Interstellar skusił mnie do postawienia zupełnie fundamentalnego pytania: po co istniejemy, po co istnieje wszystko, co nas otacza?
Film Nolana zmęczył mnie. Przez internet przewala się fala zachwytu, w związku z czym krytykowanie Interstellara odbierane jest jako coś, czego nie wypada robić, bo przecież nowoczesne kino popularne, dyskretna filozofia, z nieszczęsnym widmem ledgerowskiego Jokera cały czas w tle. Tak, nie lubię Nolana począwszy od Memento, poprzez zaliczony zaraz potem Following i wszystkie te Batmany próbujące z pulpy zrobić to samo, co z Bonda próbują uczynić reżyserzy ostatnich odcinków. Jeśli dodatkowo dowiaduję się, że w Interstellarze główne role grają najbardziej przereklamowani hollywoodzcy wyrobnicy ostatnich lat, czyli McConaughey i Hathaway, to trzeba mocno zacisnąć zęby. Ale obejrzałem i nie żałuję. Wizyjność niektórych fragmentów skłania do refleksji, domowego pofilozofowania, podobnie jak miało to miejsce w Incepcji. Tyle że tym razem jest to refleksja natury ogólniejszej.
Spójrzmy na przyrodę. Właściwie wszystko ma w niej swoje miejsce. Każdy mały żuczek, każde rosnące drzewo pełni jakąś choćby malutką rolę i stanowi część systemu. Gdy zapytamy, jaka jest rola człowieka w tym systemie, pojawia się konsternacja. Po co żyjemy? Żeby szerzyć dobro? Żeby przeżyć kilka miłych dla naszej świadomości momentów? To śmieszne. Ktoś zostaje kompozytorem, żeby napisać ładny utwór. Piłkarz biega po boisku, żeby strzelić w decydującym momencie bramkę życia. Gdy spojrzymy na powyższe w szerszej perspektywie, wszystko to nie ma żadnego znaczenia. Co więcej, pojawienie się człowieka na arenie dziejów spowodowało rozregulowanie całego systemu. Potrwa to jeszcze góra kilkaset lat i sytuacja z filmów katastroficznych stanie się faktem. Trzeba będzie uciekać, gdyż Ziemia nie wytrzyma rozchwiania. Celem istnienia człowieka okazałoby się więc jedynie metodyczne wyczerpywanie zasobów planety, destrukcja i psucie tego, co spokojnie – nie licząc rzecz jasna naturalnych katastrof – rozwijało się przez miliony lat.
Żaden filozof, nikt o najwyższym nawet wskaźniku inteligencji nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, w jakim celu istnieje Wszechświat. Można tylko spekulować na poziomie niepopartych niczym luźnych myśli. Jeden z polskich profesorów przedstawił hipotezę, że Wszystko istnieje po to, by doprowadzić do powstania Czegoś. Ale skoro Wszystko zostało stworzone przez jakąś istotę, to kto stworzył ową istotę? I dlaczego ta istota nie mogła stworzyć tego czegoś od razu, tylko musiała tworzyć Wszechświat, żeby doprowadzać do powstania owej rzeczy? To bez sensu. Generalnie istnienie Wszechświata, Wszechrzeczy nie wydaje się mieć żadnego oczywistego sensu.
Hipoteza zakładająca istnienie wielości wszechświatów czy też „wszechświatów kieszonkowych” nie uwzględnia jednego faktu. Mianowicie, w tych innych wszechświatach musiałyby panować inne prawa fizyki. Jeśli bowiem nasz wszechświat ma średnicę circa 30 mld lat świetlnych, to nie da się go „zwinąć” w czasie krótszym niż owe 30 mld lat. We wszechświecie istniejącym „nad nim”, którego on byłby mikrocząstką, prędkość światła musiałaby być inna, bowiem można sobie wyobrazić błyskawiczne „zwinięcie” owej cząstki z poziomu wyższego wszechświata, ale nie można sobie tego wyobrazić z perspektywy wszechświata „zwijanego”.
Mówiąc krótko, niczego nie wiemy. Rozwijająca się od czasów Renesansu nauka nie jest w stanie odpowiedzieć na najważniejsze pytania. Szkopuł tkwi w konstrukcji naszych mózgów, niedostosowanych do rozumienia pewnych rzeczy. Zabawne jest to, że niektórzy ludzie upajają się postępem nauki, żyjąc w miłym przeświadczeniu, że otaczająca nas rzeczywistość została opisana i skatalogowana. Cytat z Terminatora 2, wyryty przez Lindę Hamilton na stole napis „No Fate”, to dla mnie idealne oddanie całej sytuacji. Nie ma losu, nie ma więc sensu. Jest jedynie trwanie.
