Była to najbardziej zagadkowa śmierć w całej historii ZSRR. Do dzisiaj nie wiadomo, co owego upiornego lutowego dnia wydarzyło się na Uralu.
Historia rozpoczęła się jesienią 1958 roku, w ponurym eskalacji zimnej wojny. Student wydziału radiowego Politechniki Uralskiej w Jekaterynburgu, Igor Diatłow wraz z ósemką znajomych ze studiów zorganizował wyprawę górską, która miała dotrzeć do położonej w obwodzie swierdłowskim góry Otorten. To jedynie 1234 metry n.p.m. Jednak sąsiedztwo tej góry jest, jakby to powiedzieć, dość anormalne. W języku lokalnego ludu Mansów nazwa szczytu tłumaczy się jako „Nie idź tam”. Sąsiaduje on z górą Cholat-Sjakl, która z kolei przekłada się jako „góra zmarłych”. W okolicy notuje się fenomeny magnetyczne, zaś skały podobnież emitują co jakiś czas efekty akustyczne. Studenci wiedzieli gdzie idą, byli doświadczeni w tego typu wyprawach, a na dodatek zabrali ze sobą doświadczonego przewodnika górskiego. Dziesięcioosobowa grupa 23 stycznia wyruszyła ku swemu przeznaczeniu.
Po dojeździe z Jekaterynburga (dawniej Swierdłowska) do miasta Iwdiel, a następnie przejeździe ciężarówką do ostatniej zamieszkałej osady na ich trasie, Wiżaj. Dokładnie 27 stycznia 1959 roku ekipa założyła narty i ruszyła w kierunku Otorten. Jeden z uczestników wyprawy, Jurij Judin, doznał kontuzji nogi. Zawrócił do Wiżaju, oddał swój sprzęt kolegom i życzył im udanej wyprawy. Nie mógł wówczas wiedzieć, że przypadek uratował mu życie. Na prezentowanym zdjęciu widzimy pożegnanie: z lewej Igor Diatłow, w środku Judin, obejmowany przez jedną z uczestniczek wyprawy.
Po czterech dniach marszruty ekipa dotarła do podnóża góry Cholat-Sjakl. Pogoda zaczęła się pogarszać. Na rozległej przełęczy, z pięknymi widokami na Ural rozbili namiot i spożyli wspólną kolację. Byli na otwartej przestrzeni, półtora kilometra od skraju lasu. Jak się okazało, nie zdołali opuścić tego miejsca. To, co wiemy dziś o całym przebiegu feralnej wyprawy, zarejestrował aparat jednego z uczestników. Do tego dochodzą dokonane później oględziny na miejscu zdarzenia.
W lutym 1959 roku sytuacja rozwijała się w następujący sposób: Diatłow umówił się ze znajomymi z uczelni, że po zdobyciu szczytu i powrocie do Wiżaju, mieli wysłać telegram. Żadna wiadomość nie dotarła, więc w połowie miesiąca znajomi powiadomili władze uczelni, a ta – rodziny uczestników wyprawy. Ratownicy wyruszyli w kierunku Otorton, by dokładnie 26 lutego dotrzeć na miejsce tragedii. To, co zobaczyli na miejscu, wyglądało jak scena z najgorszego horroru.
Obszerny namiot uczestników wyprawy był rozcięty – jak się okazało, od wewnątrz. W odległości od kilkudziesięciu do kilkuset metrów leżały ciała uczestników wyprawy. Diatłow leżał bez żadnych ran, zamarznięty na kość. Niektóre ofiary nie miały skarpetek, były w nocnych ubraniach. Nie było krwi ani śladów walki, Ostatnie zdjęcie jakie zostało zrobione przez uczestników wyprawy jest niewyraźne. Wydaje się, że zostało zrobione w środku namiotu, za którego płótnem widać coś przypominającego świecącą kulę. Bez wątpliwości zostało zrobione w wielkim pośpiechu. Fotografowi udało się jednak ustawić prowizoryczny statyw i ustawić na nim swoją wierną Zorkę. To ostatnie zdjęcie przez wiele lat było ukryte głęboko w archiwach. Dotarli do niego dopiero w 2009 roku rosyjscy badacze.
