Gdy Hitler dochodził do władzy, nie był w pełni świadom, że na niemieckich uczelniach rodzi się śmiercionośny projekt, który wcale nie będzie służył III Rzeszy.
W latach 20. Niemcy były ostoją światowej nauki, zwłaszcza fizyki teoretycznej. Na uniwersytecie w leżącej na południu kraju Getyndze formowało się grono badaczy, geniuszów, laureatów Nagrody Nobla, jakiego nigdy wcześniej ani później nie widział naukowy świat. Pracowali i nauczali tu Max Born, Enrico Fermi, Werner Heisenberg, Edward Teller czy Julius Robert Oppenheimer (na zdjęciu).
Ten ostatni, absolwent Uniwersytetu Harvarda, wyemigrował do Niemiec, żeby pobierać dalsze nauki pod okiem Maksa Borna. Od początku lat 30. przebywał na stałe w USA. To on został naukowym szefem Projektu Manhattan, którego głównym nadzorcą był generał Leslie Groves. Oppenheimer został wybrany z powodu swoich zdolności naukowych, a zwłaszcza organizacyjnych, ale także dlatego, że był Amerykaninem. Kontrwywiad znalazł na jego temat krytyczne informacje, łączące go z komunistami, jednak generał Groves dał osobiste gwarancje i zatwierdził Openheimera jako głównodowodzącego pracami mającymi doprowadzić do stworzenia pierwszej na świecie bomby atomowej.
Zanim to jednak nastąpiło, w połowie lat 20., na innym niemieckim uniwersytecie, w Berlinie, pochodzący z Węgier Leo Szilard pobierał nauki pod okiem Maksa Plancka i Alberta Einsteina. Niemal od razu po dojściu Hitlera do władzy, wyprowadził się z Niemiec i dalsze prace prowadził głównie w Anglii. Wpadł tam na pomysł reakcji termojądrowej, której pomysł zaczerpnął ze znanej w chemii reakcji łańcuchowej. Działał również w USA, gdzie stał się współwłaścicielem oficjalnego patentu na reaktor jądrowy.
Ostoją starej szkoły fizyki był pracujący na brytyjskim Uniwersytecie Cambridge Ernest Rutherford. Do historii wszedł jako odkrywca jądra atomowego oraz ten, który opisał zjawisko spontanicznego rozpadu promieniotwórczego niektórych pierwiastków, za co zresztą otrzymał Nagrodę Nobla. Był nobliwym nestorem, autorytetem, który w latach 30. pozostawał wszelako sceptyczny wobec prób praktycznego zastosowania atomu w przemyśle. Wyśmiał pomysł Szilarda, co dodatkowo pobudziło Węgra do dalszych badań. Zaraz po podpisaniu układu monachijskiego ten ostatni wyemigrował za ocean i tam kontynuował dalsze eksperymenty.
Nie wszyscy jednak fizycy teoretyczni opuścili Niemcy. Na usługach Hitlera pracowały tak wybitne jednostki jak Heisenberg czy Otto Hahn. Ten ostatni wyprzedził Szilarda w przeprowadzeniu kontrolowanej reakcji rozszczepienia jądra atomu w 1938 roku. O ironio, otrzymał za to odkrycie sześć lat później Nagrodę Nobla, dosłownie miesiące przed zniszczeniem Hiroszimy. Heisenberg próbował ściąnąć do projektu Neilsa Bohra, ale ten odmówił.
We Francji podobne prace prowadził również Frederic Joliot. Początkowo pracował jako asystent Marii Skłodowskiej-Curie. Poślubił jej córkę, Irenę, i wraz z nią kontynuował badania nad sztuczną promieniotwórczością. To on zaraz po Hahnie przeprowadził kontrolowaną reakcję jądrową, wykorzystując do tego celu rad i deuter.
Szilard korzystał z prac Joliota. Dokładnie 2 sierpnia 1939 roku wraz z Einsteinem wysłał do prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta słynny list, w którym zwracał uwagę na niebezpieczeństwo wyprodukowania przez Niemcy bomby atomowej. Była to bezpośrednia przesłanka do wdrożenia Projektu Manhattan. Zasoby USA pozwoliły nadać takie przyspieszenie pracom, że w ciągu czterech lat prześcignęli dokonania Niemców. Hitler był zapewne wściekły, że wykształcone za pieniądze Niemiec kadry naukowe przygotowały najpotężniejszą z broni dla jego najsilniejszego wroga.
Po wojnie zarówno Oppenheimer, Einstein i Szilard stali się gorliwymi orędownikami zakazu rozprzestrzeniania broni jądrowej. Ich wypowiedzi ani działalność w różnych organizacjach nie miała już jednak większego znaczenia. Świat poznał sekrety atomu i nie zamierzał rezygnować z ich wykorzystywania.
Żaden z pracujących przy badaniach, które doprowadziły do Hiroszimy i Nagasaki nigdy publicznie nie wyraził żalu za swoje dokonania. Nikt od nich tego zreztą nie wymagał, bo byli wybitnymi naukowcami. Po raz pierwszy jednak okazało się, że kręte ścieżki nauki mogą doprowadzić do ostatecznej zagłady całej planety.
Źródło grafiki: newsweek.com
O tym, że można zbudować broń o sile wybuchu liczonej w milionach ton TNT, wiedziano już od 1942 roku. Jej pomysłodawca Edward Teller pracował w Los Alamos razem z Oppenheimerem, ale nie mógł mu wybaczyć, że ten marginalizował całą ideę. Po wojnie Teller wrócił do tematu i chciał, aby Oppenheimer dołączył do programu budowy bomby H – ten odpowiedział: „Nie chcę i nie mogę”.
Największym pytaniem pozostaje, dlaczego w ogóle wzięto Oppenheimera na szefa Projektu Manhattan? Dlaczego do kluczowego i utrzymywanego w najściślejszej tajemnicy projektu zaangażowano potencjalnego szpiega? Generał, wespół z FBI wprowadzał w Los Alamos atmosferę rodem z „Roku 1984” Orwella: ośrodek był zapełniony przez agentów pilnujących naukowców. – Być może Groves chciał mieć na niego haka. Generałowi bardzo zależało na tym, żeby główny naukowiec projektu zaaprobował zrzucenie bomby na Japonię, bo część naukowców biorących udział w projekcie była przeciwna – spekulował prof. Infeld.