Był w wieku między 45 a 60 lat. Włosy miał czarne i gęste, sczesane z wysokiego czoła ku tyłowi. Był opalony i elegancki, a jego oczy miały barwę czystego nieba.
Tak William Hjortsberg w książce, a za nim Alan Parker w ekranizacji „Harry’ego Angela” przedstawił diabła. Film nie wyjaśniał wprost czy ów pod garniturem naprawdę miał ukryty ogon, a jego imię Louis Cyphre było czymś więcej niż tylko błazenadą. Szatanowi coraz częściej towarzyszą w popkulturze podobne wątpliwości.
Utrwalany przez wieki wizerunek diabła był mieszanką nordyckiego Lokiego (czarny kolor), greckiego bożka Pana (sierść, rogi i kopyta) oraz pochodzącego Wotana, z którym utożsamiano pioruny. Takim go widzieli malarze na starych sztychach, takie też były najwcześniejsze filmowe przedstawienia Księcia Ciemności. „Haxan” z 1922 roku był paradokumentem opowiadającym o metodach walki z wiedźmami. W jednej ze scen widzimy jak jedna z nich rodzi małe diabły. Podobnie jak tatuś, mają łapy z długimi pazurami oraz obowiązkowe rogi. Wydają się niczym więcej jak śmiesznymi przeniesieniami dawnych wyobrażeń.
W brytyjskim horrorze, zasiedlonym przez wampiry i szalonych naukowców, niewiele było przestrzeni dla diabła. Najbardziej sugestywnego przedstawienia jeśli nawet nie samego Lucyfera, to z pewnością któregoś z jego bratanków dokonał Jacques Tourneur w legendarnej „Nocy demona” z 1958 roku. Obecność potężnego zła sugerował za pomocą typowo gotyckich środków: czuć je w pojawiającym się znikąd powiewie szarpiącym liśćmi, słychać w pobrzmiewaniu dziwnych odgłosów. To jest właśnie to, czego widz oczekuje od horrorów – sugerowania wyobraźni pewnych ścieżek, ale niekoniecznie jawnego przedstawienia ucieleśnienia wszystkich ludzkich niepokojów, czyli szatana we własnej osobie. W finale „Nocy demona” bestia się jednak objawia. Ma rogi jak baran, jaszczurzy łeb i kły drapieżnika. Czyli znów cała tajemnica zostaje sprowadzona do posoki i chuci.
A może w ogóle nie da się pokazać abstrakcji za pomocą tak konkretnego przekazu jak projekcja filmowa? Być może w kinie w ogóle niemożliwe jest znalezienie wiarygodnego artystycznego odpowiednika dla idei zła, którą reprezentuje szatan – zakłada ona bowiem całkowitą negację istniejącego porządku? Jeśli więc nadałoby się szatanowi
ludzką postać, skazywałoby się go tym samym na banalną równorzędność z ludzkim robactwem. Jeśli natomiast przyprawia mu się rogi, ogon i kopyta, tworzy tym samym wizerunek, w który nie wierzą dziś już nawet dzieci. Szatan istnieje jako opozycja Boga – jest wszechobecny, ale i zarazem pozostaje na drugim planie.
Dokładnie tak jak w „Harrym Angelu”, gdzie swoją nadprzyrodzoną moc objawia tylko jeden jedyny raz, znikając z windy. Wypielęgnowane dłonie Louisa Cyphre’a rozłożyły się w wymownym: czy potrzeba mieć rogi i kopyta, żeby być diabłem?
Źródło grafiki: Vision
Książka Hjortsberga lepsza, mięsista, pełna klimatu lat 50. Ale i film Parkera świetny, z najlepszą obok Modlitwy dla umierających rolą Rurki.
Rola Deniro w tym filmie to mistrzostwo, kult lat osiemdziesiątych.
Ach co za film…