Nowy serial ma realne szansę obalić obiegową tezę o telewizyjnej klątwie, powszechnie przypisywanej Christianowi Slaterowi.
Odkąd przeniósł się do małego ekranu ciągnie się za nim fatum. Do tej pory już cztery seriale, w których udzielał się aktorsko zostały bezpowrotnie zdjęte z ramówek. Christian Slater nie jest złym aktorem, wydaje się, że do tej pory miał po prostu pecha. Jego sytuacja przypomina trochę meandry kariery Nathana Filliona, który swojego czasu też miał złą passę. Dla Filliona momentem zwrotnym był „Castle”, a dla Slatera może nim być właśnie „Mr. Robot”.
To historia młodego pracownika firmy zajmującej się zabezpieczeniami sieci komputerowych, Elliot Anderson (Rami Malek). Facet jest samotnikiem, postrzeganym przez kolegów jako dziwak, ale ma talent do komputerów. Po godzinach wykorzystuje swoje umiejętności do hackowania ludzi w kręgu swoich zainteresowań. Jeśli jesteś złym człowiekiem, Elliot ujawni twoje niecne czyny znajomym lub policji, będzie ukrytym mścicielem. Jeśli jesteś przyjacielem, postara się poznać cię bliżej, a że nie jest asem w komunikacji bezpośredniej, przewertuje twoje maile, zdjęcia, aktywność w sieciach społecznościowych. Ujście dla swoich stresów Elliot znajduje w narkotykach, choć stara się sam siebie przekonać, że jeszcze panuje nad nałogiem, mimo że ewidentnie prowadzi go na manowce.
W jego życie, to jawne i ukryte, nagle wkracza organizacja hackerów anarchistów. Przewodzi im Mr. Robot (Christian Slater), który ma misję obalenia systemu, który w jego mniemaniu wszystkich nas niewoli. Wszechobecne macki banków oplatających i dławiących ludzi różnego rodzaju kredytami i pożyczkami. Korporacje, które przeżuwają pracowników, wysysają z nich ostatnie soki, a potem niczym śmieci wyrzucają na bruk. Rządy, które najchętniej inwigilowałyby i kontrolowały wszystko i wszystkich. Z drugiej strony równie nagle do Elliota wyciąga dłoń świat wielkiej finansjery, mamiąc bajecznymi zyskami w zamian za stanie się posłusznym trybikiem w korporacyjnej machinie. Korporacja dysponuje pieniędzmi, uzbrojonymi najemnikami w czarnych garniturach i ciemnych okularach, nie przebiera w środkach, tak samo jak hackerzy. Zderzenie tych dwóch światów jest pretekstem do wysnuwania czasem zaskakujących wniosków ogólnych o ludzkiej kondycji.
Postać Elliota nie jest jednoznaczna i nie jest łatwo się z nim identyfikować. Jest niczym obcy z innej planety pośród nas ludzi. Na plus należy zaliczyć podejście w serialu do strony informatycznej. Kiedy Elliot zaciera ślady działalności nie wciska enter i na ekranie nie pojawia się głupawe okienko, że dane są kasowane. On podchodzi do sprawy profesjonalnie, twarde dyski przewierca wiertarką, a kości pamięci i procesory smaży w kuchence mikrofalowej. Po doskonałym i trzymającym w napięciu pilocie, drugi odcinek za bardzo odpuścił pod względem tempa i intrygi. Dalej na dwoje babka wróżyła, jeśli będzie tak jak w pierwszym odcinku, to serial czeka, jak to się określa w nowomowie, dalszy dynamiczny rozwój.
Źródło grafiki: fastcompany.net
„Mr. Robot” nie czerpie też z bogatej, kinowej tradycji przedstawiania hakingu jako czegoś, z czym poradziłoby sobie czteroletnie dziecko. Żadnych absurdalnych graficznych interface’ów, żadnych komend w stylu „hack this system please”, żadnych emaców przez sendmaile. Cały ten proces przedstawiony jest możliwie wiarygodnie, a istotnym jego elementem jest inżynieria społeczna, co w serialu o hakerach jest nie do przecenienia.