Nie ustaliliśmy dziennikarskiego „pięć W”. Kto, co, gdzie, kiedy, dlaczego? Moim zdaniem nigdy nie będziemy tego w stanie ustalić.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Pytanie też jest jakiego kształtu jest Wszechświat. Niektóre z teoretycznych dywagacji są niczym innym niż intelektualną prowokacją, inne powstały raczej w czasie burzy mózgów kosmologów czy fizyków teoretyków. Wśród dyskutowanych modeli jest np. model komnaty lustrzanej, w którym przestrzeń ma kształt dwunastościanu. Są też modele, w których wszechświat jest walcem, stożkiem, torusem (wygięty walec połączony podstawami – czyli kształt nadmuchanej dętki rowerowej), a nawet lejkiem. W tym ostatnim przypadku przestrzeń z jednej strony miałaby być wydłużona i prawie nieskończenie długa, a z drugiej miałaby się rozszerzać (wywijać na zewnątrz), przypominając nieco dzwon albo róg. Najstarsza i najłatwiejsza do zrozumienia jest koncepcja zakładająca, że wszechświat jest sferą.
Akurat to dla mnie jest kwestią drugoplanową. To, co chciałem zauważyć, to fakt, że rozwój na Ziemi prowadzi do destrukcji (ocieplenie, zniszczenie warstwy ozonowej, radioaktywność, zanieczyszczenie oceanów). Czyli powstanie wyższej inteligencji nie wpłynęło na polepszenie się kondycji habitatu, w którym owa inteligencja powstała, a wręcz przeciwnie. Wygląda więc na to, że w sam rozwój Wszechświata w mikroskali wpisana jest destrukcja. Istoty obdarzone świadomością nie pasują do Systemu, nieświadomie niszczą go.
Micz, bo obserwujesz wszystko z pozycji części systemu. Dlatego go nie rozumiesz. System nie może zrozumieć sam siebie. Musiałby spojrzeć na wszystko z pozycji zewnętrznego obserwatora. Nie chcę przez to deprecjonować potencjału naszego umysłu, absolutnie, tylko uważam, że mamy o wiele za mało danych i wiedzy o zmiennych, aby snuć poprawne przewidywania.
Fred Hoyle, tu ciekawostka wprowadził do swoich filozoficznych „równań” założenie, że ludzie, na pewnym etapie rozwoju staną się niemal bogami, będą potrafili dowolnie modyfikować czasoprzestrzeń i wówczas pewne rzeczy rozjaśniają się. To ciekawe, ale Interstellar mówi właśnie o czymś takim.
Gol życia, jest golem życia, kiedy patrzą na niego tysiące i miliony przed telewizorami. Jest niczym, kiedy patrzymy na niego z perspektywy Mgławicy Andromedy. Ale czym znowu ona jest z perspektywy wieloświata? I odwrotnie – cóż znaczy dla…mrówki? 😉
Wykluczasz sytuację, w której pracujący w fabryce non stop robotnik jest w stanie zrozumieć jak działa linia produkcyjna i kto jest szefem całości? Jeśli chodzi o modyfikacje czasoprzestrzeni, nie widzę tutaj drogi do boskości. Już teraz modyfikujemy materię, odtwarzamy procesy przynależne naturze i nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Hoyle, którego przywołałeś znany był z kontrowersyjnych tez, choćby słynnego „wytwarzania się materii z niczego”. To oryginał, showman. Pamiętam, że kiedyś przeczytałem w sprzedawanym za złotówkę kwartaliku Ameryka artykuł o Edwardzie Friedkinie. Facet wypowiadał takie rzeczy, które najlepiej oddawały istotę Wszechświata postrzeganą oczami wspomnianej przez ciebie mrówki. Nie pamiętam dokładnie co mówił, ale pamiętam ogólne wrażenie. Friedkin żyje do dzisiaj. Warto poguglać, bo w necie powinno być dostępnych wiele jego koncepcji.
Nie, nie wykluczam takiej sytuacji, odnosiłem się tylko do kwestii niezrozumienia naszej „przydatności” w sytuacji, kiedy sami niszczymy środowisko. Odnosiłem się do tego, że być może – nie wiem – ale być może właśnie z tego miejsca jest to niezrozumiałe, natomiast „równanie” będzie wyglądało na eleganckie za, powiedzmy, milion lat ewolucji, kiedy sami zmodyfikujemy czasoprzestrzeń, a nasze obecne grzeszki będą niczym niewinne siusiu w pieluchę noworodka. Wówczas nasza rola i powstanie może okazać się jasne. Taka okoliczność wydaje mi się możliwa.
