w trakcie pobierania nauki Mudgett zaczyna robić rzecz mocno niewskazane. Dokonuje poprawek na ciałach zmarłych, po zaimplementowaniu których zaczynają one wyglądać jakby były ofiarami wypadków. Gdyby jeszcze tylko w międzyczasie wykupić na owe osoby polisy ubezpieczeniowe, a potem udało się wykazać, że zostały one zamordowane przez bliżej nieznanych osobników albo rozjechane przez anonimowy samochód? W umyśle studenta zaczynał kiełkować pomysł na przyszłe życie.
W końcu latem 1886 roku już jako absolwent medycyny Mudgett postanowił wyruszyć do Chicago. Boston ani Minneapolis nie przypadły mu do gustu. Wybór nie był przypadkowy. Chicago nazywano „czarnym miastem” z powodu brudu oraz zapachów wydobywających się z setek funkcjonujących tam rzeźni, wykrawających ze świń wszystko poza chrząkaniem. To tutaj najbardziej obrotni właściciele rzeźni robili fortuny porównywalne z zarobkami magnatów naftowych. Mudgett czuł, że to jego miejsce. Przy okazji zmienił też nazwisko. Przybywał jako doktor Henry Howard Holmes. Nieświadome niczego miasto nie wiedziało jeszcze, że czas zacząć się bać.
I tak oto jesteśmy w epoce wspaniałego boomu przemysłowego, niezrównanych technologicznych cudów . Mieszkańcy zapomnieli już o potwornym pożarze, jaki strawił znaczną część Chicago w 1871 roku. Tomasz Edison zaproponował nowe wynalazki, które całkowicie odmieniły życie w dużych amerykańskich miastach. Począwszy od Nowego Jorku, na ulicach zaczęły się pojawiać latarnie. Firma Edisona uruchamiała elektrownie, zaopatrujące metropolie w prąd. Równocześnie ulice oplatay linie telefoniczne, dostarczające do domów świeżo opatentowany wynalazek Aleksandra Bella. Ludzie za pomocą fonografów mogli w swoich domach nagrywać dźwięk. Zbliżał się XX wiek! Niestety, nasz bohater starał się powstrzymać ów rozwój.
Swoją morderczą pielgrzymkę doktor Holmes rozpoczął od drogerii, w której zatrudnił się jako farmaceuta. Zakładem położonym w podmiejskiej dzielnicy Englewood zarządza doktor Elżbieta Holton. Wkrótce w tajemniczych okolicznościach zmarł jej mąż, a ona sam podjęła decyzję o sprzedaży nieruchomości swemu pracownikowi. Cena nie była wygórowana – 100 dolarów. Za wyłudzone od firm kredytowych pieniądze Holmes kupuje sąsiednią posesję, gdzie ma zamiar zrealizować projekt swojego życia. Osobiście projektuje budowlę, która przejdzie do historii jako „zamek Holmesa”.
Zachowały się zdjęcia tego obiektu. Miał dwa piętra, oszklone nowoczesne narożniki, na parterze znajdowały się lokale usługowe. Nieco mniej typowe wyposażenie znajdowało się wewnątrz: zapadnie, tajne przejścia, dźwiękoszczelne ściany, drzwi otwierające się tylko od zewnątrz, kompletnie wyposażony gabinet tortur, piec krematoryjny, system pompujący gaz do wybranych pokojów. Robotników pracujących przy budowie wymieniano na tyle często, że nie byli oni w stanie zorientować się, o co w tym wszystkim chodzi. Lokalizacja zamku na przedmieściach pozwalała też pozostawać mu poza czujnym okiem miejskich urzędników. Holmes był mistrzem dyskrecji. Pracował w drogerii, równocześnie nadzorując prace budowlane. Nie był jeszcze pewien jak dokładnie zamierza wykorzystywać nieruchomość, ale jej projekt jasno wskazywał, że powstało coś będącego wyrafinowaną rzeźnią przeznaczoną nie dla świń, lecz dla ludzi.
Holmes uśmiercił w swoim zamku pierwszą ofiarę, swoją znajomą, a potem kilka kolejnych kobiet. Pomocnikowi za spreparowanie ze zwłok szkieletu zapłacił 20 dolarów, by potem sprzedać eksponat szkole medycznej za dwieście. Kilka lat wcześniej za dwa razy mniejszą sumę kupił drogerię. To się nazywało robić interesy! Pieniądze w Chicago wydawały się leżeć na ulicy.
Tymczasem powiał wiatr historii. 1 maja 1893 roku rozpoczęła się w Chicago wystawa światowa, monumentalny event, który wzbudził w narodzie amerykańskim poczucie ważności i imperialne zapędy. Była to zarazem chwila, gdy potwór z Englewood wyruszył na żerowisko. Dla każdego miłośnika numizmatyki jest to szczególny moment, gdyż wtedy właśnie zostaje wybity pierwszy w historii okolicznościowy dolar. Holmesa bardziej jednak od półdolarówki z Kolumbem interesowały pieniądze i ludzkie ciała. Do miasta przybyło prawie 30 mln zwiedzających. Niesamowitym zbiegiem okoliczności Jackson’s Park w którym odbywała się wystawa, znajdował się niedaleko Englewood. Zamek Holmesa został oficjalnie ochrzczony jako World’s Fair Hotel, udostępniając swe progi dla gości wystawy.