Rekonstrukcja wydarzeń tragicznej nocy doprowadziła do wniosku, że uczestnicy wyprawy z niewiadomego powodu uciekli z namiotu i dotarli do odległej od niego o około półtora kilometra sosny. Tam rozpalili ognisko i próbowali ogrzać przemarznięte nogi. Wchodząc na drzewo, prawdopodobnie próbowali sprawdzić co się dzieje w okolicach namiotu. Potem się rozdzielili. Umierali osobno, z wycieńczenia i przemarznięcia. Na śniegu znajdowały się wyłącznie ich własne ślady. Nie było śladów tego czegoś, co spowodowało ich panikę lub ich zaatakowało.
Pięć ciał odnaleziono od razu. Cztery kolejne odkryto dopiero po dwóch kolejnych miesiącach w niewielkim parowie, przysypane czterometrową warstwą śniegu. Ofiary znalezione w tym miejscu nosiły wyraźne obrażenia wewnętrzne. Były to urazy charakterystyczne dla zderzenia się z obiektem o bardzo dużej szybkości. Jedna z uczestniczek wyprawy nie miała połowy twarzy ani języka. Pewne było jedno – obrażeń tych nie dokonał ani człowiek, ani żaden drapieżnik.
Oficjalny werdykt sowieckich służb brzmiał zagadkowo. Otóż „śmierć uczestników wyprawy nastąpiła w wyniku działania nieznanej siły”. Szczegółowe wyniki śledztwa zostały utajnione. Według ustaleń śledczych, ciało jednego z uczestników wyprawy zostało napromieniowane, a osoby obecne przy pochówku przekazały informacje, że twarze ofiar były pomarańczowe. Świadkowie znajdujący się tamtej nocy o około 50 kilometrów od grupy Diatłowa zeznawali, że widzieli w okolicy góry pomarańczowe światła.
Najpoważniejsza hipoteza tłumacząca powyższe wydarzenia, związana była z prowadzonymi tam rzekomo eksperymentami wojskowymi. Świadczyć o tym miałoby choćby to, że wojsko wszczęło śledztwo na 4 dni przed powiadomieniem władz Politechniki. Argumentem przeciwnym jest fakt, że w teren góry nie dolatywały żadne samoloty wojskowe, nie było również w okolicy żadnego poligonu. Inną rzeczą jest fakt, że teren zdarzenia został na kilka lat zamknięty, a wyniki śledztwa odtajniono dopiero w latach 90. Ich lektura przyniosła więcej pytań niż odpowiedzi.
Alternatywną teorią jest działanie jakiegoś fenomenu o podłożu magnetycznym lub innym, jak choćby ścieżka wirowa von Karmana. Jakkolwiek by nie było, wykluczono udział w mordzie Mansów i uznano, że w interesie ZSRR nie leży nagłaśnianie tej sprawy, Podobnie jak kilka innych niewytłumaczonych przypadków, została schowana do zamrażarki i wegetowała w niej aż do 1989 roku.
Potem o Diatłowie i jego grupie napisano kilka książek. Pamięć tragedii upamiętniono, nazywając równicę u stóp Cholat-Sjakl Przełęczą Diatłowa. Jurij Judin zmarł w 2013 roku. Zgodnie z jego ostatnią wolą, został pochowany w Jekaterynburgu wraz ze swoimi dawnymi towarzyszami.
Źródło grafiki: dailymail.co.uk
Niezły temat. Wygląda na to, że przyczyną była jakaś energetyczna anomalia? Piorun kulisty?
Lawina jak siemasz- zobaczyli, że schodzi, zaczęli uciekać przed nią, potem ich porwała i zniosła dalej. Jedna trzecia ofiar lawin ginie od obrażeń mechanicznych powstałych od uderzania o skały itp. Część mogła przeżyć i próbowała rozpalić ognisko, ale nie udało się im wrócić do obozu. W lutym na Uralu podejrzewam, że troszkę pizga.
Teoria o tajnej bazie i tajnej broni jest tak samo wyssana z palca jak teoria UFO. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić śmiertelne napromieniowanie kilku osób, bez napromieniowania czegokolwiek więcej. A z drugiej strony niby gdzie ta baza miałaby być? Pod ziemią? A gdzie infrastruktura? Drogi dojazdowe, jakieś lądowisko.
Tam niczego nikt przez lata nie znalazł. To się kupy nie trzyma.
