Doktor House wraca do telewizji jako globalny handlarz bronią, wcielenia zła, który oficjalnie jawi się jako sympatyczny milioner-filantrop.
To ekranizacja powieści Johna le Carre, autora przez jednych cenionego za realizm i mocne przywiązanie do szczegółów, przez innych omijany szerokim łukiem przez zbyt powolne tempo i przesadnej prozie życia. Rzecz została sfilmowana jako mini serial telewizyjny, składający się z sześciu godzinnych odcinków i trzeba powiedzieć, że w takim formacie sprawdza się doskonale. Jest więcej czasu na zgłębienie wątków i zarysowanie postaci niż w filmie kinowym, a jednocześnie nie mamy do czynienia z piątą wodą po kisielu jak niektórych tradycyjnych serialach.
Jonathan Pine (Tom Hiddleston) jest tytułowym nocnym recepcjonistą w luksusowym hotelu w Kairze. Choć nie widać tego spod nienagannie przykrojonego garnituru i spoza manier angielskiego lorda, to jest byłym żołnierzem, mającym za sobą dwie tury w Iraku. W Egipcie wplątuje się przypadkiem w aferę szpiegowską, która jest zawiązaniem całej intrygi. Pine ucieka, wraca do Europy, gdzie znowu zostaje nocnym recepcjonistą, tym razem w Szwajcarii. Tutaj los po raz pierwszy styka go z Richardem Roper’em (Hugh Laurie), który sprawia wrażenie faceta z zasadami, zatroskanego pokojem i dobrobytem na świecie. Faktycznie prowadzi rozległy nielegalny biznes sprzedaży broni dla różnych reżimów na całym świecie. Choć ścigany przez różne agencje, zarówno brytyjskie jak i amerykańskie, zawsze jest krok do przodu, co zawdzięcza rozległym znajomościom, również w kołach rządowych.
Niby od początku wiadomo, że Pine zostanie szpiegiem, wtyczką w organizacji Roper’a, a koniec końców ją rozmontuje. Jednak droga do tego celu jest niebanalna i usiana wieloma zwrotami akcji. Serial firmuje BBC i zrealizowany jest na najwyższym poziomie, trochę w stylu Bonda, ale bez całej tej bufonady, gadżeciarstwa i efekciarstwa. Bondowska jest czołówka, bondowska walka wywiadu z międzynarodową organizacją kryminalną, lecz z pominięciem nieprawdopodobnych pościgów oraz strzelanin. Relacja bohatera z antybohaterem też na szczęście wykracza poza kilka celnych ripost. Roper staje się dla Pine’a niemalże mentorem, tłumaczy swoją filozofię życiową i biznesową, umiejętnie racjonalizuje swoje postępowanie. A Pine musi nieustannie lawirować, prowadzić niebezpieczną grę z Roper’em, nie dać się odkryć jego najbardziej lojalnym współpracownikom, wikła się w emocje z jego kochanką.
Właściwie jedyną wadą telewizyjnego „Nocnego recepcjonisty” jest paradoksalnie sam Hugh Laurie. Choć stara się zmieniać akcent, zachowanie i gra przekonywująco, to ciągnie się za nim ogon House’a. Oglądając gdzieś podświadomie zastanawiamy się, kiedy zapyta czy to reakcja autoimmunologiczna i gdzie właściwie podział swoją laskę.
Źródło zdjęcia: mirror.co.uk