Do hotelu Holmesa ludzie walili drzwiami i oknami. Nie każdy jednak mógł przenocować. Kawalerowi byli z miejsca odsyłani z kwitkiem, ale dla atrakcyjnych kobiet menadżer zawsze znalazł jakiś wolny pokój. Do swych domów nie powróciło około dwustu osób.
Po zakończeniu wystawy pojawiły się problemy. Przede wszystkim dług. Meble i całe wyposażenie hotelu tanie nie było, a rachunków zdołały pokryć zyski ze sprzedaży ciał. Największe zamieszanie siał prawnik reprezentujący firmę, która zamontowała piec w zamku.
Doktor Holmes musiał uciekać z Chicago. Przez następne miesiące podróżował po USA wraz ze swoim pomocnikiem Benjaminem Pitezelem, parając się oszustwami wszelkiego sortu. Używał fałszywych pieniędzy, był koniokradem, zakładał fałszywe biuro patentowe. Wpadł po tym, gdy uśmiercił Pitezela, upozorowując to na wypadek. O zdarzeniu przypadkowo przeczytał w gazecie współwięzień z którym Holmes rozmawiał podczas krótkiego pobytu w celi. Licząc na łaskawość systemu sprawiedliwości, ów człowiek wyśpiewał wszystko o czym opowiedział mu doktor. Pierścień zaczął się zaciskać. Holmes planował ucieczkę do Europy, jednak w listopadzie 1894 roku został zatrzymany. Znalazł się pod kluczem w Filadelfii, a śledztwo w jego sprawie zaczęło się rozwijać.
Stróżowie prawa przyłożyli się do sprawy i udowodnili zabójstwo Pitezela oraz trójki jego dzieci. Policja w tamtym czasie działała dość opieszale, topornie kojarząc fakty dziejące się na terenie różnych stanów. Dopiero więc pół roku później policja przybyła do Englewood, by dokonać przeszukania w zamkniętym zamku Holmesa. I nagle skok w fantastykę, przekroczenie granicy średniowiecznych okropności. W środku odnaleziono ludzkie szczątki i pozostałości po zbrodniach szaleńca.
Proces Holmesa stanowił przełom dla współczesnej kryminalistyki. Przecierał szlak dla późniejszych przypadków seryjnych morderców. Nigdy wcześniej nie wykorzystywano podczas jednej sprawy tylu ekspertyz z dziedziny medycyny sądowej. Oskarżony formalnie odpowiadał tylko za zabójstwo Pitezela oraz jego dzieci, co i tak wystarczyło do skazania go na śmierć.
W Filadelfii dotarł do niego magnat prasowy William Randolph Hearst, sportretowany po latach przez Orsona Wellesa w „Obywatelu Kane”. Namówił go, żeby napisał pamiętniki do jego bulwarówek. Za 7500 dolarów Holmes opowiedział swoją historię, informując zaszokowanych czytelników, że był samym diabłem. Gazety pisały o nim jako o arcymordercy oraz doskonałym spiskowcu.
Od 1890 roku funkcjonował już kolejny projekt Tomasza Edisona, czyli posługujące się prądem zmiennym krzesło elektryczne. Herman Mudgett nie zdołał zapoznać się z tym wynalazkiem. Został stracony w starodawny sposób, przez powieszenie.
Zamek Holmesa spłonął niedługo potem. Dzisiaj na jego miejscu znajduje się jednopiętrowy budynek poczty. Po wystawie światowej pozostały pamiątki w postaci popularnej do dziś przekąski Cracker Jack, pierwszego nowoczesnego, liczącego 75 metrów wysokości diabelskiego młyna oraz… pierwszego w dziejach Ameryki człowieka, którego określono mianem seryjnego mordercy.
Źródło grafiki: Paramount Pictures
Są powiązania Holmesa i postaci Kuby Rozpruwacza. Mudgett przebywał w Londynie w 1888 roku pod zmienionym już nazwiskiem Holmes, które zapożyczył od Sherlocka Holmesa bohatera powieści „Studium w szkarłacie” wydanej w roku 1887 przez Arthura Conan Doyle’a. Po dokonaniu zbrodni Mudgett zwiał z powrotem do Ameryki. Rysopis zebrany na podstawie danych ze Scotland Yardu świetnie pasuje do Mudgetta. Charakter pisma Holmesa rzeczywiście pokrywa się ze stylem pisma Jacka the Rippera
Jak zwykle ze zdjęcia podobny zupełnie do nikogo. Podobno po II wojnie w Szczecinie, działał sklep mięsny którego właściciel stale ogłaszał się, że przyjmie czeladnika. Chętny do nauki był zapraszany na zaplecze w celu przeprowadzenia rozmowy kwalifikacyjnej po czym zapadała się pod nim podłoga. Ciało poddane było rozbiorowi i sprzedawane częściowo jako rąbanka a częściowo jako wędliny. Procederowi sprzyjał czas powojenny, brak dokumentów, brak realnej władzy i zepsucie moralne wynikłe z lat wojny.