Klasyk, wizytówka Tatr, najpiękniejsze górskie jezioro w kraju, miejsce dla którego cepry tłoczą się na tej śmiesznej wąskiej drodze z Krakowa.
Jakiś czas temu Tygodnik Podhalański donosił, że burmistrz Zakopanego otrzymując po 100 esemesów dziennie w sprawie zdechłego konia, publicznie przypomniał, że skargi są źle kierowane. Morskie Oko znajduje się bowiem w jurysdykcji Bukowiny Tatrzańskiej!
Wstępem do tej wizualnej uczty jest konieczność dotarcia do Palenicy Białczańskiej, skąd startuje najpopularniejszy szlak na Morskie Oko. W weekendy droga na Palenicę, biegnąca przez Łysą Polanę, jest już od rana zakorkowana. Gdy tam byłem, już około 10:00 parking był już w całości zajęty, a korek ciągnął się na 5 kilometrów. Ludzie w samochodach albo zawracali, albo czekali po kilka godzin. Od razu więc pierwsza mądrość: w Zakopanem czołowym środkiem transportu jest bus! Te się wszędzie przecisną. Nasz kierowca objechał korek przez Slowację i wjechał na Łysą Polanę od drugiej strony. Wysiadamy z busa, chcemy iść naprzód, a tu kolejna niespodzianka – kilkaset osób w kolejce po bilety wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Pół godziny stania. Polecam dyskretne włączenie się do kolejki w okolicach szałasu albo bezczelne przejście przez szlaban, bo nikt tak naprawdę nie sprawdza wchodzących. Ekipa jest zajęta przyjmowaniem dutków. Dziesięć tysięcy razy 4,80 PLN, to razem… prawie 50 tysięcy dziennie, plus przychód z Kuźnic, który sobie z grubsza oszacowałem na 144 tysiące (40PLNx60×3×2×10), to daje około 200 tysięcy złotych. Dziennie! Jestem piekielnie ciekaw, co Tatrzański Park Narodowy robi z tymi pieniędzmi? Bo przecież droga do Morskiego Oka mimo ciągłych remontów remontu jest nadal zniszczona. A tą smętną drogą zmierzają w górę i dół pielgrzymki. Na tłum nie ma rady – jeśli się nie chce wydać 40 PLN na koniki, trzeba korzystać z bodiczków, żeby nie zostać zepchniętym na pobocze.
Pod samym schroniskiem również dziki tłum. Grubasy, ludzie na wózkach inwalidzkich, kobiety w szpilkach, gość w garniturze i krawacie, dresiarze, zwykli ludzie, facet ze złotym zębem, setki dzieciaków. Tygodnik Podhalański w znakomitej rubryce “Z kroniki TOPR” niemal zawsze donosi o “wypadku dziesięciolatka, który doznał kontuzji stawu skokowego w drodze na Pięć Stawów”. Po co ciągną tych ludzików na takie wycieczki? Na własne oczy widziałem scenkę, w której circa dziesięcioletni synek zwracał się do swego rodziciela słowami “I po co nas tam ciągniesz, ty kretynie? Nie rozumiesz, że mama może dostać zawału?”.
Ze schroniska można uciec nad Czarny Staw (“Nazwa jest odpowiednia, to kraina śmierci”), ale tam też trwa pielgrzymka w górę i dół. Stamtąd z kolei można uciekać na Rysy (widać go z dołu – to takie dwa małe cycuszki). Droga stąd wraz z zejściem, to sześć godzin. Wszyscy ceperscy twardziele odgrażają się, że by tam poszli, ale… jest już za późno, nie wzięli odpowiednich butów albo pogoda jest brzydka.
Zanim ktokolwiek zacznie się śmiać z delikwentów, których noc złapała na drodze z Morskiego Oka, niech spróbuje samodzielnie wejść tam i zejść. 18 kilometrów. Oczywiście, dobrze byłoby wycofać koniki, zastępując je jakimiś porządnymi elektrykami, ale z drugiej strony śmiganie takimi środkami lokomocji po Tatrzańskim Parku Narodowym może być nie do przeskoczenia.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Koniecznie należy wprowadzić wysoką opłatę za nieuzasadnione wzywanie TOPR, jak na Słowacji. Po drugie przecież z Morskiego Oka wiedzie droga równa, jak stół Na czworakach można zejść. Następna sprawa- przy Morskim Oku jest schronisko. Co prawda miejsca w nim trzeba rezerwować na rok wcześniej. Jednak każde schronisko po zmroku musi przyjąć turystów. Dają wtedy koc i śpicie na glebie do rana. Oczywiście posiłki też trzeba kupić. A tym się zachciało darmowej taksówki. Lenie!
Ta opłata już jest, tyle że nie jest należycie egzekwowana.
Wszedłem, zszedłem. Dalej śmieję się z tych ludzi w klapkach.