Rosalind Franklin bywa często nazywana najbardziej zapomnianym naukowcem XX wieku. Gdy jej koledzy otrzymywali nagrodę Nobla, ona już nie żyła.
Jest rok 1962. Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny otrzymuje trójka ludzi: Francis Crick, James Watson i Maurice Wilkins. Ich odkrycie zostaje uznane za jeden z naukowych kamieni XX wieku. To, za co wyróżniono wspomnianą trójkę, określono mianem podwójnej helisy DNA. Struktury ludzkiego genomu, czyli zespołu podstawowych informacji charakteryzujących funkcjonowanie organizmu żywego. Wejrzenie w głąb DNA było jak zajrzenie do kolebki życia, na drugą stronę lustra rzeczywistości.
Za oficjalną fasadą krył się personalny dramat. Wśród podziękowań jakie wygłosili Crick z Watsonem zabrakło bowiem wspomnienia o pewnej osobie, która w zasadniczy sposób przyczyniła się do odkrycia struktury DNA. Owa osoba już nie żyła, więc zwycięscy naukowcy nie uznali za stosowne jej honorować. Tą osobą była Rosalind Franklin. Na szczęście dla prawdy oraz standardów moralnych, w latach 60-tych brytyjska prasa funkcjonowała już jako czwarty filar władzy i dziennikarze szybko dotarli do prawdziwych korzeni noblowskiego sukcesu.
Pochodząca z żydowskiej rodziny Rosalind Franklin już w wieku 26 lat była doktorem na Uniwersytecie Cambridge. W swej naukowej praktyce zajmowała się nietypową dziedziną, czymś równie awangardowym co niebezpiecznym dla zdrowia. Otóż robiła rentgenowskie zdjęcia cząstek elementarnych. Fachowo nazywa się to rentgenografią strukturalną, a w praktyce oznacza po prostu hiper dokładne zdjęcia świata mikro. Taką pracę uskuteczniała w Cambridge już od wczesnych lat 50-tych razem m.in. ze wspomnianym Maurice’em Wilkinsem. Przebieg tego co nastąpiło później został ustalony dopiero po latach. Otóż w 1953 roku wyniki swoich badań Wilkins bez wiedzy Franklin przekazał Crickowi i Watsonowi, dla których stanowiły one podstawową inspirację do przełomowej pracy. Najbardziej medialny z noblowskiej trójki, Francis Crick twierdził co prawda, że zajrzenie w głąb struktury DNA umożliwiło mu przyjmowane w małych dawkach LSD, jednak wydaje się, że badania Franklin miały tutaj decydujący wpływ. W kwietniu 1953 roku w miesięczniku Nature pojawiła się publikacja na ten temat, a reszta stała się już historią.
Jednocześnie podkreślano, że badaczka była osobą trudną we współpracy. Samotniczka, feministka, osoba skryta i nie szukająca rozgłosu – tak ją charakteryzowali Crick z Watsonem. W momencie gdy wykonywała swe badania wraz z Wilkinsem, nie wiedziała jeszcze co z tego wyniknie. Wkrótce potem porzuciła pracę nad strukturą DNA i zajęła się rozpracowywaniem wirusów. W 1958 roku zmarła na raka jajnika, która to choroba była najprawdopodobniej wywołana zbyt częstym wystawianiem się na ekspozycję promieni rentgenowskich.
Trójka zdobywców Nobla dopiero pod presją mediów i świata naukowego przyznała, że Rosalind Franklin miała wpływ na końcową pracę i powinna zostać również uhonorowana, choćby pośmiertnie. Cała sprawa położyła się wszakże cieniem na tym epokowym odkryciu. Francis Crick aż do śmierci w 2004 roku musiał się przy różnych okazjach tłumaczyć z tamtej sprawy.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Przypomina się historia z „brytyjskim Da Vincim”, którego zaciekle zwalczał Newton.
Franklin nie została oczywiście nagrodzona Noblem za odkrycie DNA – nie dlatego jednak, że celowo ją pominięto, ale z tej prostej przyczyny, że nagroda ta nie jest przyznawana pośmiertnie (z jednym, jedynym i bardzo szczególnym wyjątkiem Ralpha Steinmana). Nie jest też tak, że między nią a wszystkimi trzema panami nagrodzonymi za odkrycie DNA panowała wojna. Zarówno z Francisem Crickiem jak i Jamesem Watsonem Rosalind Franklin przyjaźniła się aż do śmierci.
Skąd więc bierze się to przekonanie o tym, że została przez swoich kolegów i współpracowników bardzo pokrzywdzona? Czemu często stawia się ją w roli takiej sieroty losu? Po pierwsze oczywiście z powodu tego, jak traktowana była przez Wilkinsa w trakcie swojego pobytu w King’s College – chociaż można podejrzewać, że Wilkins w ten sposób traktował wszystkie badaczki. Znacznie bardziej jednak na takie nasze postrzeganie tej historii wpłynęła opublikowana w 1968 roku przez Jamesa Watsona autobiograficzna książka o odkryciu struktury DNA.
I tu trzeba być może o Jamesie Watsonie powiedzieć coś, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę (bo znamy go głównie z historii o strukturze DNA): według wszelkich znaków na niebie i ziemi, od jego sprawozdania z odkrycia struktury DNA począwszy, po liczne publiczne wystąpienia, można chyba Jamesa Watsona nazwać co najmniej seksistą, szowinistą, a nawet rasistą (z pewnością był już tak w każdym razie niejednokrotnie nazywany). I zwłaszcza ten jego seksizm i po prostu pogarda w stosunku do Rosalind Franklin wyzierają z jego książki – i są tym bardziej zaskakujące i przykre, gdy uwzględni się ich przyjaźń.