Jednym z hipotetycznych scenariuszy otwarć następnej wojny światowej z aktualnym hegemonem świata jest zestrzelenie jego satelitów wojskowych niczym orbitujące kaczki.
Satelity są niezbędne do prowadzenia nowoczesnej wojny. Nie tylko podają obraz z pola walki do centrum dowodzenia, służą do komunikacji z teatrem działań wojennych, dają możliwości wczesnego ostrzegania przed atakiem nuklearnym oraz nadają sygnały namiarowe niezbędne do ustalenia pozycji i kierowania dronami oraz rakietami.
Tak kluczowe dla armii zasoby jak satelity fruwają sobie po orbicie zupełnie bezbronne. Do niedawna barierą była odległość od powierzchni Ziemi oraz duża prędkość lotu rzędu kilku kilometrów na sekundę. Dla porównania prędkość orbitującego satelity jest parę razy większa od prędkości pocisku wystrzelonego z karabinu.
Wyobraźmy sobie sytuację, że próbujemy zestrzelić pociskiem taki sam pocisk wystrzelony z innego karabinu. Trudne? Na pewno, ale możliwe, przynajmniej jeśli chodzi o satelity. Przy tego typu strzałach rakieta nie musi nawet przenosić nawet ładunku wybuchowego. Wystarcza masa samej rakiety oraz jej duża prędkość, by niczym młotem rozbić satelitę w drobny mak. Problemem jest to, że na sekundę przed uderzeniem ten młot znajduje się kilka kilometrów od celu i ewentualne korekty trajektorii trzeba robić bardzo szybko. Za to jak wyczyn się uda, przeciwnik staje się ślepy i głuchy.
Chiny podobne próby przeprowadziły z sukcesem już dwukrotnie. Pierwszy raz w styczniu 2007 roku, zestrzeleniu rakietą uległ stary satelita pogodowy na orbicie o wysokości 864 km. Drugi raz w styczniu 2010 roku. USA również przeprowadzały podobną próbę, w lutym 2008 roku ustrzeliły rakietą własnego satelitę szpiegowskiego na wysokości 241 km.
Miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, natomiast jeśli kiedyś w jednym ze światowych mocarstw satelity jeden po drugim zaczną milknąć, będzie to znak, że właśnie zaczyna się początek końca.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Userze, masz dość konserwatywną, jak na moje gusta, wizję „trzeciej wojny”.
Moim naprawdę skromnym zdaniem tzw. „trzecia wojna” nie będzie się już rozgrywać na poziomie satelit szpiegowskich czy też światowych mocarstw. Podobnie jak dawne staroświeckie wojny przedzierzgnęły się w mecze piłki nożnej czy też rugby owa hipotetyczna wojna XXI-go wieku w globalnej skali nie rozegra się na poziomie filmowych wybuchów. Prawdziwe wojny będą toczyć się w dziedzinach takich jak teoria informacji i kryptografii, fizyka teoretyczna, kosmologia kwantowa. Co dziwniejsze, będą to wojny pokojowe, gdzie przeciwnik będzie postrzegany nie jako wróg, ale jako potencjalne źródło informacji.
Stara dychotomia Kitajec/Ruski vs Jankes już niestety nie zadziała, przynajmniej na poziomie zglobalizowanych intelektualnych elit. 🙂
USA mają X-37b, który tuż przed wybuchem wojny może polecieć na orbitę i zniszczyć kluczowe satelity ruskich.