Hoyle jest kontrowersyjny, ale cóż znowu znaczy ta kontrowersyjność? Co druga teoria na tematy kosmologiczne opiera się na pobożnych życzeniach naukowców: „wydaje się”
, „być może”, „możliwe, że” itd. Nie mamy bladego pojęcia co sądzić o tym wszystkim, a sfera fizyki kwantowej to w ogóle już jakaś czarna magia. Nie rozumiemy wielu rzeczy. Być może za kurtyną tego niezrozumienia nie kryje się bezsens. Być może właśnie tam ukrywa się sens. Być może 😉
Jest teoria, że wszechświat nie ma centrum, co to znaczy – że jakbyś bardzo dłuuuugo leciał w jedną stronę, to po baaaardzo długim czasie wyleciałbyś w to samo miejsce z którego startowałeś. to tylko teoria wysnuta na podstawie, że wszechświat to układ związany grawitacyjnie i to co dla nas jest prostą w skali wszechświata jest pętlą. tym sposobem (oczywiście po wielu uproszczeniach) znając swoją prędkość i czas przelotu mógłbyś obliczyć wymiar wszechświata, ale nie powodowałoby to wyróżnienia centralnego punktu.
Śmieszne to brzmi, ale cóż – taki świat, że my śmialiśmy się z ludzi, którzy dawniej wierzyli w to, że ziemia jest płaska. oni nie mieli pomysłu na lepsze wyjaśnienie, tak my nie mamy lepszego na wyjaśnienie tego czy owego.
Marcin – a, to w takim razie jak najbardziej zgoda. Dla nas może być niezrozumiałe, że człowiek niszczy swój habitat, ale z szerszej perspektywy to może prowadzić do czegoś tam, zapisanego w regułach Wszechświata. A co by było, gdyby Wszechświat dążył do tego, by powstało w nim życie (zasada antropiczna!) po to, by owo życie po przejściu miliardów lat ewolucji powstrzymało nieuchronną w przypadku braku ingerencji śmierć Wszechświata?
No właśnie dokładnie o to chodziło Hoyle’owi (czy jak to tam się odmienia 🙂 ). To znaczy on odnosił się do modeli wszechświata – on twierdził, że jesteśmy tą niewiadomą zmienną. Nie mam pojęcia czy tak jest, ale jest to pociągająca perspektywa 😀
Porządek definiuje życie bo w chaosie nie ma tożsamości; jednak dzięki chaosowi uwidaczniane są różnice; wszechświat i istnienie staje się ciekawe, tak więc wszystko się zgadza i jest w równowadze. Nie 'po co’ istniejemy, tylko 'dlaczego by istnieć inaczej?’…
Ładnie brzmią te zdania, ale nie jestem pewien czy je dobrze rozumiem 🙂 Chodzi ci o to, że Wszechświat to chaos, istnienie to porządek, więc w sumie powstaje stan równowagi i tak ma być?
Ze też ludzie zadają takie proste pytania. 🙂
Świat jest iluzją, snem snutym przez śniący Umysł (tym wypadku śniącym umysłem jest świadomość czytająca te słowa). Natomiast żyjemy po to aby się obudzić i uzmysłowac sobie swoją prawdziwą nieograniczoną naturę. To tak w skrócie, o ile metafizykę da się w skrócie opisać. Jak ktoś chce wgłebić się w temat to propozuje poczytać jakąś dobrą ksiązke na temat nondualizmu. Np „Zniknięcie Wszechświata” Garego Renarda
Poguglałem o Znikającym Wszechświecie i wystarczy mi jedno zdanie: „To nie wszechświat stworzył nas, a to my jego stworzyliśmy”. Domyślam się, że są to znane już od jakiegoś czasu newageowe herezje. Ponieważ aktem obserwacji(pomiaru) doprowadzamy do kolapsu funkcji falowej, to znaczy, że my stworzyliśmy i dalej tworzymy Wszechświat? 🙂
Warto też postawić pytanie, czy na pewno należymy do tego systemu, w którym przyszło nam żyć. Planeta nie jest dla nas wcale przyjemnym miejscem do życia (zimno!), wciąż spoglądamy w kosmos, dziwnie się poruszamy i zastanawiamy, gdzie jest nasze miejsce.
Istnieją też teorie, że nasze DNA zostało celowo zepsute przez istoty pozaziemskie, już długo po tym, jak zaczęło się nasze życie na Ziemi. W książce „Dewolucja człowieka” Michael A. Cremo zakłada, że ludzkość istniała na Ziemi już 100 milionów lat temu. Oczywiście twierdzenie to całkowicie przeczy teorii Darwina, Cremo zadaje więc pytanie: „ Jeśli nie pochodzimy od małp, to skąd się wzięliśmy?” I szybko odpowiada: „Nie ewoluowaliśmy z materii, my deewoluowaliśmy, w formę człowieczą z czysto duchowej”.