Mnie to przypomina trochę australijski przypadek zaginięcia uczennicy podczas szkolnej wycieczki. Na kanwie tego zdarzenia został nakręcony znakomity film „Piknik pod wiszącą skałą” Sprawa też racjonalnie niewytłumaczalna. Istna dematerializacja.
Piknik nad wiszącą skałą jest oparty na zmyślonej historii 😛
Nie do końca. Trwa do dziś dyskusja czy książka Lindsay była oparta na faktach. Sama autorka robiła zamieszanie.
Whether Picnic at Hanging Rock is fact or fiction, my readers must decide for themselves. As the fateful picnic took place in the year 1900, and all the characters who appear in this book are long since dead, it hardly seems important.
Studentów zasypała lawina, co pasuje do rodzaju obrażeń kilkorgu z nich. Wejście było zasypane, więc rozcięli namiot i uciekali boso. Podczas ucieczki/lawiny jedna kobieta odcięła sobie język. Rozpalili ognisko (złamane gałęzie drzew w okolicy), lecz to nie pomogło im przetrwać nocy na 30 stopniowym mrozie. Ciało/a były napromieniowane, ponieważ były to okolice, lub sam teren używany przez wojsko do przeprowadzania eksperymentów. Dowodzi tego znalezisko „cmentarzyska metalowych części” w ziemi w 2007r. Wojsko wiedząc, że ten teren był niegdyś używany do eksperymentów, i że to mogło mieć coś wspólnego z wypadkiem studentów, profilaktycznie utajniło sprawę.
Mogło tak być. Zablokowani w środku przez śnieg, wycięli wyjście, wydostali się, ale niestety poszli złą drogą, nie w stronę obozu. Rozpalili więc ogień, a rzeczy rozdali pomiędzy najbardziej rannych. Teoria lawinowa może tłumaczyć groźne obrażenia wewnętrzne i praktycznie brak jakichkolwiek zadrapań na ciałach (język mógł zostać odgryziony). Sceptycy twierdzą jednak, że z tak poważnymi urazami (u jednej z ofiar złamane żebro przebiło serce), nie mogli dotrzeć kilkadziesiąt metrów dalej. I dlaczego część grupy, i to ta mniej poturbowana, zamarzła bliżej namiotu?
OK, obca siła, UFO lub wojskowe eksperymenty. Tyle że zupełnie do tego nie pasuje śmierć ludzi pod czterema metrami śniegu. Hipoteza, że ekipa wybiegła z namiotu, ponieważ była przekonana, że zaraz zmiecie ich lawina, nie wydaje się bez sensu.
Tylko gdzie ślady tej lawiny? Tamci przysypani siedzieli w jamie i po prostu napadał na nich śnieg. Poza tym gdyby to była lawina, to sowiety podałyby przecież to jako oficjalną wersję zdarzenia, prawda? Po co wymyślać historie o „nieznanej sile”.
Mogło być tak, że sowiety nie chciały podać przyczyny zejścia tej lawiny, co mogło mieć związek z jakimś prowadzonym tam eksperymentem.
Do tematu powraca teraz rodzima gra wideo Kholat.
Gdzie można znaleźć to ostatnie zdjęcie, ze środka namiotu?
Masz je tutaj http://s3.zetaboards.com/For_My_Jee/topic/7509550/1/
Trzeba tylko zjechać aż do postu oznaczonego datą Jun 19 2012, 01:35 PM
Dzięki. To co widać, i co to za światło to kwestia dyskusyjna. Ciekawe czy nie powstało w wyniku oświetlenia ze środka namiotu. Will never know…
Co do Waszej teorii z lawiną, to jest jeden problem, tam było zbyt płasko, żeby mogła zejść lawina.
Jeżeli chcecie się dowiedzieć jak było naprawdę to polecam ten film:
https://youtu.be/wCPGg6wzpCY
Naprawdę świetnie wykonany, podają racjonalne wyjaśnienie i wiele faktów
Śledztwo rusza ponownie! Andrei Kuryakov, dyrektor ds. nadzoru nad administracją wymiaru sprawiedliwości w Swierdłowsku podkreślił, że agencje rządowe nie mają nic wspólnego z tym incydentem – podaje agencja TASS. W związku z teoriami spiskowymi Prokuratura Generalna Rosji ponownie otworzyła śledztwo w sprawie. – Krewni ofiar, media i społeczeństwo chcą poznać prawdę – powiedział rzecznik prokuratury Aleksandr Kurennoy, cytowany przez portal rt.com.